Ojczyzna nasza była urodzajną winnicą
Do czasu,
Gdy napadły na nią
Plemiona Mosocha i plemiona Cedru,
I szarańcza Rahab.
Nasza ziemia jest gorzka od krwi.
Wprawdzie nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie te wzgórza i niziny
Na miejsce goryczy i na miejsce krwi,
Ale wierzymy,
Że skoro Jego wybór
Padł na naszą ziemię,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiona
Cierpiąca ziemia
W swoim czasie.
Jest czas rozpaczy, szubienic
I czół pokrytych bluźnierczymi napisami.
Życie ludzkie znaczy mniej
Od złamanej gałęzi
I od kamyka potrąconego nogą,
I od garnka wyrzuconego na śmietnik.
Wprawdzie nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie nasz czas
Dla swojej zapalczywości,
Ale wierzymy, że skoro Jego wybór
Padł na naszą epokę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będzie błogosławiony
Czas zapalczywości Pana.
Ten gotycki refektarz w klasztorze
Jest metaforą czasu.
W tej metaforze człowiek
Określany jest za pomocą Boga,
A Bóg za pomocą człowieka.
Posypaliśmy głowy pokutnymi psalmami
Jak popiołami spalonych ludzi.
Nie wiemy, dlaczego Bóg
Upodobał sobie naszą drogę
Dla swojego gniewu,
Ale wierzymy, że skoro Jego wybór
Padł na naszą drogę,
Spełni ona
W niezbadanych zamysłach Bożych
Mądre i głębokie przeznaczenie.
Niech będą błogosławione
Wszystkie zamysły Pana.
Nasz klasztor wznosi się na wzgórzu.
Z okien klasztoru widać drogę
Prowadzącą do miasta.
I pochmurny dzień prowadzący
W głąb sierocego horyzontu.
I ludzi prowadzących
W głąb piekieł.
Od wielu, wielu dni
Trwa w mieście akcja przeciw Żydom.
Gestapowcy i esesmani
Gonią po mieście,
Tropią i wyszukują ofiary.
Rozbijają bramy i drzwi,
Wywalają okiennice,
A do piwnic i mieszkań
Wrzucają ręczne granaty.
Ziemia nie może udźwignąć nadmiaru krwi,
Ziemia nie może udźwignąć nadmiaru ognia.
Na ulicach i placach walają się trupy
Dzieci, starców, kobiet i mężczyzn,
A obok leżą zabite psy i kozy
Na dowód, że los ludzki
Przypadł również zwierzętom!
Dogasają ostatnie pożary w getcie.
Nikt nie odróżnić spalonej belki
Od spalonego człowieka.
Mówią, że Born kieruje akcją.
Mówią, że Born własnoręcznie zabija ludzi.
Już od kilku dni nie było go w klasztorze.
Przyjdzie.
Na pewno przyjdzie.
Żal mi przeora.
Bardzo się postarzał.
Osiwiał.
Przeor jak zwykle w każde rano siada
W konfesjonale i czeka na ludzi,
Pragnących Bogu spowiadać swe grzechy.
Lecz próżno czeka, bo nikt spośród wiernych
Kolan nie zgina przed jego obliczem.
Człowiek zwykł często sądzić po pozorach,
Bowiem pozory ułatwiają sąd
Tym, którzy lubią rzecz z wierzchu oceniać,
Zwłaszcza że ludzka natura, skażona
Trucizną grzechu, chętnie odnajduje
W winie bliźniego własne oczyszczenie.
Wierzę w uczciwość przeora i w czystość
Jego intencji, ale nie rozumiem,
Po co Born składa ojcu przeorowi
Częste wizyty, które – jak wiemy –
Sieją niepokój w mieszkańcach miasteczka
I są przyczyną plotek i potwarzy.
Wydaje mi się, że nastała pora,
Byśmy z przeorem szczerze pomówili.
Mówić nie będę. Nie widzę powodu.
Mam do przeora ślepe zaufanie.
Niech mnie Bóg broni przed podejrzeniami.
Ja także w pełni ufam przeorowi.
Ale nie o nas chodzi, lecz o imię
Klasztoru. Ludzie zowią nas zdrajcami.
Cóż robić, ojcze? I to znieść musimy.
Często się zdarza, że moi znajomi,
Gdy ich przypadkiem spotykam na mieście,
Krok przyspieszają lub szybko przechodzą
Na drugą stronę ulicy, i czynią
To z taką trwogą, jakby usłyszeli
Klekot kołatki w trędowatej dłoni.
Zdejm z nas, o Boże, ten ciężar doświadczeń.
Benedicite – –
Benedicite.
Oculi omnium – –
In te sperant, Domine, et tu das illis escam in tempore opportuno.
Aperis tu manum tuam et imples omne animal in benedictione.
Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto – –
Sicut erat in principio et nunc et semper et in saecula saeulorum. Amen.
Kyrie eleison – –
Christe eleison, Kyrie eleison.
Amen.
Amen.
(
Przepraszam…
Żyd! Żyd!
Tak. Żyd.
Skąd się pan tutaj wziął? Jezus Maryja! Co pan tu robi!?
Przeskoczyłem przez mur w ogrodzie.
Wszedłem do klasztoru bocznymi drzwiami.
One były otwarte.
Skąd pan jest?
Z miasta. Stamtąd, z dołu.
Pan uciekł?
Tak. Kto tu jest przeorem?
Ja jestem przeorem.
Nic od dwóch dni nie jadłem.
Jestem bardzo głodny.
