AKT I
(Gotycki refektarz w klasztorze. Na środkowej ścianie, pomiędzy dwoma oknami duży krucyfiks z rozpiętym nań Chrystusem naturalnej wielkości. Długi stół nakryty ciemnoszkarłatnym płótnem. Fotel z wysokim oparciem i zydle. Drzwi po prawej i po lewej stronie. W prawym kącie duży kaflowy piec.)
(W głębi rozbrzmiewa muzyka organowa.)
Chór
Ojczyzna nasza była urodzajną winnicą
Do czasu,
Gdy napadły na nią
Plemiona Mosocha i plemiona Cedru,
I szarańcza Rahab.
Nasza ziemia jest gorzka od krwi.
Wprawdzie nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie te wzgórza i niziny
Na miejsce goryczy i na miejsce krwi,
Ale wierzymy,
Że skoro Jego wybór
Padł na naszą ziemię,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiona
Cierpiąca ziemia
W swoim czasie.
Jest czas rozpaczy, szubienic
I czół pokrytych bluźnierczymi napisami.
Życie ludzkie znaczy mniej
Od złamanej gałęzi
I od kamyka potrąconego nogą,
I od garnka wyrzuconego na śmietnik.
Wprawdzie nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie nasz czas
Dla swojej zapalczywości,
Ale wierzymy, że skoro Jego wybór
Padł na naszą epokę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiony
Czas zapalczywości Pana.
Ten gotycki refektarz w klasztorze
Jest metaforą czasu.
W tej metaforze człowiek
Określany jest za pomocą Boga,
A Bóg za pomocą człowieka.
Posypaliśmy głowy pokutnymi psalmami
Jak popiołami spalonych ludzi.
Nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie naszą drogę
Dla swojego gniewu,
Ale wierzymy, że skoro Jego wybór
Padł na naszą drogę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będą błogosławione
Wszystkie zamysły Pana.
Nasz klasztor wznosi się na wzgórzu.
Z okien klasztoru widać drogę
Prowadzącą do miasta.
I pochmurny dzień prowadzący
W głąb sierocego horyzontu.
I ludzi prowadzących
W głąb piekieł.
Chór Prawy
Od wielu, wielu dni
Trwa w mieście akcja przeciw Żydom.
Chór Lewy
Gestapowcy i esesmani
Gonią po mieście,
Tropią i wyszukują ofiary.
Chór Prawy
Rozbijają bramy i drzwi,
Wywalają okiennice,
A do piwnic i mieszkań
Wrzucają ręczne granaty.
Ziemia nie może udźwignąć nadmiaru krwi,
Ziemia nie może udźwignąć nadmiaru ognia.
Chór Prawy
Na ulicach i placach walają się trupy
Dzieci, starców, kobiet i mężczyzn,
A obok leżą zabite psy i kozy
Na dowód, że los ludzki
Przypadł również zwierzętom!
Chór
Dogasają ostatnie pożary w getcie.
Nikt nie odróżni spalonej belki
Od spalonego człowieka.
(Muzyka organowa milknie)
Chór Prawy
Mówią, że Born kieruje akcją.
Chór Lewy
Mówią, że Born własnoręcznie zabija ludzi.
Chór Prawy
Już od kilku dni nie było go w klasztorze.
Chór Prawy
Na pewno przyjdzie.
Chór Lewy
Żal mi przeora.
Chór Prawy
Bardzo się postarzał.
Chór Prawy
Przeor jak zwykle w każde rano siada
W konfesjonale i czeka na ludzi,
Pragnących Bogu spowiadać swe grzechy.
Lecz próżno czeka, bo nikt spośród wiernych
Kolan nie zgina przed jego obliczem.
Chór Lewy
Człowiek zwykł często sądzić po pozorach,
Bowiem pozory ułatwiają sąd
Tym, którzy lubią rzecz z wierzchu oceniać,
Zwłaszcza że ludzka natura, skażona
Trucizną grzechu, chętnie odnajduje
W winie bliźniego własne oczyszczenie.
