23 września 57.
Kochany Mietku!
Pierwsze co zobaczyłem po powrocie z Japonii, były wiersze IłłakowiczównyK. Iłłakowiczówna, Mijający świat, Kłos, Wzorek, Na gruzach, Notatka, Daj mi złagodnieć, Szatan się męczy, Męczennicy, „Wiadomości” 1957, nr 35 (596) z 1 września. w „Wiad[omościach]”, bardzo się nimi ucieszyłem i wzruszyłem. Przy sposobności napisz jej, że całuję jej ręce i pozdrawiam ją najserdeczniej. Ucałuj też mocno Rysię.
Słonimski, a także Rusinekw 1957 r. brał udział w Kongresie PEN Clubu w Tokio. O przemówieniach polskiej delegacji, w tym wystąpieniach Antoniego Słonimskiego po latach wspominał: „Na tym zjeździe podzieliliśmy swoje role. Kumaniecki zdobył uznanie Sali za referat o porównaniu teatru Noh z teatrem starogreckim, mnie przyszło mówić o sprawie przekładów z języków niedostatecznie rozpowszechnionych w świecie. Na drugiej sesji wystąpiłem w obronie PEN Clubu Węgierskiego, który chciano zawiesić po pamiętnych wydarzeniach w Budapeszcie w 1956 r. Wypowiedź spowodowała zdjęcie sprawy naszych węgierskich przyjaciół z porządku dziennego i wtedy, chyba pierwszy raz w życiu, pozyskałem gorącą pochwałę Słonimskiego. Największy sukces na tym kongresie zdobył Słonimski wystąpieniem na sympozjum UNESCO, kiedy to skrytykował totalitarne ustroje, używając zabawnych porównań do demonów japońskich. Mieliśmy po powrocie do kraju nieco kłopotów z wyjaśnieniem jego wypowiedzi, ale z czasem rozeszło się wszystko po kościach bez większego bólu” (M. Rusinek, Moja wieża Babel, Warszawa 1982, s. 182–183). Odnotował też inne wspomnienia: „Ze zjazdu w Tokio utkwił mi w pamięci miły koleżeński wieczór, jaki we czwórkę z Kazimierzem Wierzyńskim, Jantą-Połczyńskim i Kazimierzem Kumanieckim spędziliśmy w night clubie o egzotycznej dla Japończyków nazwie «Montevideo». Było to beztroskie spotkanie czwórki Polaków przybyłych na zjazd z dwóch kontynentów, by tu, na trzecim końcu świata udowodnić, że wcale nie należą do wrogich sobie obozów, jakby to chcieli widzieć ówcześni penclubowi «podżegacze» wojenni. Łączył nas wzajemny szacunek i jednakowo rozumiany trud pisarski, którym każdy z nas, według swojego sumienia i możliwości, chciał przyczyniać chwały naszemu narodowi” (M. Rusinek, tamże, s. 139). i Kumaniecki bardzo dobrze spisali się w Tokioa przełomie sierpnia i września 1957 r. Kazimierz Wierzyński wziął udział w Kongresie PEN Clubu w Tokio. Zob. fotografie z tego pobytu w: Kronika, „Wiadomości” 1957, nr 43 (604) z 27 października.. Antoni wygląda lepiej niż rok temu, Janka też przytyła. Widzieliśmy się wiele razy, zaprosiłem wszystkich Polaków na śniadanie, właściwie nie czułem żadnej różnicy między nami.
Antoni wzruszył mnie z początku, ale po dwu dniach mówił już tylko o sobie, jak kiedyś w Ziemiańskiej, z nieustannymi przechwałkami, co zresztą wydawało mi się też nie bez pewnego (archaicznego) wdzięku. O sobie wyraził się: zawsze byłem awanturnikiem, ale teraz to się opłaca i na coś się przydaje. Pożegnał mnie słowami: wszystko jedno, powiedz Grydzowi, że go pozdrawiam.
Co do BuczkowskiegoW archiwum K. Wierzyńskiego w BPwL znajduje się 12 listów M. Ruth-Buczkowskiego z lat 1946-1949 pisanych z Krakowa i Warszawy (sygn. 1360/Rps/VI/1q „R”), ale w żadnym z zachowanych nie można odnaleźć treści, o których wspominał poeta. Natomiast w liście wysłanym z Paryża, datowanym 22 czerwca 1957 r. M. Ruth-Buczkowski pisał m.in.: „Szkoda, że nie mogę z Panem porozmawiać. W radiu nieraz słyszałem Pana i diabli mnie brali! Chwilami wydaje się, że ktoś Was za nos wodzi i nieświadomych wprowadza w robotę wręcz odwrotną od tej, jaką powinniście robić! Ale pewno nie mam słuszności”., może on ma dobrze w głowie, ale nie umie tego napisać, a już z pewnością nie panuje nad nerwami. Do mnie napisał dwa listy z Polski, pół-obłąkane, żebym wyrobił mu wjazd do Ameryki i stypendium u Forda. Z Paryża pisał mi też o tym, że w naszych audycjach mówimy tak, jakby sobie tego życzył… reżym. Gdy zapytałem go, co ma na myśli, nic mi nie odpowiedział. O Brandysie nie dyskutowaliśmy nigdy, Newerlego atakowaliśmy jak najostrzej. Namów go, żeby mi napisał, o co mu chodzi, oczywiście wszystko zrobię, co będzie możliwe. Niech tylko nie bredzi.
Co do książki. Ceny nie umiem sam ustalić. Proszę Cię porozum się z Karcz[ewskim] czy ma być 30 szylingów, jak pisałeś. Odpowiada to $ 4,20, ale ta suma nie jest dobra jako cena. Może zrobić 4,50, wliczając w to koszta transportu. Na wszystko się zgadzam. Wittlin mówił mi, że OdysejaHomer, Odyseja, przekł. z języka. greckiego J. Wittlin, Londyn 1957. (400 str[on]) kosztuje w Ang[lii] 30 sz[elingów], a w Am[eryce] $ 5. Ale zgadzam się z Tobą, że „Amerykanie” mogą uważać to za naciąganie. Niech więc będzie mniej. Może to Karczewski ustali, bo to od niego zależy. Piszę do niego i proszę go, żeby się z Tobą porozumiał, bo po co przeciągać sprawę i dyskutować przez ocean, kiedy – powtarzam – na wszystko się zgadzam, co Ty i on postanowicie. Jeśli ustalicie $ 5, zgadzam się również. Fryling jakoś nie może napisać, może ktoś inny da Ci 100–150 wierszy introdukcji do przedpłaty, którą ogłoś – proszę Cię – jak najszybciej. Daj mi znać na trzy tygodnie naprzód, w którym numerze ją ogłosisz, bym mógł uruchomić „komitety”. Dziękuję Ci z góry i przyjadę do Londynu po wydaniu książki. Z Halusią.
Ściskam Cię serdecznie, ucałowania od Haliny.
Kazimierz
Załączam dwie fotogr[afie] do „reportażu fotograficznego”Zob. list KW do MG z 27 sierpnia 1957..