Bałem się iść między ludzi…
Dajcie mu jeść.
Niech pan usiądzie. Proszę się posilić.
Czy – – No, to ja już pójdę.
Czy ja mam odejść?
Czy ja mam odejść? Gdy jestem ogolony,
Nie wyglądam na Żyda. Nie bójcie się.
Gdy się ogolę – –
Mój nos nie jest garbaty, a moje wargi
Nie są grube. Moje oczy są niebieskie.
Spójrzcie, niebieskie, o, niebieskie
Jesteśmy tylko ludźmi.
Biednymi ludźmi.
Takimi jak pan.
Dlaczego człowiek jest zawsze nie przygotowany
Na przyjście swojej ostatniej godziny?
I Bóg przeżywał trwogę
W ogrodach Gethsemani.
A czoło Jego było pokryte potem.
Nigdy nie wiadomo, kiedy otwierają się
Przed człowiekiem ogrody Gethsemani.
Jesteśmy tylko ludźmi.
Biednymi ludźmi.
Takimi jak pan.
O, pomóż nam, Boże,
Stojący w ogrodach Getshemani,
Jak wśród płonących snów.
Jesteśmy tylko ludźmi.
Biednymi ludźmi.
Takimi jak pan.
O, ileż razy patrzyłem w oczy człowieka
I widziałem w jego oczach własny grób
Lub w najlepszym razie miłosierdzie.
Kupione za ostatni grosz. Zyskowne miłosierdzie.
Gdy uciekałem z płonącego getta,
Jakaś kobieta wskazała mi ten klasztor
I szepnęła, że tutaj mieszkają
Dobrzy ojcowie, którzy nędznemu Żydowi
nie odmówią schronienia. Tak powiedziała.
A mnie się zdawało, że to był głos
Wysłannika Pana. Ale Pan
Dzisiaj nie wysyła aniołów.
Niech pan nie odchodzi!
Niech pan zaczeka!
Co robić?
Co robić?
Niech pan zaczeka!
Niech pan zaczeka!
Po co?
Boże, nachyl ucho
Na głos naszych modlitw.
Boże, uczyń, abyśmy nie upadli
Na tej trudnej drodze.
I nie oddali cesarzowi tego,
Co jest Boskie.
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę słabości.
Niech nam Chrystus przebaczy
Tę chwilę trwogi.
Niech nam Chrystus przebaczy
Zapatrzenie w siebie.
Niech nam Chrystus przebaczy
Oziębienie serca.
Dajcie mu habit. Niech będzie jednym z nas.
Damy mu habit. I będzie jednym z nas.
Przyjechał!
Znów przyjechał!
Dzień dobry.
Dzień dobry.
Przejeżdżając obok klasztoru,
Kazałem szoferowi zatrzymać samochód.
Cóż dobrego u ciebie, mój drogi przeorze?
Dziękuję.
Zaraz dalej pojadę. Mam wiele roboty.
Ale wieczorem wracając do miasta,
Wstąpię do ciebie na tradycyjny sympozjon.
Jak tu u was jest zimno. Nie palicie w piecach?
A może nie macie opału na zimę?
Nie mamy.
Dlaczego nic mi o tym nie mówiłeś?
Jutro każę ci przysłać kilka wozów z węglem.
Dziękuję. Nie przysyłaj. Węgla nie przyjmiemy.
Dlaczego?
Nam węgiel nie jest potrzebny.
Wolicie marznąć?
Tak.
Dlaczego?
Modlitwy łatwiej dochodzą do nieba,
Gdy się je zmawia w nieogrzanych ścianach.
Tak sądzisz?
Nie sądzę. Jestem tego pewien.
Wolę z tobą rozmawiać w ciepłym refektarzu.
Jutro całe miasto wylegnie na ulicę,
By podziwiać węgiel zwożony do klasztoru.
Wszyscy powiedzą, że ojcowie cieszą się
Poparciem Borna, które sobie wyprosili
U Boga żarliwą modlitwą i ascezą.
To wielka propaganda dla waszego Boga
I po trochę też dla mnie, bo przecież
Bardzo przyjemnie być narzędziem w rękach Opatrzności.
Często się dziwię, skąd się bierze we mnie
Ta nieposkromiona słabość do ciebie,
Dlaczego tak chętnie tutaj przychodzę
Na rozmowy z człowiekiem, który
Jest właściwie moim zaciętym wrogiem.
Nie jestem twym wrogiem.
Nie udawaj baranka.
Nie jestem twym wrogiem. Jestem wrogiem zła – –
– – które jest we mnie. To chciałeś powiedzieć.
Nadałbym ci chętnie tytuł niebieskiego
Doktora za tę genialną zdolność,
Za pomocą której nawet nienawiść
Oblekasz w piękny kształt miłości.
Zawsze podziwiałem w tobie umiejętność
Sprytnego maga, który umie
Nagłym ruchem ręki wyjmować króliki
I ptaki z kieszeni.
Ale mimo to byłem w owych czasach
Mniej wnikliwy od ciebie. Nie umiałem
Przewidzieć, że pod czerwoną sutanną
Mego przyjaciela, pokornego kleryka
Z Collegium Germanicum, bije serce
Przyszłego komendanta – –
Nie umiałeś wierzyć.
Moje zwątpienie było mym zwycięstwem.
Nad kim?
Nad tobą.
Czy warto było tracić wiarę w Boga,
Aby odnieść zwycięstwo nad takim robakiem
Jak ja?
