5 kwietnia 50
Kochany Mietku, dziękuję Ci za oba listy z
30 i
31 ub.m. i odpisuję natychmiast. Nie wiem, dlaczego tym razem tak długo szły, zwykle dostaję je nazajutrz. Podziękuj
Muszkowskiemu za odpowiedź
Cassella, przypuszczam, że
Cassell nie wyda książki nie tylko w roku przyszłym, ale w ogóle. Parandowskiego
Godziny jeszcze nie dostałem. Okropne wiersze polityczne tego
durnego sztubaka TuwimaZob. list z 26 marca 1950, który hasa w lansadach koło zbrodni, odesłałem
Weint[raubowi]. Czy mógłbym Cię prosić o jakąś (najlepszą) książkę
Frya, tu piszą o nim w superlatywach, mają go wystawiać, co Ty o nim sądzisz? Pod
Rodzińskim wara mnie podpisywać, bo przecież nie mogę podpisywać cudzych recenzji. Jako dowcip dobre to, że „on się ucieszy”. Nie pamiętam, żebym „namawiał” Cię na
Tuwima i w dalszym ciągu uważam, że pisze się o nim za dużo. Czekam na lanie
Słonimskiego, czy mógłbym przeczytać, co on pisał w
Mojej Z-WSłonimski pisał m.in.: „Droga od Zachodu na Wschód, to ideowa trasa Z-W, którą przeszliśmy my pisarze ukształtowani na złudzeniach idealistycznych i liberalistycznych, ta droga jest czasem żmudna i zawiła, ale gdy się ją przejdzie, ma się uczucie ulgi pokonanych trudów, których nagrodą jest daleki wielki obraz wyłaniającego się z mgieł świata nowego, świata pokoju, sprawiedliwości i braterstwa”. Zob. Theates [właśc. W. Weintraub], "Czasopisma krajowe. Słonimsciana", „Wiadomości” 1950, nr 10 (205) z 5 marca.? Zupełne bydlę! Co do
„Kultury” zgadzam się, to dobre, choć nieumiejętnie, a raczej niechlujnie redagowane pismo. Drukowałem tam, bo uważałem, że powinienem ich poprzeć. Teraz
Giedroyć obraził się na mnie, nie wiem dlaczego. Zdaje się, z powodu listu, który wysłał do
Czapskiego… Leszek, bo oni uważają, że co
Leszek, to i ja. Listu tego nie czytałem, ale z tego co mi mówił
L[eszek], mogę sądzić, że był rozumny i szlachetny
Mowa o liście Lechonia z 29 maja 1949 r. na tematy polityczne, adresowanym przez poetę do Jerzego Giedroycia, z prośbą, „aby treść tego listu pozostała między mną a Panem, czy między mną, Panem a Czapskim. Myślę, że w ten sposób cel jego zostanie osiągnięty”. Lechoń wykładał w nim własne poglądy polityczne, do czego pretekstem stała się publikacja reportażu Aleksandra Janty-Połczyńskiego "Wracam z Polski" („Kultura”, Paryż 1948, nr 12), a intencją była zmiana politycznych działań „Kultury”. Treść listu komentowano na różne sposoby, głównie jako przykład niezrozumienia przez Lechonia realiów powojennej polityki i stosunku emigracji do problemów krajowych; m.in. A. Janta pisał: „[Lechoń] próbował przekonać Giedroycia dwudziestostronicowym listem, że idzie fałszywą drogą, drukując w r. 1949 moją relację o pobycie w Polsce i obronę jej, zamieszczoną na tych samych łamach, pióra Zbigniewa Florczaka” (A. Janta, "Nowe odkrycie Ameryki", Paryż 1973, s. 79). Sam Giedroyc w liście do Melchiora Wańkowicza z 8 sierpnia 1949 r. ironicznie określał go „listem pasterskim”, wzywającym, „by zawrócił z błędnej drogi” (J. Giedroyc, M. Wańkowicz,"Listy 1945-1963", oprac. A. Ziółkowska-Boehm i J. Krawczyk, Warszawa 2000, s. 87). Na temat relacji Giedroycia z Lechoniem zob. więcej w: B. Dorosz, "„Co by było, gdyby…”, czyli o (dwóch) możliwych, a niezrealizowanych historiach emigracyjnych", „Napis” 2017, tu też pierwodruk całości skromnej liczbowo korespondencji Lechonia z Giedroyciem. Zob. też M. Ptasińska, "Na marginesie sporu wokół książki Aleksandra Janty-Połczyńskiego „Wracam z Polski”. List Jana Lechonia do Jerzego Giedroycia z maja 1949 roku", „Z Badań nad Książką i Księgozbiorami Historycznymi” 2013–2014, t. 7–8, s. 79–102.. Przestrzegał on ich przed Jałto-Połczynizmem, tymczasem
Czapski w rozmowie ze mną wyraził się, że gdyby mógł, drukowałby
Jantę jeszcze raz. Posłałem
Terleckiemu rękopis
tomu wierszy, siedemdziesiąt sztuk, pisał mi, że może uda mu się umieścić je w
Veritas (czyli Gratis). Czy uważasz, że to dobrze? Czy podoba Ci się tytuł
Śpiewane między drzewami, czy dać inny? Zachowaj tę wiadomość przy sobie. Ile jeszcze wierszy przysłać, żeby były dwie szpalty jak ostatnim razem? Dlaczego nie przysyłasz mi fotografii osób podobnych do mego Anioła?
