Nie mówiłem ci wszystkiego o panu Szczęsnym. Przypomnieć ci to jeszcze raz?...
Pożegnajcie się.
Bo może jednak prawda wyglądała inaczej. Może cięli go szablą?
Dasz radę?
W szpitalu odpoczniesz.
Na pewno.
Nie mogę mu pomóc.
To nieprawda, doktorze.
Jaka tam pomoc.
Niech pan zadba, żeby spokojnie umierał.
I tego nie umiem. Nie chciałby pan czegoś przekazać swoim bliskim?
Napisałem już do nich.
Coś, czego pan tam nie mógł napisać. Proszę mi ufać... Jestem może złym człowiekiem, ale chciałbym przynajmniej pomagać tym, którym śmierć patrzy w oczy.
Dziękuję, doktorze.
Na nic więc nie mogę się panu przydać?
To wystarczy.
Mało... A jego też zabierają dziś w południe do Modlina… No cóż, będę się za pana modlił. Ale, mówiąc szczerze, straciłem wiarę...
Podobno zrobiło się cieplej?
Owszem... Przekona się pan.
Jeszcze nie ma odpowiedzi telegraficznej. Czy pan mnie rozumie?
Po co tu pan przyszedł?
Egzekucja może być wstrzymana.
Wraca pan z miasta?
Tak. Przed Cytadelą zebrały się tłumy.
16 luty 1865. Wyskrobałem tę datę na ścianie. Dziś rano namiestnik konfirmował wyrok sądu polowego.
Wyrok przedstawia się ministrowi wojny.
Proszę mi dać spokój.
Nie można się z tym godzić! To ostatnia okazja. Niech pan mnie uważnie słucha. Mamy ogromny, ciągle rozwijający się organizm państwowy, ze swoim cesarzem i instytucjami wykonawczymi. Jest to organizm chory, wymagający głębokich przeobrażeń we wszystkich dziedzinach. A naprzeciw wzrastające siły rewolucyjne, które zmierzają do obalenia tego chorego porządku. Niechże się pan zdobędzie na odrobinę wyobraźni! Czy istotnie nie jest potrzebna siła, która byłaby w stanie zachować równowagę między tymi dwoma przeciwnościami, tak aby postęp mógł się odbywać przy uwzględnieniu wszystkich interesów? Nie tylko grupowych apetytów. Któż, powiadam, jest zdolny do prowadzenia takiej działalności? Urzędnicy, warujący nad dworską doktryną, czy też owi anarchizujący rewolucjoniści, którym ideał państwowy w wyuzdanej świadomości łączy się z śmiercią rządzących i zaspokojeniem własnych pragnień władzy? Niech pan słucha dalej! Jest nam potrzebna taka siła. Stojąca ponad takimi podziałami. Inaczej świat przepadnie. Niechże nazywa się ona policją. Rehabilitujmy to pojęcie. Potrzebni są w takiej policji ludzie wybitni, mający świadomość zachodzących przeobrażeń i umiejący z tego rozeznania wyciągać właściwe wnioski. Nie stosujmy przy tym tradycyjnych podziałów etycznych. To, co dla państwowego dostojnika będzie zbrodnią wymagającą najgwałtowniejszego potępienia – dla rewolucyjnego szaleńca może stanowić najwyższą etyczną wartość. I odwrotnie. Mówiąc o ludziach wybitnych, myślę nade wszystko o tych, których w najmniejszym stopniu interesuje zysk osobisty, kariera, poczucie życiowej stabilizacji. Musimy mieć takich ludzi, którzy będą zakonspirowani głęboko po obu stronach frontu. Nasze doświadczenia będą nowe. Nie było bowiem podobnych instytucji w historii. Niechże pan chwilę pomyśli, czy nie można było uniknąć klęski waszego powstania? Czy koniec taki był do przewidzenia? Odpowiadam z całą stanowczością: tak! Był. Trzeba tylko było mieć głębokie rozeznanie w sytuacji państwa i w tym, co się dzieje w świecie. To nie jest wiedza, jaką można wynieść z lektury europejskich dzienników! Czy – pytam – można było doprowadzić do sparaliżowania sił, które parły do zwarcia? Można było. Potrzeba