Bóg, który zeszedł do mnie z biblijnych wersetów,
Zagrodził mi drogę do mojego narodu.
Jego niebo legło w poprzek mojej historii.
Spaliłem niebo jak suknię zadżumionych,
Zamknąłem me modlitwy jak oczy umarłych
Przed pustynnym Bogiem, który powiewając
Liturgicznymi chustami, chciał skruszyć
I rzucić na kolana mą godność człowieczą!
Bóg obrzezany! Wrzaskliwy psalmista!
Zwątpiłem o Nim, by uwierzyć w Niemcy!
Uwierzyłeś w czarne szubienice,
Jak kruki kraczące na horyzoncie,
Uwierzyłeś w groby – –
Na co czekasz?
Cóż za dziwne pytanie? Na nic nie czekam.
Lubię z tobą rozmawiać, lubię dyskutować,
Po prostu lubię przebywać w twoim towarzystwie,
Chociaż niechętnie wracam pamięcią do czasów
Naszej młodości. Zawsze czułem do ciebie
Wiele sympatii.
Pamięci nie zabijesz.
Ilekroć stoję nad zbiorowym grobem
I strzałami z browninga dobijam Żydów,
Każdy z nich ma twarz rzymskiego kleryka,
Szeleszczącego czerwoną sutanną
Wśród ukrzyżowanych mitów.
Jesteś bardzo rzeczowy.
Zajęty.
Czym?
Klasztorem i modlitwami.
Za kogo się modlisz?
Za ciebie.
O nawrócenie?
Tak. I za tych, którzy giną tam, na dole.
Za Żydów.
Za wszystkich. Tego prawa nie możesz mi odebrać.
Rzeczywiście, przyznaję, masz wiele roboty.
Ale i ty chyba przyznasz, że staram się o to,
Aby ci nie zabrakło tematów do modlitw.
Czujesz swąd spalenizny? Ten swąd jak chmura
Zawisł w powietrzu i swoim mdłym zapachem
Przyprawia mnie o nieustanne mdłości.
Ukończyliśmy w mieście akcję przeciw Żydom.
Miasto jest czyste i białe. Ponad śnieg bielsze.
Znasz przecież tę piękną metaforę. Nieprawdaż?
Chciałem cię ostrzec.
Przed czym?
Kilkudziesięciu Żydów wymknęła się z miasta
I zbiegło w okoliczne lasy i pola.
Uprzedzam cię, mój drogi, byś się nie dał skusić
Uczuciu litości i nie udzielił zbiegom
Schronienia, gdyż nie miałbym wówczas żadnych
Możliwości, aby ratować ciebie i klasztor.
Musiałbym postąpić ściśle według rozkazów,
Które otrzymałem od mojej komendy.
Czy przemawia przez ciebie troska o klasztor?
Ten problem omówimy wieczorem.
Gdy wracając z obławy na Żydów,
Zatrzymam się w klasztorze. Wprawdzie wiem,
Że każde moje odwiedziny są dla ciebie
Przyczyną wielu utrapień, trosk i niepokojów,
Ale tak bardzo sobie cenię nasze spotkania,
Że nie mogę i nie chcę z nich zrezygnować.
To wielka dla mnie przyjemność,
Móc z tobą prowadzić uczone rozmowy
I wymieniać poglądy na mądre tematy.
Bądź zdrów. Do widzenia wieczorem.
Eee, dajmy spokój tym głupim przesądom.
Jestem i koniec.
Jak pani tutaj weszła? Kto panią tu wpuścił?
Nikt mnie nie wpuścił. Czy można usiąść?
(
To jest ten klasztor? Jak tu u was zimno.
(
Byłam w kościele. Lubię ten wasz kościół.
Przeor mi nie wierzy? Ja czasem się modlę.
Nie zawsze. Czasem. Gdy mi chętka przyjdzie.
Nie lubię prośbami zanudzać Pana Boga.
Niech przeor usiądzie.
(
Uklękłam przed figurą Matki Boskiej, która
Stoi w bocznej nawie.
Ciężki sznur pereł zwisa z Jej szyi.
Po co umieszczacie na ołtarzu
Bezcenne klejnoty, perły i złoto?
Przecież one odrywają ludzi od modlitwy
I każą im myśleć o doczesnych dobrach.
Jeżeli ktoś naprawdę pragnie się modlić – –
To jest bluźnierstwo.
Bluźnierstwo – – bluźnierstwo – –
Gdy wam coś nie dogadza,
Ukrywacie się wstydliwie za bluźnierstwem.
Jak za parawanem. Te perły są piękne,
chociaż straciły blask i są matowe,
Ale jubilerzy mówią, że perła
Na żywym ciele znów wraca do życia.
Te perły bardzo mi się podobają.
Pragnę je otrzymać z zacnych rąk przeora.
Za wszystkie brzydkie słowa,
Które przeor wygłaszał przeciw mnie z ambony.
Ja? Przeciw pani?
To było przed wojną. Przeor nie pamięta?
Przeor niemal mnie wyklął. Przeor wtedy mówił
Że jestem ladacznicą, zarazą i bagnem.
Już nawet nie potrafię powtórzyć tych słów,
Których przeor w gniewie przeciw mnie używał.
(
Czy dostanę te perły? Chodźmy do kościoła.
Przeor je zdejmie z ołtarza Madonny
I uprzejmym gestem wręczy mi je w darze.
Pani jest chyba szalona. Nie wiem
Czy mam bardziej podziwiać pani tupet czy cynizm.