Zob. list z 30 marca 1950 Proszę Cię, zażądaj od
Halusi, aby przysłał[a] Ci mój portrecik zrobiony ołówkiem; napisz, że Ci to potrzebne, ona prześlicznie rysuje i uważam, że ma talent. Na Święta jedziemy do
N.Y. na parę dni, zobaczę
Z., czy mam ją ucałować w Twoim imieniu? Ona ostrzygła sobie włosy i wygląda bardzo ładnie. Fragment listu St.
Nie wiadomo, kto kryje się pod tym skrótem. Być może to ta sama osoba, o której jest mowa w liście z 28 marca 1950 posłałem
Solskiemu, ale nie mam od niego odpowiedzi.
Halusia mówi, że wysłała koteczkowi dwie pary nylonów w najlepszym gatunku, a nie jedną. Tego samego dnia wysłała też pończochy swemu
Ojcu, który pisał jej, że paczkę dostał otwartą, zawierała tylko jedną parę zamiast dwóch i że ta druga też była zamieniona. Od tego czasu postanowiła nie wysyłać więcej pończoch – zresztą w myśl wskazań Ojca. Co do kamienia, to niestety mylisz się. Wykazał go nie tylko roentgen, ale i cystoskopia, poza tym dokucza mi tak, że żadnej wątpliwości być nie może. Tobie prawdopodobnie usunięto go przy cystoskopii, w moim wypadku lekarz nie mógł tego zrobić, bo kamień był umieszczony za wysoko. Proszę Cię, daj mi znać o przyjeździe jakie dwa dni naprzód.
Halusia chce zrobić flaczki po polsku jakich nie jadłeś ani
pod Bachusem, ani u
WierzbickiegoRestaurację Wierzbickiego odwiedzała inteligencja miejscowa oraz przyjezdni z całej Polski. Jerzy Szymkowicz-Gombrowicz wspominał: „Wierzbicki prowadził swój interes w ścisłym oparciu o zasady teoretyczne, co było jeszcze wyjątkiem w ówczesnym handlu polskim. Restauracja jego posiadała bogatą bibliotekę kulinarną. […] Recepty i przepisy znajdowały się pod pieczęcią ścisłej tajemnicy. Dookoła tych potraw toczyły się bezustanne rozmowy i namiętne dysputy, jak gdyby chodziło o zagadnienie decydujące dla losów ludzkości. Ale nie tylko praca i wiedza fachowa wpływały na powodzenie restauracji. Przyczyniła się do tego bardziej jeszcze niesłychana przemyślna reklama! Polegała ona na stworzeniu w lokalu atmosfery pewnego rodzaju świątyni, w której nabożeństwo niezwykle solennie celebrował bez przerwy kapłan-gospodarz. Stał on nieubłaganie na straży kanonów kulinarnych i żaden gość bez względu na rangę nie miał prawa ich lekceważyć. […] Nazwisko Wierzbickiego znalazło się niespodziewanie w historii ostatniej wojny. Pisze o nim gen. Kutrzeba w książce oddającej piękny fragment nieszczęsnej kampanii wrześniowej – bitwę nad Bzurą. Już w pierwszych dniach wojny szyfr nasz dostał się w ręce wroga, co uniemożliwiało posługiwanie się nim przy wydawaniu rozkazów i przekazywaniu wiadomości. Musiano więc uciec się do tzw. żargonu, to jest operowania domyślnikami. W dniu 11 września 1939 r. gen. Kutrzeba otrzymał radiogram z Naczelnego Dowództwa, nakazujący, aby armia poznańska «maszerowała na obiad do Wierzbickiego». – Znana ze swej doskonałości restauracja Wierzbickiego była w Radomiu – pisze gen. Kutrzeba. – Rozkaz oznaczał więc, że armia ma maszerować w kierunku na Radom. Zdaje się, że jest to jedyny w historii tego rodzaju dowód popularności zakładu gastronomicznego” (J. Szymkowicz-Gombrowicz, "Na obiad do Wierzbickiego", „Przekrój” 1958, nr 701). Zob. też K. Krukowski, "Moja Warszawka", Warszawa 1957, s. 33., a na to trzeba dwu dni. Czy lubisz homary? I
clamsAng.: małże.? Surowe czy smażone? Mój przyjaciel w
Vadstena nazywał się Loewenherz
Nie udało się ustalić, o kogo chodzi. W dalszej korespondencji nazwisko występuje też w formie: Löwenhertz, był potomkiem generała.
Punch był istotnie okropny. Ale czy pamiętasz szampana na statku na
Göta(?) Kanal? Nie chciałeś go pić i chodziłeś po pokładzie, zaglądając przez okno, gdy Twój przyjaciel popijał samotnie. Zapomniałem marki (Schroeder?), ale pamiętam, że butelka kosztowała 6 koron. Czy pamiętasz stację
Gyorg(?), gdzieśmy chcieli „oszukać” biednego
EmilaWspomnienie Wierzyńskiego dotyczy jego podróży do Budapesztu w maju 1932 r. jako członka polskiej delegacji na X Kongres PEN Clubu, Grydzewski był tam w tym samym czasie (jako prywatny turysta?); stacja, o której mowa, to Dózsa György út, stacja budapeszteńskiego metra – jej nazwa pochodzi od ulicy Jerzego Doży (Dózsa György), bohatera narodowego Węgier z początku XVI w.? Płaczę, płaczę razem z Tobą i ściskam Cię serdecznie
Kazimierz
Dopisek na dole drugiej strony:
Pisz, pisz dużo i często.
O wszystkim.