Tam jest krzesło, proszę, może pan sobie siadać. Dobrze, że przy aresztowaniuTuż po zatrzymaniu przez stójkowego Waszkowski przedstawił się jako „Wilczkowski”. Kiedy został odprowadzony przez rewirowych do cyrkułu VII, wyjawił tam swoje prawdziwe nazwisko. wymienił pan od razu prawdziwe nazwisko. Cenimy tu ludzi odważnych. Nie lubimy zaś zabawy w zgadywanki. Dzisiaj, kiedy wszystko jest już w naszych rękach – no, prawie wszystko! – takie zabawy do niczego nie prowadzą.
Być może.
Nie jestem politykiem.
Jest pan. Jest pan z pewnością!
Zgadza się pan ze mną, Iwanie PawłowiczuTuchołko zwraca się do Griszyna, jednakże pierwowzór tej postaci – pułkownik Griszyn (Gryszyn) miał na imię Mikołaj i był synem Aleksandra. Zatem Tuchołko winien się do niego zwrócić: „Mikołaju Aleksandrowiczu”.Opracowania historyczne (w tym monografia o Waszkowskim pióra Henryka Jabłońskiego, z której autor dramatu czerpał informacje) najczęściej nie podają imienia ani otczestwa Gryszyna. Jego imię (Mikołaj) wymienia Franciszka Ramotowska we wstępie Carskie władze represyjne do wydawnictwa źródłowego Proces Romualda Traugutta i członków Rządu Narodowego. Akta Audytoriatu Polowego z lat 1863/1864, t. 1, red. Amanuela Haliczka, oprac. Anna Borkiewicz, Warszawa 1960, s. XXXVI.Z kolei w „Kurierze Warszawskim” z 1 listopada 1887 (nr 302) znajdziemy nekrolog Mikołaja Gryszyna (jako dymisjonowanego jenerał-majora), gdzie oprócz wieku zmarłego (67 lat), dnia jego śmierci 17 (29) października 1887 r., a nawet adresu (ul. Wspólna 10) i miejsca pochówku – widnieje informacja: „syn Aleksandra”. Podane daty pozwalają z dużym prawdopodobieństwem łączyć nekrolog z Mikołajem Griszynem (Gryszynem), carskim śledczym okresu powstania styczniowego., że mądrości politycznej nikt już dzisiaj nie mierzy wiekiem. Ten oto młody człowiek zdaje się być potwierdzeniem mojej tezy.
Na towarzystwo pan nie narzeka?
Nie, proszę panów.
Jeden więzień z łagodnym obłędem. Dużo mówi, prawda?
Ale niech go pan nie słucha. Być może, udaje...
Drugi natomiast milczy zupełnie – więc kłopotów z nim żadnych.
Zanim przystąpimy do rzeczy... Przed pana wejściem rozmawialiśmy na korytarzu z Iwanem Pawłowiczem o pewnym zagadnieniu, które i pana może zaciekawić.
Słucham.
Dotyczy ono ludzi w pańskim wieku zamieszkałych w tym kraju, doprowadzonym waszym nierozważnym działaniem na skraj przepaści. Jaka też ta młodzież będzie? Czego się na waszych błędach nauczy? Chce pan może wiedzieć, do jakich doszliśmy wniosków?... Iwan Pawłowicz jest pesymistą. Uważa, że raz wznieconego ognia nie da się tak łatwo – inna rzecz, moi panowie, czy to istotnie takie łatwe! – ugasić. Im mniej ma się doświadczenia, tym bardziej grzęźnie się w nierozważnych działaniach. Ten pesymizm wynika bardziej z pana osobistego usposobienia.
Już to słyszałem.
Nie podzielam go. Źródła buntu przestają istnieć. A powstanie ostatecznie upadło. Czyż nie mam racji?
Owszem. Mogę się napić?