Chór Prawy
Wierzę w uczciwość przeora i w czystość
Jego intencji, ale nie rozumiem,
Po co Born składa ojcu przeorowi
Częste wizyty, które – jak wiemy –
Sieją niepokój w mieszkańcach miasteczka
I są przyczyną plotek i potwarzy.
Wydaje mi się, że nastała pora,
Byśmy z przeorem szczerze pomówili.
Chór Lewy
Mówić nie będę. Nie widzę powodu.
Mam do przeora ślepe zaufanie.
Chór Prawy
Niech mnie Bóg broni przed podejrzeniami.
Ja także w pełni ufam przeorowi.
Ale nie o nas chodzi, lecz o imię
Klasztoru. Ludzie zowią nas zdrajcami.
Chór Lewy
Cóż robić, ojcze? I to znieść musimy.
Chór Prawy
Często się zdarza, że moi znajomi,
Gdy ich przypadkiem spotykam na mieście,
Krok przyspieszają lub szybko przechodzą
Na drugą stronę ulicy, i czynią
To z taką trwogą, jakby usłyszeli
Klekot kołatki w trędowatej dłoni.
Chór Lewy
Zdejm z nas, o Boże, ten ciężar doświadczeń.
Dwaj bracia
(wchodzą, stawiają na stole talerze i kładą chleb. Jeden z braci nalewa zupę)
Przeor
(wszedł, przystanął na środku refektarza, przeżegnał się i złożył ręce do modlitwy)
Chór
(przeżegnał się i złożył ręce do modlitwy)
Chór
In te sperant, Domine, et tu das illis escam in tempore opportuno.
Aperis tu manum tuam et imples omne animal in benedictione.
Przeor
Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto – –
Chór
Sicut erat in principio et nunc et semper et in saecula saeulorum. Amen.
Chór
Christe eleison, Kyrie eleison.
PRZEOR I CHÓR
(przeżegnali się i zasiedli za stołem,
Przeor usiadł w fotelu
.
Jedzą)
Ojciec pierwszy
(otworzył „Martyrologium Romanum” i, stojąc nieco z boku, czyta)
Natalis sancti Clementis Primi, Papae et Martyris, qui tertius post beatum Petrum Apostolum, pontificatum tenuit, et, in persecutione Traiani, apud Chersonesum relegatus , ibi, alligata ad eius collum anchora, praecipitatus in mare, martyrio coronatur. Ipsius autem corpus, Handriano Secundo Summo Pontifice, a sancto Cyrillo et Methodio fratribus Romam translatum, in Ecclesia quae eius nomine antea fuerat exstructa, honorifice reconditum est. Et alibi aliorum plurimorum sanctorum Martyrum et Confessorum atque sanctorum Virginum.
Blatt
(stanął w drzwiach z lewej strony podczas czytania ostatniego zdania z „Martyrologium”.
Wygląda jak widmo.
Jest obdarty i brudny.
Lękliwym wzrokiem obrzucił obecnych.
Postąpił kilka kroków naprzód)
Dzień dobry. Przepraszam.
Chór
(utkwił niespokojne spojrzenie w postaci stojącej pod ścianą.
Kilku ojców zerwało się z krzeseł)
Kilku spośród chóru
Skąd się pan tutaj wziął? Jezus Maryja! Co pan tu robi!?
Blatt
Przeskoczyłem przez mur w ogrodzie.
Wszedłem do klasztoru bocznymi drzwiami.
One były otwarte.
Jeden z chóru
Skąd pan jest?
Blatt
Z miasta. Stamtąd, z dołu.
Drugi z chóru
Pan uciekł?
Blatt
Tak. Kto tu jest przeorem?
Przeor
Ja jestem przeorem.
Blatt
Nic od dwóch dni nie jadłem.
Jestem bardzo głodny.
Bałem się iść między ludzi…
Brat
(stawia na stole chleb i talerz z zupą)
Przeor
Niech pan usiądzie. Proszę się posilić.
Blatt
(usiadł.
Je łapczywie)
Przeor
(czyni gest ręką w stronę brata, by dolał Blattowi zupy i podał chleb)
Brat
(dolał mu zupę i podaje chleb)
Blatt
(jedząc)
Tam jest piekło. Ale to piekło
Nie rozstąpi się jak Morze Czerwone
I Emanuel Blatt nie przejdzie
Suchą nogą na drugi brzeg.
