Co tam jest?
Pada. Deszcz ze śniegiem.
Bili?
Nie.
Nic nie słychać. Dlaczego nie pukają w ścianę?
Zaczną.
Podejdź bliżej.
Uważaj! Nie wiedzą jeszcze, jak cię podejść
Wiem.
Tego się nigdy nie wie do końca, człowieku.
Rzucałeś się w nocy.
Śniło mi się znów przedstawienie z włoskimi tancerzami na dworze pana Szczęsnego... Poczucie siły – musiał sobie wtedy myśleć pan Szczęsny – z prawdziwie możnych przechodzi też, widać, na maluczkich. Pijany szlachciura, który chciał go ciąć szablą. Został wyprowadzony do sieni, leży tam na skrzyni i cucą go lokaje. Pan Szczęsny myśli, że nie ma właściwie jednej ojczyzny. Raduje go to, ale i napawa lękiem. Wychowani w tej samej łacinie, którą szlachciura umie się jako tako posługiwać w koślawych jej odmianach, oddychający tym samym – mój Boże, prawie tym samym, bo z tego samego nieba lejącym się powietrzem, różne przecież mają wyobrażenia o ojczyźnie…
Leż spokojnie.
I wie już, że to tak musi być wymieszane.
Uspokój się. Prosiłem, żeby przysłali lekarza.
Do czego mi on potrzebny? Tobie by się on bardziej przydał... Posłuchaj, pałac oświetlony, okna się jarzą wielkim światłem...
Gorączkuje
Jego pytam!
Od patrzenia na pana nie przechodzi.
Szkoda. Bo ja jestem właściwie jedynym lekarstwem na te cierpienia. Jeśli to nie brzmi jak bluźnierstwo. Pana tu jeszcze nie widziałem.
Zgadza się
Ale to i owo słyszałem
Z pana pomocą
Ma się rozumieć. Mówiłem już: trzeba mieć wolę przetrwania. Bez niej moja pomoc nic ci nie da.
Jemu jest potrzebny szpital, doktorze!
Ja wiem, co mu jest potrzebne...
Pada?
Bez przerwy. Ale przyjdzie słońce – śnieg zniknie szybko.
Dlaczego pan go nie chce leczyć?
Leczę go, leczę, mój panie.
Z miłosierdzia chrześcijańskiego?
A co? Stracił pan wiarę? Owszem, z miłosierdzia. Bo ja mocno wierzę, że boskie prawo winno pozostawać w zgodzie z obyczajem państwowym.
Wspaniały humor, doktorze.
Tobie też radzę, abyś nie tracił humoru.
Wierz mi to porządny człowiek.
Ten lekarz?
Szkoda, że jest sam właściwie, bo pozostali dobrali się jak w korcu maku.
Pewnie nie wszystko wystygło.
Nie będę jadł.
Nie gadaj głupstw.
Potem.
Potem wystygnie. Widzisz, on zjadł wszystko. A jakim okiem patrzy na twoje jedzenie.
Dobrze. Niech je…
Dobrze Niech je… Nie narzekaj.
Nie chce mi się jeść.
Trzeba to opanować, nie wolno ci stracić sił.
W porządku.
Wiesz, kto tu był? Pytał nawet o ciebie.
Kto?
Lekarz. On do nas co jakiś czas przychodzi. Mówi, że ma tu najlepszych pacjentów. Tamtego zawsze najczęściej bada, chce go zmusić, żeby powiedział choć jedno słowo: pić, boli... Siada i mówi, że nasze choroby są urojone. Mnie na przykład też nie uważa za chorego. Sądzi, że jestem na najlepszej drodze do zupełnego wyzdrowienia. A wtedy – mówi mi – pojedziesz pan sobie na Wschód. Zaraz poczujesz się lepiej. Powietrze zdrowsze, nie pozwolimy też, żebyś tam zbyt ciężko pracował...
Daje jakieś lekarstwa?
Po co? Powiada, że natura wymyśliła na to wszystko jeszcze jeden sposób obrony.
Cóż to takiego?
Obłęd... Ponieważ moja pamięć jest bardzo ścisła, nie jestem człowiekiem obłąkanym.
Z pewnością.