Rzeczywiście kilkakrotnie wygłaszałem
Przed wojną z ambony kazania
Przeciw dziewczętom lekkich obyczajów,
Ale nie panią miałem na myśli,
Bo nic o pani istnieniu nigdy nie słyszałem.
Mówiłem ogólnie, tak jak się mówi
O wielu bolączkach społecznych,
Które pragniemy uleczyć.
Nikogo nie wyklinałem ani na nikogo
Nie rzucałem kamieniem.
Dziś panią widzę po raz pierwszy raz w życiu.
Nie wiem, kim pani jest. Nie znam pani nazwiska – –
Czy pani jest przy zdrowych zmysłach?
Czy mogę zapalić papierosa?
Pytałem panią o to na wstępie rozmowy.
Czy ma to coś wspólnego z celem pani wizyty?
Tak.
Słucham.
Przeskoczyłam przez mur klasztorny, a potem
Weszłam do kościoła, skąd przez zakrystię
Tylnymi schodami – –
Czy nikt tą samą drogą nie wszedł do klasztoru?
Skąd mogę o tym wiedzieć?
Widziałam Żyda, który przeskoczył przez mur
I ukrył się w kościele. Przerażonym wzrokiem
Wodził dokoła, a sądząc, że go nikt nie widzi,
Przez zakrystię wbiegł tutaj, na piętro.
Czekałam na niego przy bocznym ołtarzu,
Ale nie wyszedł. Co przeor o tym sądzi?
Żyd? W naszym klasztorze? Pani chyba bredzi!
A może byśmy poszli poszukać go, ojcze?
Kogo mam szukać? Żyda? Gdzie mam szukać Żyda?
Żaden Żyd tu nie przyszedł. Nic nie wiem o Żydzie.
Czy przeor gestapowcom też prawdy nie powie?
Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść!
Ale przeor jest wojowniczy.
Proszę natychmiast opuścić klasztor!
Już wkrótce zacznie się
Radosne owocowanie krzyża.
Będzie to wielka chwila w naszym życiu,
Może właśnie owa,
Na której przyjście
Czekaliśmy tak długo,
Może nawet po to urodziliśmy się,
By ją dzisiaj przeżyć,
Może właśnie ona jedna
Jest celem
Naszego istnienia na ziemi.
Mówię: może,
Albowiem nie wiem,
Czy tak jest na pewno,
Ale ponieważ żyjemy po to,
By przyświadczyć istnieniu Boga,
Miejmy zawsze w pamięci
Owoce krzyża,
Abyśmy potem nie mieli
Wyrzutów sumienia,
Że przeoczyliśmy
Czas naznaczony.
Cierpiąc za Chrystusa,
Jesteśmy współtwórcami świata,
Dlatego przygotujmy się na cierpienie,
Na niesprawiedliwość,
Na krzywdę,
Na szaleństwo mężów ciemności,
I nie pytajmy, dlaczego tak się dzieje,
Bo każde pytanie jest trwogą i niepewnością,
Ale nie spełnieniem.
Jest jesień.
Z głębi ogrodów i sadów
Krzyczą psalmy Dawida
I płaczą usta Sybilli.
Już wkrótce z naszych modlitw
Poczną opadać pierwsze owoce
I rozpocznie się sąd
Nad chodzącymi drzewami.
Woda w stawach zmarszczy się
Pod powiewem przelatujących aniołów,
Którzy będą krążyć nad nami
W poszukiwaniu żeru.
Jesteśmy nadzy i bezimienni.
Dopiero śmierć nada naszemu życiu
Właściwe imię.
Wtedy będą nadane
Nowe i właściwe imiona
Wszystkim dobry uczynkom i wszystkim zbrodniom,
I wszystkim łzom, i wszystkim uśmiechom,
I wszystkim tronom, i wszystkim szubienicom,
I wszystkim skarbom, i wszystkim śmietnikom,
I wszystkim owcom, i wszystkim kozłom,
I wszystkim żebrakom, i wszystkim bogaczom,
I wszystkim zwierzętom, i wszystkim rzeczom,
I tymi imionami będą wzywane wszystkie popioły
W dzień gniewu,
W dzień owocobrania.
Jesteśmy gotowi, ojcze przeorze,
Na dzień owocobrania.
Pamiętamy, że Chrystus po śmierci
Objawił się biednej kobiecie
W stroju sadownika,
Prawdopodobnie na dowód,
Że dzieje człowieka toczą się
Pomiędzy dwoma drzewami —
Poznania i krzyża.
Wyciągamy dłonie do krzyża,
Na którym Chrystus zawisł przed wiekami.
Bóg jest dojrzałym owocem krzyża.
Bóg jest obfitym owocem krzyża.
Bóg jest błogosławionym owocem krzyża.
Bóg jest szczodrym owocem krzyża.
Zrywamy ten owoc w czas owocobrania
W krzyżowym sadzie.
O nic nie pytam
I nie chcemy poznawać.
Wierzymy, i dlatego rozumiemy,
Że mądrość człowieka mieści się
Na przecięciu ramion świętego krzyża,
Tam gdzie droga niebiosów
Mądrze przecina się z drogą ziemi.
Bóg jest nieskończony i wieczny,
Ale Jego granicą i doczesnością
Jest człowiek żyjący na ziemi.
Dlatego błogosławimy
Żywy Owoc żywota Madonny
I okrwawiony Owoc martwego krzyża.
Amen.
Amen.
Chwała Chrystusowym ranom,
Źródłom objawionym,
Z których płynie krew Boga.
