Podejdź bliżej! Słyszysz mnie?
Tak.
Najpierw zapamiętaj: o sobie trzeba milczeć. Weź z niego przykład. Siedzi ze mną już trzy miesiące. Nie usłyszałem dotąd ani jednego słowa.
Kto to?
Spytaj.
Nazywam się Waszkowski.
On ci nawet nie poda ręki.
Chory?
Spytaj.
Długo tu pan jesteś?
Długo.
Mam chyba gorączkę. Całe czoło w ogniu.
Tam jest woda. Weź sobie. On ci nie poda.
Może rzeczywiście nie słyszy... Co mówi lekarz?
Złapali mnie u KlotenaHistorycy podają różne miejsca pobytu Waszkowskiego tuż przed aresztowaniem, nie jest to jednak kawiarnia Klotena, w której zresztą Waszkowski codziennie bywał. Henryk Jabłoński – z którego opracowania korzystał Władysław Terlecki – podaje, że Waszkowski został aresztowany na ulicy Elektoralnej (w pobliżu Placu Bankowego), ale jakiś czas po opuszczeniu kościoła Bernardynów (dzisiejszy kościół akademicki św. Anny), gdzie miał się spotkać ze swoją siostrą, która jednak nie przyszła w umówione miejsce. Z kolei zdaniem Walerego Przyborowskiego spotkanie z siostrą miało odbyć się na ulicy Elektoralnej w mieszkaniu wdowy Szabelskiej – i bezpośrednio po wyjściu stamtąd naczelnik został aresztowany.Zob. Zob. H. Jabłoński, Aleksander Waszkowski: ostatni naczelnik miasta Warszawy w powstaniu 1863–1864, Warszawa 1963, s. 140 oraz W. Przyborowski, Ostatnie chwile powstania styczniowego, t. 3, Poznań 1887, s. 119..
Cicho.
Właściwie już stamtąd wychodziłem...
Przestań. Patrzy na nas przez judasza.
Czy to południe?
Połóż się. Myśl o czymś innym. Opowiem ci o ojcu. Kiedyś czekałem na niego w ogrodzie. Dzień był upalny, chyba czerwiec. Przyplątał się naraz pewien starzec. Bredził coś o pałacu i kazał się tam prowadzić. Pamiętam jak przez mgłę. Mówił o szabli i o tym, jak chciał ciąć przez łeb pana Szczęsnego. Potem po swoim powrocie ojciec wyjaśnił, że mówił prawdę. Miał kiedyś rzeczywiście taki zamiar. Przed wielu laty jemu także opowiadał te szczegóły. O jakimś przedstawieniu, które Potocki urządzał w swoim pałacu...
Czemu tu tak gorąco? Nie da się uchylić okna?
Nie. Okien otwierać nie wolno. Staraj się o tym nie myśleć.
Nie można oddychać.
Bywa gorzej. Słuchaj i nie przerywaj... Pan Szczęsny sprowadził podobno do pałacu trupę włoskich aktorów, których oglądał w Petersburgu. I ten, który przyplątał się wówczas w ogrodzie – stary, schorowany – chciał go za zdradę, podczas tego przedstawienia, ciąć przez łeb.
O czym mówisz?
Kiedy już kładł rękę na uchwycie szabli – stał blisko Potockiego, w odległości kilku kroków, zaledwie jednego dłuższego skoku, do którego się czaił – bo, jak mówił, krew z gniewu gęstą, ciemną strugą spłynęła mu na oczy i przestał słyszeć głosy stojących w pobliżu...
Stukają w ścianę...
Ktoś ciężką, niewidoczną ręką przytrzymał jego dłoń, nim dotknęła szabli. Nie mógł nawet drgnąć, ani rozprostować palców. Zobaczył, jak strop, pod którym stali, rozstępuje się, a na wełnistej chmurze, która nakryła wszystko, pokazują się ustawione w równych szeregach sylwetki. Wszyscy mieli twarze wzniesione ku górze, ręce złożone do pacierza i poruszali wargami. Jakby mnisi. Tam zaś, gdzie patrzyli, unosił się jedynie złoty obłok, z którego biła wielka jasność. Zobaczył też po jakimś czasie, że niektórzy z tych ludzi mieli na sobie krwawiące rany. Krew wsiąkała w ich stroje. Czuł, że narasta w nim strach coraz większy i usłyszał gdzieś nad sobą wypowiedziane słowa: volenti non fit iniuria...
Co takiego?
Nie sposób krzywdzić tego, kto chce swej krzywdy.
Volenti non fit iniuria.
Co dalej?
Kiedy otworzył ponownie powieki, zobaczył, że ktoś naciera mu piersi chustką. Dostrzegł też, że leży na skrzyni w pałacowej sieni. Musieli go więc wytaszczyć z sali, kiedy miał widzenie. Przez uchylone drzwi dobiegała muzyka. – Tęgo się spiłeś, panie bracie! – powiedział ten, który się nad nim pochylał... To wszystko. Spodziewałeś się czegoś jeszcze, panie Waszkowski, jeśli rzeczywiście tak się nazywasz?
Chciałbym zasnąć.
Zapamiętaj co powiem. Nie ciągnij mnie nigdy za język, niczego się nie dowiesz. Ani od niego, ani ode mnie, choć on zupełnie milczy – ale uważnie słucha, możesz być pewien.