Emanuel Blatt to ja. Stolarz.
Przed wojną pracowałem u mojego ojca.
Mieliśmy warsztat stolarski w miasteczku.
Tuż obok rynku. W żydowskiej ulicy.
Szyld był od frontu. Szło się od podwórza.
Nikt z mojej rodziny nie został przy życiu.
Nikt. Tylko ja. Uciekłem do lasu.
Kilkudziesięciu Żydów także uciekło do lasu.
Teraz idzie obława z psami. Wszystkich złapią.
(wstał)
Dziękuję.
Blatt
Czy – – No, to ja już pójdę.
Blatt
Czy ja mam odejść? Gdy jestem ogolony,
Nie wyglądam na Żyda. Nie bójcie się.
Gdy się ogolę – –
Blatt
Mój nos nie jest garbaty, a moje wargi
Nie są grube. Moje oczy są niebieskie.
Spójrzcie, niebieskie, o, niebieskie
(szeroko otwiera oczy)
Takie oczy niebieskie to dzisiaj majątek.
Gdy byłem mały, moja matka zawsze mówiła,
Że Emanuel ma chrześcijańskie oczy.
Jak niebo.
(po chwili)
Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.
Czy ojcowie byli w mieście?
Czy ojcowie wiedzą, co się tam stało?
Wyciągali Żydów z piwnic i kryjówek.
Rozstrzeliwali na miejscu i furmankami
Wywozili trupy za miasto, gdzie je grzebali
Jak padlinę w opuszczonych gliniankach.
O, najgorzej jest wtedy, gdy furmankami
Wywożą historię za miasto.
Innych pędzili na kirkut jak stada baranów
I tam zabijali na starych grobach,
Jak na ofiarnych kamieniach.
Ale nie wszyscy zaraz umierali.
Ten i ów podnosił się z ziemi, krzycząc:
„Szema Israel, Adonaj Elohenu, Adonaj ehad!”
Ale Born — czy znacie Borna? — już tam stał
Jak anioł śmierci i własnoręcznie
dobijał tych, którzy jeszcze dawali
Znaki życia.
(po chwili)
A na środku ulicy leżało dziecko.
Ręce i nóżki miało opalone.
Już nie płakało, może sił mu brakło.
A obok stała matka i błagała Niemca
O łaskę śmierci dla dziecka i siebie.
Żołnierz wyjął rewolwer i, uważnie mierząc,
Wystrzelił. Ciałko drgnęło
I jak zwinięty namiot opadło ku ziemi.
Niemiec z wolna się oddalił, a matka,
Biegnąc za nim, wyła: „A mnie! A mnie!”.
O, jeszcze słyszę w uszach wycie tej kobiety
I widzę jej czoło wzniesione ku niebu
Jak łunę czerwoną od klątw i złorzeczeń.
Nie mam dokąd iść. Nie mam dokąd iść.
Czy ja naprawdę wyglądam na Żyda?
Chór Prawy
Jesteśmy tylko ludźmi.
Chór Lewy
Biednymi ludźmi.
Chór Prawy
Takimi jak pan.
Chór Lewy
Dlaczego człowiek jest zawsze nie przygotowany
Na przyjście swojej ostatniej godziny?
Chór Prawy
I Bóg przeżywał trwogę
W ogrodach Gethsemani.
Chór Lewy
A czoło Jego było pokryte potem.
Chór Prawy
Nigdy nie wiadomo, kiedy otwierają się
Przed człowiekiem ogrody Gethsemani.
Chór Lewy
Jesteśmy tylko ludźmi.
Chór Prawy
Biednymi ludźmi.
Chór Lewy
Takimi jak pan.
Chór Prawy
O, pomóż nam, Boże,
Stojący w ogrodach Getshemani,
Jak wśród płonących snów.
Chór Lewy
Jesteśmy tylko ludźmi.
Chór Prawy
Biednymi ludźmi.
Chór Lewy
Takimi jak pan.
Blatt
O, ileż razy patrzyłem w oczy człowieka
I widziałem w jego oczach własny grób
Lub w najlepszym razie miłosierdzie.