Ta krew jest strumieniem róż i balsamu,
Rzeką słodkiego miodu,
A bezcenna jest jak indyjski kamień.
Chwała Chrystusowym ranom,
Które są kluczem życia.
I kluczem śmierci.
I kluczem naszej wiedzy.
I kluczem naszej nadziei.
I kluczem przepaści.
I kluczem Dawidów.
Chwała Chrystusowym ranom,
Które są gniazdem aniołów.
I ulem serafinów.
I gołębnikiem cherubinów.
I aleją w rajskich ogrodach.
I ścieżką owiec.
Pan uczyni swoje otwarte rany korytarzem,
Przez który wyjdziemy z labiryntu
Krzywych, splątanych i głuchych ulic
Na pola skrzypcowe,
Na wyżyny harfiane,
Na góry muzyczne,
Gdzie odziani w Jego krew
Jak w godową szatę,
Śpiewać będziemy w chórze
Złotostrunych ksiąg.
Wracajmy do ran Chrystusowych
Jak jelenie do wiecznych źródeł.
Klęknijmy nad ich brzegiem
I pochylmy nisko nasze głowy
Nad ciernistą głębokością krwi.
Chwała Chrystusowi,
Cierpiącej kiści winogron,
Ściśniętej w tłoczni wina,
Z której spłynęła
Do naszych ubogich ust
Niepokalana krew.
(
Czy przeor wie, że pan przyszedł?
Tak, wie.
(
(
(
(
Już bardzo długo pan mnie nie odwiedzał.
A szkoda… szkoda… Chciałem z panem mówić…
Chciałem zasięgnąć porady… niestety…
Lecz nie wiedziałem, gdzie mam pana szukać.
Dlaczego nagle przestał pan przychodzić?
Pan także stracił do mnie zaufanie?
Pan także o mnie zwątpił?
Na temat przeora były długie dyskusje
W podziemiu. Nie mogliśmy zrozumieć,
Co łączy przeora z niemieckim oprawcą.
Moi towarzysze twierdzili, że częste
Odwiedziny Borna rzucają cień na klasztor
I dlatego należy zachować ostrożność
W stosunkach z ojcem. Musiałem przyznać im słuszność.
Chyba ojca nie zdziwi nasza podejrzliwość?
Zaczęliśmy wówczas obserwować klasztor.
(
Ten, że dzisiaj przyszedłem do ojca przeora.
Pragnąłbym wiedzieć, komu zawdzięczam
Żydowi.
(
Gdyby nie ów zbieg żydowski, któremu
Przeor udzielił w klasztorze schronienia,
Nie przyszedłbym dzisiaj na rozmowę z ojcem.
(
(
Tu była Julia Chomin.
Śledziła Żyda…
Czego żądała?
Pereł z ołtarza Matki Boskiej.
Co jej przeor powiedział?
Wyrzuciłem ją.
(
(
Jeżeli ta dziewka doniesie Bornowi,
Przeor i ojcowie będą rozstrzelani.
(
Born, wracając z obławy, wstąpi do klasztoru.
Skąd pan o tym wie?
(
Tak, będzie tutaj.
Nam potrzebna jest pomoc…
Czyja?
Ojca przeora.
Niech pan mówi.
(
Nie mogę spełnić pańskiego żądania.
Dlaczego?
Jestem kapłanem.
Czy to jest przeszkodą…
(
Czy przeor sądzi, że do takiej skruchy
Zdolny jest zbrodniarz, który własną ręką
Setki niewinnych ludzi zamordował?
Jestem kapłanem i pragnę odnaleźć
Nawet w najgorszym zbrodniarzu, na przekór
Jego przestępstwom i okrutnym zbrodniom,
Choć najwątlejszy… nikły cień sumienia…
Śmierć tego zbira z wyroku narodu
Jest słuszną karą za potworne zbrodnie,
A dla przeora może nawet będzie
Ostatnią szansą ratunku. Niech przeor
Nie zapomina, że Born już na pewno
Ma wiadomości od swojej kochanki
O Żydzie, który przebywa w klasztorze.
Tę jego dziewkę też zlikwidujemy.
Śmierć owej pary uratuje ojców…
(
Ojcze, szaleńcy w krainie Gerazy
Wyszli z grobowców, palą i mordują
Niewinnych ludzi. Demon ich opętał!
Trwa nieustanna wędrówka demonów.
Wygnane z ludzi i wcielone w wieprze,
Znów powracają do człowieczych dusz,
Lecz pomnożone o szaleństwo wieprzów!
Przeor chce w Bornie odnaleźć człowieka?
Mym obowiązkiem jest szukać człowieka
Nawet w demonach. Kapłan Chrystusowy
Nigdy człowieka nie zabija, ale
zawsze ratuje… Tak… zawsze ratuje
Nawet takiego, który zło popełnił
Przed Bogiem, ludźmi, niebiosami i ziemią,
Bo zawsze wierzy, że największy zbrodniarz
O niewiadomej nikomu godzinie
Może dostąpić łaski nawrócenia.
Jeśli podziemie tę odmowę ojca
Uzna za wykręt i zdradę… co wówczas…
(
Niech Bóg prowadzi pana i ma w swej opiece.
(
Przeorze! Czekam…
Nie, mój synu…
Niech przeor wszystko jeszcze raz rozważy,
A może wówczas zmieni swoje zdanie
(
(
(
Tonącą arką, którą burza pędzi.
Czy to nie jest obojętne,
Dokąd burza zapędzi wierzących ludzi?
Wiara to jest mądra rzecz.
