54 Bloomsbury St. W. C.1
10.11.51
Drogi Kaziu. – Dziękuję Ci za list, o powodzeniu bostońskim wiem już od Weintrauba. Karusia rzeczywiście bardzo miła, jakiś czas błąkała mi się po głowie po odwiedzinach w Penge’u. Pozdrów serdecznie ode mnie Zońcię, posłałem niedawno na Twoje ręce list, który mi zwrócono. Dlaczego piszesz, że Leszek pisze pamiętniki? Gdyby pisał, toby drukował. Muszę Ci wyznać, że uwierzyłem w jego zapewnienia, chociaż Julek od razu powiedział, że napisał tylko tyle, ile przysłałW „Wiadomościach” 1951, nr 3 (251) z 21 stycznia Jan Lechoń ogłosił pierwsze Kartki z dziennika, następne publikowane były w pojedynczych numerach w latach 1954–1959 oraz w 1973 r. W korespondencji z poetą z lat 1951–1953 Grydzewski wielokrotnie wyrażał powątpiewanie w istnienie dziennika, dopiero 24 lutego 1954 r. otrzymał od Lechonia zapisane dotychczas zeszyty z myślą o dokonaniu wyboru do druku w tygodniku. Zob. M. Grydzewski, J. Lechoń, Listy 1923–1956, oprac. B. Dorosz, t. 2, Warszawa 2006.. Swoją drogą to zadziwiające, bo ta forma zawsze mu odpowiadała i nigdy w tym zakresie się nie męczył. „Music and Letters” zamówiłem. Zabolało mnie zdanie: „Zrób to szybko”. Co to znaczy? Nikt nie chce uwierzyć, że mogłeś coś podobnego napisać. O AlchemiiAlchemię słowa Jana Parandowskiego zrecenzował Juliusz Sakowski, zob. tenże, Kaskady i źródło, „Wiadomości” 1952, nr 4 (304) z 27 stycznia. ma pisać Sakowski, bo Herling nie miał ochoty. Nic nowego Tuwima nie wyszło, poza wyborem wierszy i księgą curiosów. „Wiadomości” wysyłamy systematycznie i automatycznie, jeżeli brak Ci numeru, zawsze chętnie „doślemy”. Daję wzmiankę o Twoim wieczorze, ale nic bliższego nie umiem Ci powiedzieć. Nie bywam nigdzie i nie widuję nikogo poza tymi, co bywają w British Museum Tymon Terlecki we wspomnieniu Grydzewski pisał: „Nawet siedząc pod kopułą British Museum, często korespondowaliśmy z rzędu T do rzędu G, w którym Grydzewski jako un habitué, zjawiający się regularnie z otwarciem drzwi przybytku, miał swoje stałe miejsce, możliwie odosobnione dzięki wolnemu przejściu z prawej i podstępnemu zaborowi sąsiedniego miejsca z lewej. To był my home, my castle Grydzewskiego, obwarowany wąskimi murami książek, zaśmiecony maszynopisami w trakcie obróbki, korektami w trakcie robienia, listami współpracowników, olbrzymimi płachtami rewizji, pokreślonymi we wszystkich kierunkach, fotografiami, a także celuloidowym pudełkiem do mydła. Gdy chciałem z Grydzewskim rozmawiać, prosiłem na piśmie o audiencję, gdy on chciał mi jej udzielić lub z własnego popędu miał ochotę rozmawiać, przechodził z prawego półkola sklepionej rotundy na lewe i wywoływał mnie do korytarza między westybulem muzeum a czytelnią biblioteki. Stoją tam dwie ciężkie, żółte ławy z drzewa. […] Posiedzenia na tym przesmyku to jest mój Grydzewski intime. Nienagabywany, nieprzymuszony otwierał się, często wybuchał, nieraz wydawało się jakby mimo woli. W ciągu lat londyńskich ta cała instytucja, wyjątkowo w swoim rodzaju pociągająca, była jego domem, gabinetem pracy, pokojem przyjęć i salonem. Na tej samej ławie przesiadywał z Kukielem, Strońskim, Stanisławem Mackiewiczem (póki mieszkał w Londynie), z Pietrkiewiczem” (T. Terlecki, Grydzewski, w: Książka o Grydzewskim. Szkice i wspomnienia, dz. cyt., s. 292–293)..
Ściskam Cię serdecznie.
Zetnij, ale nie pisz „wykorzystaj” tylko „wyzyskaj”.