6. III.
Kochany
Leszku! Dziękuję Ci raz jeszcze za karteczkę, depeszę i życzenia. Z nieprzyjazdem Twoim pogodziliśmy się z żalem, choć wyperswadowałem to sobie możliwie przekonywująco (
Halusia nie czuła się dobrze, o tym Ci nie powiedziałem)
[1]
Wizyta nie doszła do skutku z powodu złego samopoczucia Lechonia, który 4 marca 1950 r. zanotował w Dzienniku: „Miałem dziś jechać do Wierzyńskich na imieniny Kazia. Ale złapała mnie jakaś paskudna kombinacja dolegliwości. Czuję gorączkę, mam mdłości, dreszcze – zdaje się tzw. grypa żołądkowa, któryś już tam raz tego roku” (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, s. 229).
. Uniknąłeś przez to czegoś, co nie wiem, jak zniósłbyś. O szóstej wiecz[orem] dzwonek. Otwieram drzwi i widzę tłum ludzi, których nawet policzyć nie mogłem. Nie zamknąłem, ale zrobiło mi się słabo. Okazuje się:
surprise-party[2]Ang.: przyjęcie niespodzianka.
. Szesnaścioro luda, baby i chłopy, kupa [?] narodu – wszyscy obładowani żarciem i piciem, przynieśli ze sobą wszystko do najmniejszych drobiazgów, do oliwek, cukru i cytryn – nic podobnego w życiu nie widziałem! Zasiedliśmy do uczty, jedliśmy, piliśmy i śpiewaliśmy do drugiej w nocy
[3]Wydarzenie to, jako świeżo poznany obyczaj amerykański, odnotował Wierzyński w rozdziale Wędrówki po ludziach (z tomu Moja prywatna Ameryka), w którym opisywał środowisko, w jakim znaleźli się z żoną, wynajmując parę miesięcy wcześniej dom w Sag Harbor; pisał: „Farmerzy polscy urządzili nam tzw. surprise party, to znaczy pewnego wieczoru zjawili się tłumnie przed domem, niosąc alkohol i przygotowane w domu potrawy. Wynikła z tego nieprzewidziana, huczna kolacja, trwająca do trzeciej w nocy” (K. Wierzyński, Moja prywatna Ameryka,Londyn 1966, s. 47).
. Co by to było, gdybyś Ty (co nie daj Boże z
Aubrym) zjawił się o siódmej i zobaczył taką niespodziankę? Cały czas zgadujemy z
Halusią, jak byście oczy wytrzeszczali:
Aubry chyba by uciekł, a Ty cierpiał solidarnie i słuchał „[---] [---]”
[4]Tytułu piosenki, zapewne znanej obu poetom, nie udało się odczytać.
z wyrazem dumy i przerażenia. Czy tak? Na p i s z, j a k s o b i e s i e b i e w y o b r a ż a s z, bo nam nie dopisuje fantazja. Pogoda dalej surowa, mróz i wiatr, na szczęście sucho. Luby, odkładam Twoją wizytę na później, ale przyjechać musisz. Prezentu nie przysyłaj, nie bądź wariatem. Albo nie, przyślij. Pójdź do księgarni francuskiej i każ im zapakować i wysłać
Apollinaire’a, o którym mi mówiłeś
[5]Być może chodziło Wierzyńskiemu o książkę, którą niedawno czytał Lechoń i mógł o niej z przyjacielem dyskutować; w jego Dzienniku znalazła się bowiem notatka: „André Billy, członek Goncourtów, w przedmowie do bardzo zgrabnego zbiorku Apollinaire’a powraca do jego pochodzenia polskiego, jak wiadomo tylko po matce, i niewiadomo, czy ta matka miała jakieś z polskością związki. O przełomowym dla nowej sztuki pierwszym spotkaniu Picassa z Apollinaire’em mówi jako o spotkaniu Hiszpana z Polakiem. I w romantyzmie Kostrowickiego dopatruje się nordyckości, czyli jego zdaniem, polskości. Oczywiście śmieszne byłoby upominać się o tego cudownego poetę, który zrewolucjonizował poezję francuską i nie mówił po polsku. To nie Conrad – pisarz angielski, ale Polak do śmierci. Tym ciekawsze, że Billy, apologeta Apollinaire’a, tę ukrytą polskość w nim czuje (J. Lechoń, Dziennik, wstęp i konsultacja edytorska Roman Loth, Warszawa 1992, t. 1, notatka z 16 lutego 1950 r., s. 215).
. Jeden dolar sześćdziesiąt centów to w sam raz dla Ciebie i dla mnie. Czy Ci to odpowiada? – My wracamy do życia po tej
surprise-party. Cygara jeszcze pachną w całym domu. Kamienia jak nie było, tak nie ma. Co to znaczy? Operacja?
Dean przysłał mi wykaz „paszportowy” – co to takiego? N i e z a p o m n i j o t y m n a p i s a ć. Pracuję źle. Wolę wiersze niż prozę. Posłałem
Mietkowi znów pół tuzina. My piszemy tylko tuzinami. Nowa szkoła, bardzo mnie to bawi. Co z powieścią
YollesaPiotr Yolles wydał powieść "Ciernie" dopiero po kilku latach (Pittsburgh 1953).? Czy znasz pamiętniki
Korsakowej? Liryki
Bortnowskiej – słabsze. Wolę twardy rytm
Rozmarka[6]Wydaje się, że jest to rodzaj literackiego żartu, operującego purnonsensem na kilku poziomach: „Korsakowa” i „Bortnowska” to mężczyźni Władysław Korsak (1890–1949), przed wojną wojewoda stanisławowski i kielecki, po wojnie na emigracji w Nowym Jorku, zmarł na raka 30 grudnia 1949 r. i najpewniej nie pozostawił pamiętników; podobnie Krzysztof Bortnowski był malarzem, a nie poetą; Karol Rozmarek (1897–1973) zaś był w latach 1944–1968 prezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej, a nie twórcą literatury.
.
Lusiu, daj buzi. Na św. Józefa życzę Ci, byśmy poszli razem w nocy z
Krakowskiego na
Freta, potem z
Freta na
Krakowskie, potem jeszcze raz na
Freta, a potem z powrotem do
Bristolu, bo tam czeka
Lunio, Siacheń
[7]Nie udało się bliżej zidentyfikować tej osoby.
[?],
Tala i
KarolWspominając przyjęcia u Ludwika Fiszera, Wierzyński pisał m.in.: „Innym razem zjawił się Adwentowicz z gitarą, ale kiedy z powodu powszechnego hałasu instrument nie mógł dojść do głosu, wielki aktor wygłosił namiętną mowę przeciw burżuazji nie uznającej artystów i zakończył ją okrzykiem Evviva l’arte!, który to okrzyk wszyscy zebrani, burżuazja i artyści, przyjęli z entuzjazmem, porwali mówcę w ramiona i obnosili go po całym domu” (K. Wierzyński, Pamiętnik poety, oprac. P. Kądziela, Warszawa 1991, s. 139). z gitarą. Całuję mocno.
Twój stary
K.
Dopisek na lewym marginesie na drugiej stronie:
Czy dobry byłby tytuł tomu wierszy
Śpiewane między drzewami?