Zawsze wyrzuca rozbitka
Na szczęśliwą ziemię.
A pan nie wierzy?
W cóż ja mogę wierzyć? W żydowski los?
Jeżeli Żyd ma umrzeć ze zimna,
To go nawet na pustyni dopędzi mróz,
A jeżeli Żyd ma umrzeć od upału,
To go nawet na biegunie dopędzi
Pustynne słońce. W rękach Żyda każda deska,
Której się chwyta na burzliwej wodzie,
Zamienia się w kamień, który go ciągnie na dno.
Żyd zawsze przewiduje nieszczęście
I zawsze wychodzi mu naprzeciw.
Ten naród ma pecha. I ten pech
Nasi mędrcy nazwali wybraństwem.
(
Jest tylko jedna ucieczka.
Dokąd?
Do Chrystusa.
On nie jest mym Bogiem. On jest waszym Bogiem.
Mój Bóg o mnie zapomniał lub Go w ogóle nie ma.
Mój Bóg?
Jest takie żydowskie przysłowie,
Które mówi, że ślepiec, im dłużej żyje,
Tym więcej widzi. To jest mądre przysłowie.
Ja jego mądrość odczułem na własnej skórze.
Ach, co ja widziałem! Co ja już widziałem!
Ja widziałem Żydów, którzy wydawali swych braci
W ręce siepaczy, i żydowskiego mędrca,
Który pisał donosy na własnych rodaków,
I żydowskich młodzieńców, którzy za życie,
Przedłużone o trzy jałowe dni,
Jak psy służyli swym przyszłym mordercom.
I widziałem także żydowską matkę,
Która własne niemowlę zadusiła w bunkrze,
Aby kwileniem nie zwabiło Niemców,
Czyhających za ścianą. Wszystko to widziałem.
A wasz Bóg?
(
To jest jeden i ten sam Bóg, mój synu.
Nie ma o co się sprzeczać.
Jest źle, gdy Boga nie ma,
Ale jest jeszcze gorzej, gdy jest,
Bo wtedy już nic nie rozumiemy.
I wszystko jest bez sensu.
I świat, i człowiek, i życie.
Jest tylko przypadek. Jak ten klasztor,
Który dał mi schronienie. To jest dobry klasztor.
(
Tak nie jest, synu. Rozpacz ci dyktuje
Te gorzkie słowa o życiu i Bogu.
Ty bardzo cierpisz, lecz cierpieć nie umiesz.
Chcąc umieć cierpieć, trzeba poznać dzieje
Bożego krzyża i uwierzyć w krzyż,
Który owoce boleści przemienia
W owoc miłości.
Przeor wybaczy, ale ja już dość
Zaznałem cierpień od waszego krzyża.
Od swego Boga. W księgach twych praojców
Bóg przepowiedział swe przyjście na świat.
Codziennie rano modlę się żarliwie
O spokój duszy mordowanych Żydów.
Codziennie rano modlę się żarliwie
O świętą zgodę między Izraelem
A jego Bogiem, zmarłym na Golgocie.
Codziennie rano modlę się żarliwie
O spokój wszystkich popalonych bożnic,
I wszystkich domów Starego Zakonu,
Zwęglonych zwojów Bożych Pięcioksięgów,
Zmienionych w popiół liturgicznych chust,
Stopionych w ogniu bożniczych świeczników,
Srebrnych kielichów i koron zdobiących
Czoła rodałów. Albowiem w tych zwojach,
Chustach, koronach, świecznikach, kielichach,
We wszystkich przedmiotach liturgicznej służby
Są zapowiedzi i święte proroctwo
O Chrystusowym przyjściu na ten świat.
(
Tragedia Boga jest tragedią Żydów,
Cierpienie Żydów jest cierpieniem Boga.
Gdy Bóg zapragnął wyjść z Jerozolimy,
Aby objawić wszystkim ludom ziemi
Swoje istnienie, miał On tylko jedną
Bramę, przez którą prowadziła droga
W kraje pogańskie. Krzyż był ową bramą.
Naród wybrany, zazdrosny o Boga,
Podniósł swe pięści przeciw swemu Bogu,
Krzycząc, że raczej na krzyż Go przybije,
A nie zezwoli, aby On miał zrównać
Czas Izraela z czasem innych ludów.
Bóg nie chcąc dłużej być więźniem narodu,
Który Go pragnął zachować na własność,
Wybrał ciernistą, trudną drogę krzyża.
Tam, na Golgocie dokonał się dramat,
Podwójny dramat Boga i narodu.
Izrael swego ukrzyżował Boga,
Nie wiedząc o tym, że z tą samą chwilą
Pan Bóg na długie wieki ukrzyżował
Swój lud wybrany.
Nie umiem tego zrozumieć, przeorze.
Wiem, że to trudno zrozumieć, mój synu,
Bo w tym jest wielka tajemnica Boga.
Wasz Bóg jest dla mnie obcy i daleki.
We mnie jest pustka, którą świat wydrążył,
Świat chrześcijański.
Małe judejskie miasteczko Bethlehem
Jest dziwnym miastem. Jest w każdym człowieku,
Chociaż go wielu w sobie nie dostrzega
I nawet nie wie, że słyszy w swym sercu
Głos Ewangelii.
Zatem dlaczego wielu spośród was
Zamiast Bethlehem dźwiga w sobie piekło,
A ci, co nawet są chrześcijanami
I prawdę w sobie noszą, nie umieją
Zabić w swym sercu zła i nienawiści?