nam zatem ludzi, którzy byliby wzorowymi urzędnikami, ale którzy byliby również policjantami. Potrzeba także pilnych konspiratorów, którzy byliby zarazem policjantami... Myślę o ptaku posiadającym dwie głowy. Ale nie chciałbym, aby ten ptak przypominał oficjalne godła państwowe. Te rdzewieją lub osypuje się z ich piór farba, i łatwo mogą się rozbić na kamieniach. Co w ostatecznym rachunku jest potrzebniejsze? Życie czy śmierć? Ma pan ostatni moment, aby dokonać wyboru. Osobiście odrzucam myśl o rozpadzie. Muszę żyć. Nawet jeśli na mojej drodze piętrzą się trudności i krąży gdzieś widmo śmierci – zawsze wybieram życie. W walce z wszystkimi przeciwnościami ono jest celem głównym. Tylko te nakazy sumienia są dla mnie ważne. A muszę powiedzieć, że sumienie społeczne kieruje się podobnymi nakazami. Potwierdzają to dzieje narodów rosnących, a nie umierających... Życie... W jego bogactwie można się zawsze odnaleźć. Ale nie wolno go odrzucać. Niech pan powie tylko jedno słowo a tamci, zebrani na stokach Cytadeli, nie będą świadkami kolejnego widowiska. Ludzie szukają uzasadnień – poza koniecznościami biologicznymi – dla cudzych śmierci. Zawsze mając na uwadze interes własny: to, co dla nich z tych śmierci wynika.
Ostrzegam: to ostatnia pańska szansa.
To on sprawił, on nas do wszystkiego namawiał!
Wyprowadzić!
Co tam jest?
Pada. Deszcz ze śniegiem.
Bili?
Nie.
Nic nie słychać. Dlaczego nie pukają w ścianę?
Zaczną.
Podejdź bliżej.
Uważaj! Nie wiedzą jeszcze, jak cię podejść
Wiem.
Tego się nigdy nie wie do końca, człowieku.
Rzucałeś się w nocy.
Śniło mi się znów przedstawienie z włoskimi tancerzami na dworze pana Szczęsnego... Poczucie siły – musiał sobie wtedy myśleć pan Szczęsny – z prawdziwie możnych przechodzi też, widać, na maluczkich. Pijany szlachciura, który chciał go ciąć szablą. Został wyprowadzony do sieni, leży tam na skrzyni i cucą go lokaje. Pan Szczęsny myśli, że nie ma właściwie jednej ojczyzny. Raduje go to, ale i napawa lękiem. Wychowani w tej samej łacinie, którą szlachciura umie się jako tako posługiwać w koślawych jej odmianach, oddychający tym samym – mój Boże, prawie tym samym, bo z tego samego nieba lejącym się powietrzem, różne przecież mają wyobrażenia o ojczyźnie…
Leż spokojnie.
I wie już, że to tak musi być wymieszane.
Uspokój się. Prosiłem, żeby przysłali lekarza.
Do czego mi on potrzebny? Tobie by się on bardziej przydał... Posłuchaj, pałac oświetlony, okna się jarzą wielkim światłem...
Gorączkuje
Jego pytam!
Od patrzenia na pana nie przechodzi.
Szkoda. Bo ja jestem właściwie jedynym lekarstwem na te cierpienia. Jeśli to nie brzmi jak bluźnierstwo. Pana tu jeszcze nie widziałem.
Zgadza się
Ale to i owo słyszałem
Z pana pomocą
Ma się rozumieć. Mówiłem już: trzeba mieć wolę przetrwania. Bez niej moja pomoc nic ci nie da.
Jemu jest potrzebny szpital, doktorze!
Ja wiem, co mu jest potrzebne...
Pada?
Bez przerwy. Ale przyjdzie słońce – śnieg zniknie szybko.
Dlaczego pan go nie chce leczyć?
Leczę go, leczę, mój panie.
Z miłosierdzia chrześcijańskiego?
A co? Stracił pan wiarę? Owszem, z miłosierdzia. Bo ja mocno wierzę, że boskie prawo winno pozostawać w zgodzie z obyczajem państwowym.
Wspaniały humor, doktorze.
Tobie też radzę, abyś nie tracił humoru.
Wierz mi to porządny człowiek.
Ten lekarz?
Szkoda, że jest sam właściwie, bo pozostali dobrali się jak w korcu maku.