Kupione za ostatni grosz. Zyskowne miłosierdzie.
Gdy uciekałem z płonącego getta,
Jakaś kobieta wskazała mi ten klasztor
I szepnęła, że tutaj mieszkają
Dobrzy ojcowie, którzy nędznemu Żydowi
nie odmówią schronienia. Tak powiedziała.
A mnie się zdawało, że to był głos
Wysłannika Pana. Ale Pan
Dzisiaj nie wysyła aniołów.
(po chwili)
To ja pójdę...
(po chwili)
Ja rozumiem, że ludzie się boją.
Bo któż by się nie bał?
Wy się boicie i ja się boję,
Jedni się boją i drudzy się boją.
Wasza trwoga jest taka sama
Jak moja trwoga.
Tak samo trzęsą się nam nogi
I serce tak samo skacze nam do gardła.
Więc po co mówić o człowieku i o Bogu?
Człowiek jest okrutny, a Bóg obojętnie
Patrzy na nasze męczarnie.
Usiadł w kawiarni, zapalił cygaro,
I czytając gazetę, udaje,
Że nic nie widzi. To ja odejdę.
(idzie do drzwi)
Chór Prawy
Niech pan nie odchodzi!
Chór Lewy
Niech pan zaczeka!
Chór Prawy
Niech pan zaczeka!
Chór Lewy
Niech pan zaczeka!
Chór Prawy
Boże, nachyl ucho
Na głos naszych modlitw.
Chór Lewy
Boże, uczyń, abyśmy nie upadli
Na tej trudnej drodze.
Przeor
I nie oddali cesarzowi tego,
Co jest Boskie.
(Milczenie)
Chór Prawy
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę słabości.
Chór Lewy
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę trwogi.
Chór Prawy
Niech nam Chrystus przebaczy
Zapatrzenie w siebie.
Chór Lewy
Niech nam Chrystus przebaczy
Oziębienie serca.
Przeor
Dajcie mu habit. Niech będzie jednym z nas.
Blatt
(chwycił dłoń Przeora i chce ją pocałować)
Ja – – ojcze przeorze – – ja – –
Przeor
(cofnął rękę)
Nie – – nie – –
Chór
Damy mu habit. I będzie jednym z nas.
(słychać klakson samochodowy)
Ojciec pierwszy
Przyjechał!
Ojciec drugi
Znów przyjechał!
Chór
(szeptem)
Weźmy Żyda do środka.
(otoczyli Blatta i szybko wychodzą drzwiami z lewej strony)
Przeor
(ukląkł przed krzyżem i modli się)
Born
(wszedł drzwiami z prawej strony.
Czeka)
Przeor
(podniósł się z kolan)
Born
Przejeżdżając obok klasztoru,
Kazałem szoferowi zatrzymać samochód.
Cóż dobrego u ciebie, mój drogi przeorze?
Born
Zaraz dalej pojadę. Mam wiele roboty.
Ale wieczorem wracając do miasta,
Wstąpię do ciebie na tradycyjny sympozjon.
Born
Jak tu u was jest zimno. Nie palicie w piecach?
A może nie macie opału na zimę?
Born
Dlaczego nic mi o tym nie mówiłeś?
Jutro każę ci przysłać kilka wozów z węglem.
Przeor
Dziękuję. Nie przysyłaj. Węgla nie przyjmiemy.
Przeor
Nam węgiel nie jest potrzebny.
Przeor
Modlitwy łatwiej dochodzą do nieba,
Gdy się je zmawia w nieogrzanych ścianach.
Przeor
Nie sądzę. Jestem tego pewien.
Born
Wolę z tobą rozmawiać w ciepłym refektarzu.
Jutro całe miasto wylegnie na ulicę,
By podziwiać węgiel zwożony do klasztoru.
Wszyscy powiedzą, że ojcowie cieszą się
Poparciem Borna, które sobie wyprosili
U Boga żarliwą modlitwą i ascezą.
To wielka propaganda dla waszego Boga
I po trochę też dla mnie, bo przecież
Bardzo przyjemnie być narzędziem w rękach Opatrzności.