Posłuchaj, synu! Ci, o których mówisz,
Są poganami. Ich bóg jest upiorem,
Który truciznę dźwiga w swym odwłoku
Jak żółty skorpion. Bóg dla nich jest mitem,
Zimnym posągiem lub sługą ich pragnień,
A jeśli nawet do niego się modlą,
Swoją modlitwą, gdyby nawet ona
Była płomienną, żarliwą modlitwą –
Przeczą istnieniu Jezusa Chrystusa,
Bo wszyscy przeczą istnieniu Chrystusa,
Którzy źle wierzą. Trzeba umieć wierzyć.
A czy to wszystko, co teraz się dzieje,
Nie jest dowodem, że ludzie przestali
Prawdziwie wierzyć? Zatem, gdzie jest Chrystus?
W tobie, mój synu, i w wszystkich cierpiących,
Jeśli potrafią w swej wielkiej boleści
Wybaczyć zbrodnię swym nieprzyjaciołom.
Ja mam wybaczyć? Co? Ja mam wybaczyć?
Śmierć moich braci? Rodziców i żony?
Przeor chce, żeby ofiara wybaczyła
Swoim prześladowcom? Żeby całowała rękę,
Która jej zadała cios w samo serce?
Żeby krew przebaczyła mordercom?
Żeby spalone włosy przebaczyły krematorium?
Żeby zatrute płuca przebaczyły komorom gazowym?
Żeby ciało przebaczyło grobom?
To przeor chce!?
Ja mam wybaczyć? Ja nie chcę wybaczyć!
Ani Niemcom, ani Żydom, ani sobie!
Ojcze, ja przecież siebie nienawidzę!
Jak nienawidzę! Proszę na mnie spojrzeć!
Ja nienawidzę siebie za ten nos,
I za te wargi, nawet za te oczy,
Które są może naprawdę niebieskie,
Lecz jest w nich taka jakaś ciemna chmura,
A po tej chmurze każdy Niemiec pozna,
Że jestem Żydem. Przecież przeor wie,
Żem was oszukał. Przecież przeor widzi,
Jak bardzo jestem podobny do Żyda!
Ja nienawidzę i siebie, i Boga
Za to przymierze, które On uczynił
Z żydowskim ludem! Kto to widział, żeby
Normalny człowiek nosił w spodniach śmierć,
Żeby w swych spodniach nosił przeznaczenie
Gorsze od śmierci, po którym go pozna
Każdy bandyta! Ja już nie chcę cierpieć!
Ja nie chcę cierpieć! Ja już chcę wypocząć
I żyć jak dawniej. Ja chcę, żeby znowu
W piątkowy wieczór moja biedna żona
Paliła świece w srebrnych szabasznikach
I, zasłaniając dłońmi swoje czarne oczy,
Chwaliła szabas. Gdzie są oczy mojej
Żałobnej żony? Zawlekli anioła
Na siny kirkut, gdzie ludzie konając
W strachu przedśmiertnym oddawali kał,
Ostatni dowód swego człowieczeństwa
Na Bożej ziemi! Adonaj! Adonaj!
Coś Ty uczynił!? Czemuś nas opuścił!?
Ja nienawidzę mój żydowski los,
Lecz chcę być Żydem! Żydem! Żydem! Żydem!
(
Wszystko rozumiem. Ale się zastanów,
Czy rzeczywiście jesteś pełnym Żydem,
A może tylko marnotrawnym synem,
Który porzucił dom swojego Ojca,
I poszedł w obcą, daleką krainę,
Aby roztrwonić całą swą majętność?
Żydem dopiero wówczas będziesz w pełni,
Gdy uznasz Boga w cierpiącym Chrystusie.
Ale to nie jest odejście od siebie,
To tylko powrót do swojego domu,
Do domu Ojca, który jest w niebiosach.
To tylko powrót do prawdziwych dziejów,
Nad święte brzegi Nowego Przymierza,
Które wypływa z świętych ksiąg żydowskich,
Jak rzeka z źródła. Wśród cyprysów bije
Źródło aniołów i wartkim strumieniem
Płynie przez ziemię Ur i przez wersety
Modlitw Mojżesza, przez krainę psalmów
I ksiąg proroków, które stromą ścianą
Nagle urwane jak wzniesione czoło –
Spiętrzają wodę. Płynie rzeka życia
Błękitnym nurtem. Ten, kto nienawidzi
Rzeki, ten także nienawidzi źródła.
Kto pluje w źródło, zanieczyszcza rzekę.
Z Bożego źródła Boża płynie rzeka.
Ludzie Hitlera? Gazowe komory?
I ty w nich widzisz odprysk owej chwili,
Gdy Bóg wygłaszał Kazanie na Górze?
I ty w nich widzisz ślady świętych stóp,
Kroczących ufnie po falach jeziora?
Posłuchaj synu, gdy człowiek upada,
Samego siebie nienawidzi w ludziach.
W piecach Daniela, na płonących rusztach
Ludzie Hitlera na popiół spalają
Własne jestestwo. To, że dalej żyją,
To tylko pozór. Żyją tylko bestie
Apokalipsy, udające ludzi.
Do owej bestii nie przykładaj miary
Boskiej i ludzkiej. Są tylko śmietnikiem.
Ale gdy śmietnik przyjdzie do spowiedzi
I żal wyjawi, ojciec mu wybaczy?
U progu skruchy zaczyna się Chrystus.
Wszystko wybaczę. Ale nie zapomnę,
Gdyż moja pamięć jest ścianą, pod którą
Umierał człowiek.
