piątek 10 / XI 50
Droga Halusiu,
Dziękuję Ci najserdeczniej za Twój listList nie zachował się. i za najlepsze chęci. Przyszedł ten list w chwili, gdy moje złe gwiazdy kulminują, gdyż mam od paru dni i jeszcze będę miał przez parę – tzw. shinglesAng.: półpasiec. – to znaczy się zapalenie nerwów, chorobę, o której teraz dowiedziałem się, że istnieje. Jest to rzecz wirusowa, newralgiczna, czy też, niestety, psychiczno-nerwowa. Polega ona na zapaleniu końców nerwów (z gorączką), co powoduje nieopisane bóle, wysypkę i swędzenie. Mój wypadek – jak twierdzi Jachimowicz, jest dość ciężki, ale podobno mija to bez śladu. Więc poprzestaję na tej nadziei, leżę w łóżku i wmawiam w siebie, że jak mawiał Azaïs, po złej szansie zawsze w końcu przychodzi dobra. Co do mojej sytuacji, w którą tak wzruszająco chciałaś wglądnąć – to po pierwsze straciłem kontakt z Ireną, która wyjechała do Waszyngtonu i myśli, że ja tam już jestem – więc może tam mnie szuka. Codzienność pozwala mi przenieść Bodeński, zamawiając u mnie różne prace i starając się płacić od razu. Naturalnie, że wskutek tego o innych robotach nie może być mowy i oczywiście, że niczego to nie załatwia. W każdym razie zdołałem zwrócić różne małe długi, które posiadałem, i nie robię innych, ograniczając się do mniej niż minimum. Oczywiście, że sam pierwszy nie zniósłbym pożyczek jako systemu – i wierzę (może najniesłuszniej), że jednak nie zostanę w tym punkcie, w którym jestem. Ale czy tak będzie – żadnej pewności nie ma. Na razie nie zabiegam o żadną pomoc i odkładam na wyzdrowienie troskę, co by wymyślić, aby nie popaść w rozpacz i biedę. Jeszcze raz najmocniej, najserdeczniej Ci dziękuję – nie masz pojęcia, ile dobrego Twój list mi sprawił. Co do całej mej sprawy nie będę przed Tobą ukrywał, że szarpnęła mnie ona jak może nic dotąd w życiu – nie tyle przez swój realny aspekt, ale niejako przez filozoficzną swą stronę. Nigdy w życiu nie czułem się naprawdę skrzywdzony – teraz czuję to i głęboko po raz pierwszy. I to zapalenie nerwów jest dowodem, że nie mogę sam siebie przekonać, że to jest przywidzenie i nie czuć się po ibsenowsku. Czego najwięcej się boję, to jakiegoś psychicznego załamania, jakiegoś pęknięcia resoru twórczości, które by odebrało mi jedyną obronę i jedyne narzędzie do walki z, jak okazuje się, bardzo dziwnym życiem. No! Ale tego ani przewidzieć, ani wykombinować się nie da. Bardzo chciałem przemawiać jutro na wieczorze ŻeromskiegoW 32. rocznicę święta Niepodległości Polski, 11 listopada 1950 r., Polski Instytut Naukowy urządzał wieczór poświęcony twórczości Stefana Żeromskiego w związku z 25-leciem jego śmierci. W programie przewidziane było wystąpienie Wiktora Weintrauba pt. Po dwudziestu pięciu latach oraz Jana Lechonia Moje wspomnienia o Żeromskim. Udział poety w tym spotkaniu nie doszedł do skutku z powodu choroby , wiem, że dobrze by mi to zrobiło. Ale niestety! Jachimowicz nie pozwala mi wyjśćTego samego dnia Lechoń zanotował w Dzienniku: „Nic z odczytu. Jachimowicz uważa, że mogę się przeziębić, a on naprawdę nie rozpieszcza swoich pacjentów. Nic więc dziś nie pisałem, obiecując sobie, że ten odczyt napiszę «po zdrowemu» i wygłoszę” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, s. 458). i tak oto trzeba nudzić się ze złymi myślami – nie mając żadnego gustu do narzekania i żadnego powodu do czego innego.
Halusiu droga! Moja choroba polega na bólach i swędzeniu, doprowadzających do szalonego zniecierpliwienia. Toteż w momencie, gdy chciałbym napisać coś sensowniejszego – nie biuletyn moich niepowodzeń – czuję, że muszę wstać od biurka. Przepraszam Cię za to nudziarstwo, dziękuję Wam obojgu jeszcze raz i milion razy i pamięci Twojej polecam się
Wasz bardzo
Leszek