Często się dziwię, skąd się bierze we mnie
Ta nieposkromiona słabość do ciebie,
Dlaczego tak chętnie tutaj przychodzę
Na rozmowy z człowiekiem, który
Jest właściwie moim zaciętym wrogiem.
Przeor
Nie jestem twym wrogiem.
Przeor
Nie jestem twym wrogiem. Jestem wrogiem zła – –
Born
– – które jest we mnie. To chciałeś powiedzieć.
Nadałbym ci chętnie tytuł niebieskiego
Doktora za tę genialną zdolność,
Za pomocą której nawet nienawiść
Oblekasz w piękny kształt miłości.
Zawsze podziwiałem w tobie umiejętność
Sprytnego maga, który umie
Nagłym ruchem ręki wyjmować króliki
I ptaki z kieszeni.
(z uśmiechem)
Arcymistrzu obłudy! Już w Rzymie okazywałeś
W tej dziedzinie nieprzeciętny talent!
Przeor
Ale mimo to byłem w owych czasach
Mniej wnikliwy od ciebie. Nie umiałem
Przewidzieć, że pod czerwoną sutanną
Mego przyjaciela, pokornego kleryka
Z Collegium Germanicum, bije serce
Przyszłego komendanta – –
Born
(przerywając)
Dzieją się takie rzeczy na ziemi i niebie,
Które nie śniły się nawet pobożnym kapłanom.
Pamiętam pewne rzymskie popołudnie,
Gdyśmy szli razem brzegiem Tybru,
Żółtej, melancholijnej rzeki,
Która zawsze czyniła na mnie wrażenie,
Jakby płynęła do jądra nicości.
Łączył nas Bóg, który
– Tak mi przynajmniej wtedy się zdawało –
Był mostem przerzuconym nad światem.
Staliśmy u stóp kamiennego anioła,
A pod nami powoli rzeka toczyła
Swoje mętne i zamulone wody,
Rzeka moich pierwszych niepokojów,
Rzeka moich pierwszych rozczarowań.
Przeor
Nie umiałeś wierzyć.
Born
Moje zwątpienie było mym zwycięstwem.
Przeor
Czy warto było tracić wiarę w Boga,
Aby odnieść zwycięstwo nad takim robakiem
Jak ja?
Born
Bóg, który zeszedł do mnie z biblijnych wersetów,
Zagrodził mi drogę do mojego narodu.
Jego niebo legło w poprzek mojej historii.
Spaliłem niebo jak suknię zadżumionych,
Zamknąłem me modlitwy jak oczy umarłych
Przed pustynnym Bogiem, który powiewając
Liturgicznymi chustami, chciał skruszyć
I rzucić na kolana mą godność człowieczą!
Bóg obrzezany! Wrzaskliwy psalmista!
Zwątpiłem o Nim, by uwierzyć w Niemcy!
Przeor
Uwierzyłeś w czarne szubienice,
Jak kruki kraczące na horyzoncie,
Uwierzyłeś w groby – –
Born
(przerywając)
Ciebie, mój drogi, nikt tutaj nie krzywdzi.
Żyjesz sobie spokojnie pod moją opieką,
Mieszkańcy miasta bardzo ci zazdroszczą.
Born
Cóż za dziwne pytanie? Na nic nie czekam.
Lubię z tobą rozmawiać, lubię dyskutować,
Po prostu lubię przebywać w twoim towarzystwie,
Chociaż niechętnie wracam pamięcią do czasów
Naszej młodości. Zawsze czułem do ciebie
Wiele sympatii.
Przeor
Pamięci nie zabijesz.
Born
Ilekroć stoję nad zbiorowym grobem
I strzałami z browninga dobijam Żydów,
Każdy z nich ma twarz rzymskiego kleryka,
Szeleszczącego czerwoną sutanną
Wśród ukrzyżowanych mitów.
Przeor
(niecierpliwie)
Po co przyszedłeś?
Born
Jesteś bardzo rzeczowy.
Przeor
Klasztorem i modlitwami.
Born
Za kogo się modlisz?
Przeor
Tak. I za tych, którzy giną tam, na dole.