Proszę, niech pan pije... To, co jeszcze daje znać o swoim istnieniu, to garstka niedobitków. Bez sieci organizacyjnej, bez pieniędzy, bez nadziei...
Pan Waszkowski jest już, zdaje się, o tym przekonany.
Zatem przystąpmy do rzeczy. Wprowadzić stróża.
Podejdź tu bliżej, przyjacielu. Przyjrzyj mu się...
To panicz Aleksander, ekscelencjo...
Na pewno?
Przecie widzę... Niech pan mnie nie przeklina...
Już dobrze, dobrze.
Każdemu skórka na karku miła.
Możecie wracać.
Do domu?
Ma się rozumieć…
Rozumiem. Czy to długo potrwa?
Pragnę złożyć zeznania.
Bez pośpiechu, mój panie. Cóż to znów za pośpiech?
A może pan Waszkowski zechce najpierw spisać zeznania?
Cóż pan na to?
Zgadzam się.
W porządku. Dostanie pan więc papier, pióro i atrament.
A tymczasem pora wracać do celi.
I niech pan, proszę, na przyszłość zapamięta, że my tu mamy dużo czasu.
Co ich tu znowu nosi?
Panie Waszkowski!
Mówię do pana! Niechże pan wstanie.
Spodziewam się. A jakie pan mógłby mieć?
To są naprawdę złe wiadomości. Przed chwilą skończyło się posiedzenie sądu w pańskiej sprawie. Jutro odczytują panu wyrok.
Wiem.
Co mi odczytają. Czy kogoś jeszcze skazano, czy będę sam...
To pana martwi? Tak, skazano. Pański podwładny sztyletnik.
Kara śmierci.
Niech pan przemyśli swoją sytuację. Wyrok musi być jeszcze zatwierdzony.
Trzeba zachować urzędową staranność. To wszystko? Śpiący jestem, poruczniku.
Wszystko. Niech pan pamięta, co mówiłem. Trzeba ostatecznie przemyśleć swoją sytuację. Wrócę tu do pana.
Niepotrzebnie.
Co on ci powiedział?
Nie wierz mu. Chce cię podejść. Oni tak postępują do końca... Jaki wyrok?
Śpij.
Oni tak zawsze robią. Nie wolno, żeby cię podeszli.
Człowieku, skazali mnie na śmierć. Rozumiesz? Na śmierć... Daj mi teraz spokój.
Nie.
Nie zdradziłeś?
Inaczej przecież nie skazaliby cię. Posłuchaj, oni już nie będą zatwierdzać wyroków śmierci. Boją się. Udają tylko... Na wiosnę...
Zostaw mnie
Jesteś w lepszej sytuacji niż ja. Mnie zniszczy choroba. Wyrok śmierci zamienią na zsyłkę. Myśl teraz o ucieczce. Można uciec z etapu. Słyszysz?
Dlaczego udajesz?
O czym mówisz?
Dlaczego udajesz obłęd?
Kto ci to powiedział?
Nikt
Oni myślą, że jestem chory. Bzdura. Nie usiłuję wyprowadzić ich z błędu. Teraz dają mi wreszcie spokój. Niczego im nie powiedziałem, niczego ze mnie nie wydobyli, ani jednego zbędnego słowa. Dochowałem wierności. Niczego nie ujawniłem.
Dużo tego miałeś?
Bo co?
Chciałbym wiedzieć, za co odpowiadałeś
Odpowiadałem przed Bogiem za wspólną sprawę.
Szkoda, że tego nikt nie usłyszy. A może to i lepiej.
Jak to? Przecież ty słyszysz.
Za kilka dni będę wisiał. Byłeś tutaj, kiedy wieszano tamtych pięciu?
Musiałeś być. Słyszałeś, jak ich wyprowadzano? Turkot wozów, na których jechali...
Byłeś przy tym?
Nie. Ale słyszałem. Najpierw był Traugutt. Czekał na znak od nas.