Ja w nic nie wierzę, ojcze.
(
Ojcze przeorze, esesmani otoczyli klasztor.
Born dowodzi oddziałem.
Born wysiadł z samochodu.
Wydał jakieś rozkazy…
Widzieliśmy go przez okno…
Ukryjmy brata Emanuela.
(
(
(
Nie jesteś ciekaw, jaki to jest prezent?
(
Przepiękny prezent.
(
Zwoje kolczastego drutu.
Po co jest mi potrzebny kolczasty drut?
Na pewno ci się przyda. Zamówisz robotnika,
Który umocuje drut na murze,
Aby nieproszeni goście nie mącili
Klasztornego spokoju, tak potrzebnego
Tobie i ojcom do kontemplacji
I skupionych modłów. Tym sposobem na pewno
Zaoszczędzę ci wiele zmartwień i kłopotów,
A przede wszystkim zapewnię bezpieczeństwo
Twemu domowi. Nieprawdaż, przyjacielu?
(
Tu nie ma żadnego Żyda.
Pytam, gdzie jest Żyd,
Którego ukryliście w klasztorze!
Nie ukryliśmy!
On tu jest!
Kłamiesz!
Przekradł się przez mur! Znalazł u was przytułek!
Wbrew rozkazom, że Żydów nie wolno ukrywać!
Czy mam znowu powtórzyć, co wam za to grozi!?
Czy mam was wszystkich pod ścianą postawić
I rozstrzelać jak psy!? Czy mam klasztor obrócić
W ruiny i gruzy, i zgasić na ołtarzach
Kaganki, które wprawdzie jeszcze dzisiaj płoną,
Lecz jutro będą martwym odłamkiem szkła!
Mówcie, gdzie jest Żyd?!
Gdzie jest Żyd, klechy piekielne!?
Czy mam wezwać świadka,
Aby powtórzył w waszej obecności,
Co widział w południe pod klasztornym murem?
(
Tutaj nie ma Żyda.
To źle, że jesteś uparty, przeorze,
Sobie i ojcom kopiesz grób, przeorze,
Posłuchaj, jeśli do dziesięciu minut
Wydasz w me ręce dobrowolnie Żyda,
Tobie i ojcom wybaczę przestępstwo.
Wszystko zapomnę. Nic wam się nie stanie.
Lecz jeśli nadal będziecie uparci,
Przeszukam klasztor od piwnic do strychu,
A ciebie i ojców postawię pod mur!
Więc albo – albo. Schodzę na dziedziniec.
A gdyby ktoś z was chciał uciec z klasztoru,
Niechaj pamięta, że cały budynek
Jest otoczony oddziałem żołnierzy.
Ktokolwiek będzie próbował ucieczki,
Dostanie kulą w łeb. Pamiętajcie, klechy!
Za dziesięć minut będę tu z powrotem.
Sądzę, że rozum przezwycięży upór.
(
(
(
Krzyż.
Wielbimy Twoje ciało, Panie…
Wielbimy Twoje Ciało, Panie,
Wielbimy Chleb ukrzyżowany,
Chleb przebity gwoźdźmi,
Chleb krwawiący,
Chleb psalmiczny,
Chleb umarły,
Chleb o otwartym boku,
Chleb złożony do grobu,
Chleb zmartwychwstały,
Chleb z Emaus,
Chleb apostołów,
Chleb Galilei,
Chleb wniebowzięty,
Chleb nieba i ziemi,
Chleb wieczności,
Chleb naszego zbawienia.
Wielbimy Twoją Krew, Panie…
Wielbimy Twoją Krew, Panie,
Wielbimy Wino Ewangelii,
Wino Twoich przypowieści,
Wino Galilejskich Godów,
Wino miłości,
Wino przebaczenia,
Wino niebiańskiej mądrości,
Wino poświęcenia,
Wino pojednania,
Wino Ostatniej Wieczerzy,
Wino śmierci,
Wino naszego zbawienia.
Słyszę chwile
Zstępujące ze wzgórz
Jak ofiarne owce.
Idą powoli ku dolinie,
Ku moim dłoniom,
A każda z nich
Jest tak piękna,
Jak Imię Pana.
Chociaż czyha na nas anioł ciemności
Za murami klasztoru,
Chociaż czyhają na nas oczy złoczyńców
Pod witrażami,
Czyhają ręce Bestii
Pod gotyckim sklepieniem.
A w ciemnościach nocnych
Rżą konie, na których cwałują
Przepaście –
Dziękujemy Panu,
Że postawił nas
Na ziemi kości,
Na ziemi mgły i jesieni,
I otworzył, i rozgrzał
Nasze serca,
I zburzył ścianę naszej celi,
Która nas oddzielała
Od nieszczęścia bliźniego,
I dał nam uczestnictwo
W losie pohańbionych,
Tak jak się daje chleb głodnemu
A wodę spragnionemu.
Pan kazał złu działać,
Aby umocniona była w ludziach dobroć,
Kazał działać nienawiści,
Aby umocniona była w ludziach miłość,
Kazałeś działać brzydocie,
Aby umocnione było w ludziach piękno.
O, Panie, idący do Themanu,
Od gór Paran!
Wszystko jest Twoją koniecznością,
Której nie chcę dociekać.
Koniecznością są aniołowie ciemności
I oczy złoczyńców,
I konie o kolorze ognia,
I ja,
Nędzny kamień,
Który pragnie być
Najniższym progiem
Tego psalmu.
O, Panie,
Przejdź przez próg
Tego psalmu.
Amen.