Nie umiem tylko poradzić sobie z czasem. Poznasz to uczucie, bądź pewien. Wtedy wszystko mi się przypomina. Na przykład opowieści ojca o tańcach włoskiej trupy, którą sprowadził sobie kiedyś pan Szczęsny Potocki, stryjaszek w obwisłym fraku przymierzający przed lustrem orderowe szarfy, gazetki z Warszawy, pocztę z Pitra. Sporo intrygujących wiadomości.
Pióro, atrament, papier. I pamiętaj, że każdy arkusz ponumerowany!
Po co?
Zostaw, to dla mnie.
Kazali ci? Nie mogą tego od nas wymagać.
Sam prosiłem.
Co chcesz robić? Uważaj, każde słowo będą w rękach obracać, niczego nie będziesz się mógł wyprzeć...
Człowieku, nie chcę się niczego zapierać.
Jakże to?
Wolę to wszystko spisać, rozumiesz?
Nie, nie rozumiem. Wylej atrament.
Odejdź.
Myślisz, że w ten sposób uda ci się ich zmylić i że potem zostawią cię w spokoju...
Uspokój się. Połóż się, odpocznij.
Daj spokój.
Powinniśmy brać z niego przykład.
Słyszysz?
Stukają z góry. (
Nie wiesz, kto tam jest?
(
Spytaj, czy nie wiedzą, gdzie siedzi Sikorski?
Sam się naucz alfabetu. Co odpowiedzieć?
Powiedz, że nazywam się Aleksander Waszkowski.
(
Prawda.
Tego im nie powiem.
Proszę cię. Powiedz, że pytam o Sikorskiego.
Zbierają pewnie dowody. Tuchołko bardzo kręci się koło twojej sprawy. Proszą, abyś był dobrej myśli. Zdaje się, że ciągle niewiele wiedzą.
Niech pan uważa! Tu jest atrament.
On też miałby ochotę to wylać!
Co jeszcze?
Pyta o ciebie ten Sikorski. Podobno twój ojciec zwolniony.
A to co?
Okno stuka.
Wydawało mi się, że to ten wasz telegraf.
Myli się pan.
(
Cygaro?
On nie pali.
Może któryś z panów? No, trudno... No, niechże mi pan wreszcie uwierzy. Naprawdę wiemy, kim pan jest. Milczenie niczego już nie utrudnia... Chciałem panu powiedzieć, że niebawem pojedzie pan do Modlina.
Pora na spacer?
Zabierać się, jazda!
Jestem chory.
Jazda, mówię.
Zaczekaj... Czemu nie był u pana lekarz?
Był.
No i cóż?
Nie zaczekał, aż wrócę z przesłuchania.
Ach, tak... (
Bardzo pan cierpi? Cóż to za dolegliwość?
Gorączka.
No, tak... Nietrudno tu o coś takiego.
Dlaczego tu nie wolno otwierać okien?
Nie znam się na przepisach więziennych. Nie jestem członkiem komisji. W wolnych chwilach poznaję miasto. Ale nie w zamiarach policyjnych. Rozczarowałem się, szczerze mówiąc. Wydawało mi się, że jest piękniejsze.
Nie najlepsza pora.
Domyślam się, co pan ma na myśli. Przecież nie porę roku, czyż tak?
Właśnie.
Pozwoli pan, że tu zapalę?
Gdybym odmówił?
Musiałbym wyjść z cygarem na korytarz. Tam też się dobrze rozmawia.
O czym?
O rzekomych urokach tego miasta. (
Łatwo sprawdzić.
Owszem. Jeśli się ma ochotę. I, być może, nabiorę takiej ciekawości. Przyjechałem tu dla zbadania sprawy tego milczącego więźnia. Przez pewien czas udawało mu się nas zmylić. Nie wiedzieliśmy, kim on jest, choć podejrzewaliśmy – zaraz po ujęciu – że to jeden z rosyjskich oficerów. Otóż mnie interesuje wyłącznie ten człowiek.
Wierzę.
Badam wyłącznie sprawy dezerterów. Interesują mnie moi rodacy, którzy zdecydowali się na dezercję i którzy są – z naszego oczywiście punktu widzenia – zdrajcami narodowej sprawy. Każdy taki przypadek to osobna pasjonująca historia. Ten również wzbogaci niebawem moją wiedzę.
Domyślam się.
Z pewnością. Żegnam.