Cóż to za znak?
Że palimy jego archiwum. Sam nie byłem na placu, bo paliłem te papiery, rozumiesz?
Straszne
Dzień był pogodny i z miejsca, na którym stali pod szubienicą, dym dobrze było widać. Wtedy zdjął okulary i oddał je spowiednikowi. Nawet nie słyszałem jęku, jaki przeszedł przez tłum. Bardzo dużo było tych papierów. I już nic nie ocalało. To był ostatni ślad. Rozkazy, nominacje, listy, wszystko. Już niczego nie znajdą.
Wypełniłeś rozkaz. Musiałeś tak zrobić.
Nikt nie znajdzie. Ci, którzy będą czegoś szukać w przyszłości, znajdą pusty grób. Pomyśl o tym.
Kłamiesz. Odnajdą, znajdą wszystko. Oni odnajdą na pewno.
Niech tego nie robią!
Opamiętaj się!
Oby tego nigdy nie robili, szalony człowieku. Będą nas przeklinać.
Błogosławić
Biedny głupcze
Lepiej?
Czemu nie chcesz mówić, człowieku? Może moglibyśmy jakoś pomóc?
Zostaw go. Zaraz wróci do siebie. Nie myślisz o ucieczce? Dawniej myślałem o tym stale. Teraz jakoś to osłabło.
Z transportu czasami uciekają.
Musiałbyś mieć więcej siły. Nie, na pewno cię zostawią.
A co z twoją sprawą?
Nic.
Wysłali akta do sądu?
Nie wiem.
Mówili, co cię czeka?
Tak. Nie muszą mi zresztą niczego mówić. Wiem o tym dobrze.
Straszą. To jest jeszcze pora – zanim akta nie znajdą się w sądzie – aby się z tobą pobawić. Oni zawsze w takich wypadkach straszą. Co powiedzieli?
Śmierć, przyjacielu.
Nie wierz! Zawsze to mówią. Teraz nie będą wieszać. Są ostrożniejsi. Nie zapominaj, że oni też się boją.
Czego?
Za kilka tygodni walka wybuchnie od nowa.
Nie.
To był tylko zimowy zastój. Należało przeczekać. Doskonale o tym wiedzą.
Nie ma żadnych oddziałów, człowieku, lasy są puste, organizacja rozbita...
Ciszej!... Pokaż ręce... Delikatne.
Spacer. (
Telegraf?
To pan.
Dawno się nie widzieliśmy. Pracowałem poza Cytadelą. Przeglądałem rozmaite akta, aby wyrobić sobie zdanie o paru ważnych sprawach. (patrzy na pryczę) A ten? Widzę, że tu jeszcze jest? To nawet dobrze. Porozmawiam sobie z nim. To zdolny oficer z dobrej moskiewskiej rodziny. Ma zasługi z wojny na Kaukazie. Bardzo jestem ciekaw, co też powie, kiedy wreszcie do nas przemówi.
Nic nie powie.
Powie, powie. Wiemy już i tak o nim sporo, może mi pan wierzyć. Cygaro?
Proszę. Nie wie pan, czemu nie wyprowadzono mnie dziś na spacer?
Żebyśmy mogli porozmawiać, ale spacer pana nie ominie. Przechwycono podobno pańskie listy?
A więc już pan je czytał?
Owszem. I niektóre pańskie zeznania również.
Choć nie interesuje pana moja sprawa.
Sprawa nie – ale pan – owszem... Dlaczego pan napisał te zeznania? Pułkownik Tuchołko nie może się do dziś nadziwić pańskiej szczerości. To rzeczywiście bardzo ciekawy dokument.
Co w mieście?
O, upłynie z pewnością dużo czasu, zanim zagoją się wszystkie rany.
Pamiętają o nas?
O kim?
O nas, z Cytadeli.
Zapewne. Ale nie jestem pewien, czy to wdzięczna pamięć. Są i tacy, którzy was przeklinają.