Przeor
Za wszystkich. Tego prawa nie możesz mi odebrać.
Born
Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.
Ale i ty chyba przyznasz, że staram się o to,
Aby ci nie zabrakło tematów do modlitw.
Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmura
Zawisł w powietrzu i swoim mdłym zapachem
Przyprawia mnie o nieustanne mdłości.
Ukończyliśmy w mieście akcję przeciw Żydom.
Miasto jest czyste i białe. Ponad śnieg bielsze.
Znasz przecież tę piękną metaforę. Nieprawdaż?
Chciałem cię ostrzec.
Born
Kilkudziesięciu Żydów wymknęła się z miasta
I zbiegło w okoliczne lasy i pola.
Uprzedzam cię, mój drogi, byś się nie dał skusić
Uczuciu litości i nie udzielił zbiegom
Schronienia, gdyż nie miałbym wówczas żadnych
Możliwości, aby ratować ciebie i klasztor.
Musiałbym postąpić ściśle według rozkazów,
Które otrzymałem od mojej komendy.
Przeor
Czy przemawia przez ciebie troska o klasztor?
Born
Ten problem omówimy wieczorem.
Gdy wracając z obławy na Żydów,
Zatrzymam się w klasztorze. Wprawdzie wiem,
Że każde moje odwiedziny są dla ciebie
Przyczyną wielu utrapień, trosk i niepokojów,
Ale tak bardzo sobie cenię nasze spotkania,
Że nie mogę i nie chcę z nich zrezygnować.
To wielka dla mnie przyjemność,
Móc z tobą prowadzić uczone rozmowy
I wymieniać poglądy na mądre tematy.
Bądź zdrów. Do widzenia wieczorem.
(wyszedł)
Przeor
(wyszedł za Bornem)
(Refektarz jest pusty)
Panna Chomin
(wchodzi drzwiami z lewej strony)
Przeor
(wraca i spostrzega pannę Chomin)
Kto to? Co pani tu robi? Tu jest klauzura.
Tu nie wolno wchodzić kobietom.
Panna Chomin
Eee, dajmy spokój tym głupim przesądom.
Jestem i koniec.
Przeor
Jak pani tutaj weszła? Kto panią tu wpuścił?
Panna Chomin
Nikt mnie nie wpuścił. Czy można usiąść?
(siada i rozgląda się po refektarzu)
To jest ten klasztor? Jak tu u was zimno.
(po chwili)
Byłam w kościele. Lubię ten wasz kościół.
Przeor mi nie wierzy? Ja czasem się modlę.
Nie zawsze. Czasem. Gdy mi chętka przyjdzie.
Nie lubię prośbami zanudzać Pana Boga.
Niech przeor usiądzie.
Panna Chomin
Uklękłam przed figurą Matki Boskiej, która
Stoi w bocznej nawie.
Ciężki sznur pereł zwisa z Jej szyi.
Po co umieszczacie na ołtarzu
Bezcenne klejnoty, perły i złoto?
Przecież one odrywają ludzi od modlitwy
I każą im myśleć o doczesnych dobrach.
Przeor
Jeżeli ktoś naprawdę pragnie się modlić – –
Panna Chomin
Te klejnoty powinny powrócić do ludzi,
Bo biedakom są bardziej potrzebne niż niebu.
Przeor
To jest bluźnierstwo.
Panna Chomin
Bluźnierstwo – – bluźnierstwo – –
Gdy wam coś nie dogadza,
Ukrywacie się wstydliwie za bluźnierstwem.
Jak za parawanem. Te perły są piękne,
chociaż straciły blask i są matowe,
Ale jubilerzy mówią, że perła
Na żywym ciele znów wraca do życia.
Te perły bardzo mi się podobają.
Pragnę je otrzymać z zacnych rąk przeora.
Za wszystkie brzydkie słowa,
Które przeor wygłaszał przeciw mnie z ambony.
Panna Chomin
To było przed wojną. Przeor nie pamięta?
Przeor niemal mnie wyklął. Przeor wtedy mówił
Że jestem ladacznicą, zarazą i bagnem.
Już nawet nie potrafię powtórzyć tych słów,
Których przeor w gniewie przeciw mnie używał.