Słyszałem, że chce mnie pan widzieć.
Mam prośbę
Ależ niech pan prosi
W mieście pozostała pieczęć rząduWaszkowski ma tu na myśli pieczęć Naczelnika Miasta Warszawy jako przedstawiciela Rządu Narodowego (obie nazwy znajdują się na pieczęci), którą się posługiwał. Nie mógł mieć już dostępu do głównej pieczęci Rządu Narodowego – próbował ją zdobyć po aresztowaniu Traugutta, ale przejął ją Bronisław Brzeziński, który stworzył wtedy nowy Rząd Narodowy. Brzeziński, zanim wyemigrował, przekazał ją konspiratorom, aby ją ukryli. Została prawdopodobnie niedługo potem zniszczona..
Ano, podobno.
Chcę ją odzyskać
Na miłość boską, po co, panie Waszkowski?
Tą pieczęcią mogą być sygnowane rozkazy, zlecenia...
Daj pan spokój
Gwarantuję słowem honoru powrót. Odbiorę ją i zniszczę.
Pan oszalał
Pułkowniku, to jest nadal groźna broń. Wydostanę ją. Jeśli panowie dacie mi również słowo honoru, że nie będę śledzony do swego powrotu...
Nic nie rozumiem. Pan chce uciec?
Jestem człowiekiem honoru, panie pułkowniku
No, dobrze, dobrze. Fantastyczny pomysł. Ale nam już ta pieczątkaTuchołko stwierdza, że śledczym pieczęć nie jest już do niczego potrzebna, ponieważ już po aresztowaniu Waszkowskiego, ale jeszcze przed jego załamaniem się w śledztwie, Rosjanie podrobili główną pieczęć Rządu Narodowego. Była to część prowokacji obmyślonej przez Teodora Trepowa, generał-policmajstra Królestwa Polskiego i prawej ręki namiestnika Berga. Dzięki rozkazom sygnowanym fałszywą pieczęcią udało się Rosjanom ściągnąć do Królestwa emigracyjnych emisariuszy i ich aresztować. Prowokacja Trepowa ostatecznie położyła kres organizacji konspiracyjnej. nie jest wcale potrzebna, drogi panie.
Popełnia pan błąd
Nikt się nie będzie nią posługiwał. To już zamknięta przeszłość. Niech się pan nie fatyguje.
Nie będę mógł więc tego uczynić?
Niestety. Ja oczywiście wierzę, że pan jest człowiekiem honoru i że zależy panu na odzyskaniu tej pieczęci. I że pan by do nas wrócił. Niech mnie pan jednak zrozumie. Gdybym zameldował o tym zwierzchnikom, podejrzewaliby, że zbzikowałem.
A więc domagam się tego!
Dosyć! Zapomina pan, że niczego tutaj nie wolno się domagać.
Bili?
Nie.
Nic nie słychać. Dlaczego nie pukają w ścianę?
Zaczną.
Podejdź bliżej.
Uważaj! Nie wiedzą jeszcze, jak cię podejść.
Wiem.
Tego się nigdy nie wie do końca, człowieku.
Rzucałeś się w nocy.
Śniło mi się znów przedstawienie z włoskimi tancerzami na dworze pana Szczęsnego... Poczucie siły – musiał sobie wtedy myśleć pan Szczęsny – z prawdziwie możnych przechodzi też, widać, na maluczkich. Pijany szlachciura, który chciał go ciąć szablą, został wyprowadzony do sieni, leży tam na skrzyni i cucą go lokaje. Pan Szczęsny myśli, że nie ma właściwie jednej ojczyzny. Raduje go to, ale i napawa lękiem. Wychowani w tej samej łacinie, oddychający tym samym powietrzem, różne przecież mają wyobrażenia o ojczyźnie...
Leż spokojnie.
I wie już, że to tak musi być wymieszane.
Uspokój się. Prosiłem, żeby przysłali lekarza.
Do czego mi on potrzebny? Tobie by się on bardziej przydał...
(do Więźnia II) Jak tam ćwiczenia, Piotrze Porfirowiczu? (
Gorączkuje.
Jego pytam! (
Od patrzenia na pana nie przechodzi.
Szkoda. Bo ja jestem właściwie jedynym lekarstwem na te cierpienia. Pana tu jeszcze nie widziałem.
Zgadza się.
Ale to i owo słyszałem. (
Z pana pomocą.
Ma się rozumieć. Mówiłem już: trzeba mieć wolę przetrwania. Bez niej moja pomoc nic ci nie da.
Jemu jest potrzebny szpital, doktorze!
Ja wiem, co mu jest potrzebne...
Dlaczego pan go nie chce leczyć?
Leczę go, leczę, mój panie.
Z miłosierdzia chrześcijańskiego?
A co? Stracił pan wiarę? Owszem, z miłosierdzia. Bo ja mocno wierzę, że boskie prawo winno pozostawać w zgodzie z obyczajem państwowym.
Wspaniały humor, doktorze.
Tobie też radzę, abyś nie tracił humoru.
(do II Więźnia) Żegnam panów. A ty mógłbyś się uśmiechnąć przynajmniej, Piotrze Piotrowiczu... (
Wierz mi, to porządny człowiek.
Ten lekarz?
Szkoda, że jest sam właściwie, bo pozostali dobrali się jak w korcu maku.