Z rozpaczy.
Czy to nie wszystko jedno? Pułkownik Tuchołko sądzi, że liczy pan na względy sądu. Stąd, jego zdaniem, bierze się u pana ta szczerość.
A pan?
Uważam, że on się myli. Kierowały panem inne motywy, czy tak?
Długo jeszcze pan tu zabawi?
Sądzę, że myślał pan o historii, pisząc to wszystko. Chciał pan pewnie jakoś utrwalić ślad swojej obecności. O, to zrozumiałe. Tu przecież nie ma innych możliwości.
Są.
Jakie?
W celi obok spalił się żywcem pewien więzień.
Chory?... Te nasze zawsze przepełnione szpitale więzienne! Wie pan, co mi przyszło do głowy, kiedy czytałem pańskie wyjaśnienia?
Nie jestem tego ciekaw.
A jednak panu powiem... Myślę, że na pewno łatwiej giną ci, którzy padają na początku.
Musiała to być straszna śmierć...
O tak... Najciężej musi być tym, co giną ostatni. Pierwsi umierają z nadzieją, że ich wysiłek nie idzie na marne i że to, co zaczęli, zostanie uwieńczone bliskim zwycięstwem. Pan jednak nie może już mieć takich złudzeń. Nie ma czego zazdrościć, panie Waszkowski. Pułkownik Tuchołko sądzi, że pan walczy o życie. Myli się. Pan chce umierać...
Ma pan odwagę stawiać takie pytania?
Wiem, że tak jest. Wiem też, dlaczego opisał pan to wszystko tak dokładnie: całą swoją karierę, wszystkie swoje czynności w buncie, no, wszystko, jednym słowem, co rzeczywiście było dla pana ważne...
Dlaczego?
Bo pan był ostatni. Gdzie są ci następni? Musiał pan stawiać sobie takie pytania. Pod szubienicami, w więzieniach, na zsyłce? To są ci, którzy, jak pan, przegrali. Ale gdzie następni? Nie widać.
I co jeszcze?
Z pewnością jednak musiał pan sobie postawić i to pytanie: czy zjawią się jeszcze kiedykolwiek? Może jednak naród musi być ponad takimi pytaniami. Na przekór marzeniom, które wam się kiedyś przyśniły? Może to wystarczająca lekcja i może historia nie powinna już dostarczać podobnych doświadczeń nigdy więcej? Oto jedyne sensowne pytanie, jakie wreszcie mógł pan sobie tu postawić. I które pan postawił. Wiem też, że pan się nie boi własnej śmierci. I że nie ma pan złudzeń co do kary. Obawia się pan czegoś stokroć gorszego.
Słucham. Niechże pan mówi.
Zagłady narodu. Stanęliście bowiem na niebezpiecznej granicy. Narody giną również. Pańscy poprzednicy nie byli jeszcze świadomi takiego końca. Pan znalazł się w znacznie gorszym położeniu. Bo oto zamyka pan ten długi pochód. A następcy? Mogliby tylko strącić pański naród w tę przepaść, nad którą los was zatrzymał.
Los?
Może pan to sobie nazywać inaczej. Siła, konieczność, historia – bo ja wiem zresztą, co jeszcze. Jeśli siła, to rozumiem, że musi pan odczuwać do mnie odrazę. Jestem przecież kimś, kto ją tworzy i umacnia.
Jest pan bliski prawdy.
Uważam, że motywy wroga należy poznawać do końca. Nawet wtedy, gdy przeciwnik jest już powalony. A przy tym nie ukrywam, że darzę pana szacunkiem.
Chce pan, widzę, żebym gardził samym sobą? Może mi pan wierzyć, że to, co tu wybrałem – nie było lżejsze od moich wcześniejszych wyborów.
Nie mogło takie być, panie Waszkowski.
No i porozmawialiśmy sobie. (