(po chwili)
A ja nie miałam z czego żyć.
Byłam biedną dziewczyną. Przyjmowałam u siebie
Starszych panów, bo ci najlepiej płacili
I nie mieli żadnych wymagań. Szybko się męczyli.
Tacy po pięćdziesiątce, z brzuszkiem i złotym zegarkiem.
A dzisiaj? Hm. Dzisiaj czasy się zmieniły,
Nie muszę się zadawać z starszymi panami,
Mam tylko jednego i jestem bardzo szczęśliwa.
Mam własne mieszkanie. Lisa i karakuły.
Ale muszę mieć jeszcze kolię pięknych pereł.
I właśnie te z kościoła. W prezencie od ojca.
Panna Chomin
Czy dostanę te perły? Chodźmy do kościoła.
Przeor je zdejmie z ołtarza Madonny
I uprzejmym gestem wręczy mi je w darze.
Przeor
Pani jest chyba szalona. Nie wiem
Czy mam bardziej podziwiać pani tupet czy cynizm.
Rzeczywiście kilkakrotnie wygłaszałem
Przed wojną z ambony kazania
Przeciw dziewczętom lekkich obyczajów,
Ale nie panią miałem na myśli,
Bo nic o pani istnieniu nigdy nie słyszałem.
Mówiłem ogólnie, tak jak się mówi
O wielu bolączkach społecznych,
Które pragniemy uleczyć.
Nikogo nie wyklinałem ani na nikogo
Nie rzucałem kamieniem.
Dziś panią widzę po raz pierwszy raz w życiu.
Nie wiem, kim pani jest. Nie znam pani nazwiska – –
Panna Chomin
(przerywając)
Jestem Julia Chomin.
Niech przeor nie robi ze mnie durnia.
To przeor nigdy o mnie nie mówił z ambony?
Nie zna mego nazwiska? Nie zna?
A przecież po nazwisku przeor mnie potępił.
Przeor
Czy pani jest przy zdrowych zmysłach?
Panna Chomin
Czy mogę zapalić papierosa?
Panna Chomin
(zapaliła papierosa)
Czy ojca przeora nie interesuje,
W jaki sposób weszłam do klasztoru?
Przeor
Pytałem panią o to na wstępie rozmowy.
Czy ma to coś wspólnego z celem pani wizyty?
Panna Chomin
Przeskoczyłam przez mur klasztorny, a potem
Weszłam do kościoła, skąd przez zakrystię
Tylnymi schodami – –
Przeor
(przerywając)
Nie wiem, o co pan chodzi.
Panna Chomin
Czy nikt tą samą drogą nie wszedł do klasztoru?
Przeor
Skąd mogę o tym wiedzieć?
Panna Chomin
Widziałam Żyda, który przeskoczył przez mur
I ukrył się w kościele. Przerażonym wzrokiem
Wodził dokoła, a sądząc, że go nikt nie widzi,
Przez zakrystię wbiegł tutaj, na piętro.
Czekałam na niego przy bocznym ołtarzu,
Ale nie wyszedł. Co przeor o tym sądzi?
Przeor
Żyd? W naszym klasztorze? Pani chyba bredzi!
Panna Chomin
A może byśmy poszli poszukać go, ojcze?
Przeor
Kogo mam szukać? Żyda? Gdzie mam szukać Żyda?
Żaden Żyd tu nie przyszedł. Nic nie wiem o Żydzie.
Julia Chomin
Czy przeor gestapowcom też prawdy nie powie?
Przeor
Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść!
Panna Chomin
Ale przeor jest wojowniczy.
Przeor
Proszę natychmiast opuścić klasztor!
Panna Chomin
(wstała)
Pójdę. A szkoda. Szkoda.
Czytałam kiedyś, że poławiacze pereł
Łowią je w gorących i głębokich morzach.
A tutaj na gipsowej szyi Matki Boskiej
Straciły swój blask i powoli gasną,
I nie ma w nich ani gorąca, ani morza.
A szkoda. Szkoda.
(wyszła drzwiami z lewej strony.
Zamknęła za sobą drzwi)
Przeor
(otworzył drzwi i patrzy za odchodzącą.
Zamknął drzwi i podszedł do okna.
Przystanął z boku pod ścianą i śledzi Pannę Chomin, jak idzie przez dziedziniec klasztorny.
Upewniwszy się, że wyszła,
pociągnął za sznur dzwonka, wiszącego nad drzwiami)
Przeor
(do jednego z Chóru)
Niech ojciec zaraz pójdzie do kościoła
I zdejmie sznur pereł z ołtarza Madonny.
Proszę je schować w skrytce, za stallami.
(Rozbrzmiewa muzyka organowa)
Przeor
Już wkrótce zacznie się
Radosne owocowanie krzyża.
Będzie to wielka chwila w naszym życiu,
Może właśnie owa,
Na której przyjście
Czekaliśmy tak długo,
Może nawet po to urodziliśmy się,
By ją dzisiaj przeżyć,
Może właśnie ona jedna
Jest celem
Naszego istnienia na ziemi.
Mówię: może,
Albowiem nie wiem,
Czy tak jest na pewno,
Ale ponieważ żyjemy po to,
By przyświadczyć istnieniu Boga,
Miejmy zawsze w pamięci
Owoce krzyża,
Abyśmy potem nie mieli
Wyrzutów sumienia,
Że przeoczyliśmy
Czas naznaczony.
Cierpiąc za Chrystusa,
Jesteśmy współtwórcami świata,
Dlatego przygotujmy się na cierpienie,
Na niesprawiedliwość,
Na krzywdę,
Na szaleństwo mężów ciemności,
I nie pytajmy, dlaczego tak się dzieje,
Bo każde pytanie jest trwogą i niepewnością,
Ale nie spełnieniem.
Jest jesień.
Z głębi ogrodów i sadów
Krzyczą psalmy Dawida
I płaczą usta Sybilli.
Już wkrótce z naszych modlitw
Poczną opadać pierwsze owoce
I rozpocznie się sąd
Nad chodzącymi drzewami.
Woda w stawach zmarszczy się
Pod powiewem przelatujących aniołów,
Którzy będą krążyć nad nami
W poszukiwaniu żeru.
Jesteśmy nadzy i bezimienni.
Dopiero śmierć nada naszemu życiu
Właściwe imię.
Wtedy będą nadane
Nowe i właściwe imiona
Wszystkim dobry uczynkom i wszystkim zbrodniom,
I wszystkim łzom, i wszystkim uśmiechom,
I wszystkim tronom, i wszystkim szubienicom,
I wszystkim skarbom, i wszystkim śmietnikom,
I wszystkim owcom, i wszystkim kozłom,
I wszystkim żebrakom, i wszystkim bogaczom,
I wszystkim zwierzętom, i wszystkim rzeczom,
I tymi imionami będą wzywane wszystkie popioły
W dzień gniewu,
W dzień owocobrania.
Chór
Jesteśmy gotowi, ojcze przeorze,
Na dzień owocobrania.
Pamiętamy, że Chrystus po śmierci
Objawił się biednej kobiecie
W stroju sadownika,
Prawdopodobnie na dowód,
Że dzieje człowieka toczą się
Pomiędzy dwoma drzewami —
Poznania i krzyża.
Wyciągamy dłonie do krzyża,
Na którym Chrystus zawisł przed wiekami.
Bóg jest dojrzałym owocem krzyża.
Bóg jest obfitym owocem krzyża.
Bóg jest błogosławionym owocem krzyża.
Bóg jest szczodrym owocem krzyża.
Zrywamy ten owoc w czas owocobrania
W krzyżowym sadzie.
O nic nie pytam
I nie chcemy poznawać.
Wierzymy, i dlatego rozumiemy,
Że mądrość człowieka mieści się
Na przecięciu ramion świętego krzyża,
Tam gdzie droga niebiosów
Mądrze przecina się z drogą ziemi.
Bóg jest nieskończony i wieczny,
Ale Jego granicą i doczesnością
Jest człowiek żyjący na ziemi.
Dlatego błogosławimy
Żywy Owoc żywota Madonny
I okrwawiony Owoc martwego krzyża.
Amen.
Koniec aktu pierwszego