Tam leży twoja miska. Pewnie nie wszystko wystygło.
Nie będę jadł.
Nie gadaj głupstw. Bierz łyżkę.
Potem.
Potem wystygnie. Widzisz, on zjadł wszystko. A jakim okiem patrzy na twoje jedzenie.
Dobrze. Niech je…
Nie narzekaj. Jeśli masz rodzinę w mieście...
Mam.
Postaraj się, żeby ci jedzenie przynosili z restauracji. Nie smakuje?
Nie chce mi się jeść.
Trzeba to opanować, nie wolno ci stracić sił.
W porządku.
Wiesz, kto tu był? Pytał nawet o ciebie.
Kto?
Lekarz. On do nas co jakiś czas przychodzi. Mówi, że ma tu najlepszych pacjentów. Tamtego zawsze najczęściej bada, chce go zmusić, żeby powiedział choć jedno słowo: pić, boli... Siada i mówi, że nasze choroby są urojone. Mnie na przykład też nie uważa za chorego. Sądzi, że jestem na najlepszej drodze do zupełnego wyzdrowienia. A wtedy – mówi mi – pojedziesz pan sobie na Wschód. Zaraz poczujesz się lepiej. Powietrze zdrowsze, nie pozwolimy też, żebyś tam zbyt ciężko pracował...
Daje jakieś lekarstwa?
Po co? Powiada, że natura wymyśliła na to wszystko jeszcze jeden sposób obrony.
Cóż to takiego?
Obłęd... Ponieważ moja pamięć jest bardzo ścisła, nie jestem człowiekiem obłąkanym.
Z pewnością.
Nie umiem tylko poradzić sobie z czasem. Poznasz to uczucie, bądź pewien. Wtedy wszystko mi się przypomina. Na przykład opowieści ojca o tańcach włoskiej trupy, którą sprowadził sobie kiedyś pan Szczęsny. Potocki. Balet podobno był świetny, przyjrzał mu się u carycy w Petersburgu. W pałacu – a to była zima – aktorzy nie mieli nic do roboty. Ćwiczyli godzinami. Zaglądał do nich podobno każdego dnia. Przynosił pudełko kandyzowanych owoców. Tancerka, którą sobie upatrzył, aby w tańcu uosabiała postać Ojczyzny, przytyła imponująco. Z trudem wykonywała swoje ruchy. Cieszył się na ten widok. Kazał opalać wszystkie gościnne pokoje w zabudowaniach, bo szykował na święta wielki zjazd. Stryjaszek w obwisłym fraku przymierzał przed lustrem orderowe szarfy. Nadeszły też gazetki z Warszawy. Podobno w okolicznych lasach ubito niedźwiedzia. Kazał go wyprawić i skórę wyprawioną dostarczyć do pałacu. Przynieśli pocztę z Pitra. Sporo intrygujących wiadomości. Wypadki toczą się tak szybko, że łatwo dostać zadyszki. W sprawach konfederacji istotne novum. Wydawało się, kiedy ją zawiązywali, że działalność potrwa długo, może dłużej, niż oni sami żyć będą. Że to fundament dopiero pod budowę, którą ukończą przyszłe pokolenia. A tu wypada uznać inną konieczność. Konfederację15 września 1793 roku Rosjanie rozwiązali konfederację targowicką. W jej miejsce powołano konfederację grodzieńską. jednym słowem trzeba rozwiązać.
Pióro, atrament, papier. I pamiętaj, że każdy arkusz ponumerowany!
Po co?
Zostaw, to dla mnie.
Kazali ci? Nie mogą tego od nas wymagać.
Sam prosiłem.
Co chcesz robić? Uważaj, każde słowo będą w rękach obracać, niczego nie będziesz się mógł wyprzeć...
Człowieku, nie chcę się niczego zapierać.
Jakże to?
Wolę to wszystko spisać, rozumiesz?
Nie, nie rozumiem. Wylej atrament.
Odejdź.
Myślisz, że w ten sposób uda ci się ich zmylić i że potem zostawią cię w spokoju...
Uspokój się. Połóż się, odpocznij.
Chciałbym zobaczyć skórę tego niedźwiedzia.
Wody?
Daj spokój.
Powinniśmy brać z niego przykład.
O jakim niedźwiedziu mówiłeś?
O tym, którego pan Potocki kazał sobie wyprawić i dostarczyć do pałacu.
Słyszysz?
Stukają z góry.
Nie wiesz, kto tam jest?
Spytaj, czy nie wiedzą, gdzie siedzi Sikorski?
Sam się naucz alfabetu. Co odpowiedzieć?
Powiedz, że nazywam się Aleksander Waszkowski.
Prawda.
Tego im nie powiem.
Proszę cię. Powiedz, że pytam o Sikorskiego.
Zbierają pewnie dowody. Tuchołko bardzo kręci się koło twojej sprawy. Proszą, abyś był dobrej myśli. Zdaje się, że ciągle niewiele wiedzą.
Niech pan uważa! Tu jest atrament.
On też by miał ochotę to wylać!
Co jeszcze?
Pyta o ciebie ten Sikorski. Podobno twój ojciec zwolniony.
Ciemno tutaj. Zapalić świecę!
Oszczędzamy. Świec jeszcze nie wolno palić.
Wolno. A to co?
Okno stuka.
Wydawało mi się, że to ten wasz telegraf.
Myli się pan.
Cygaro?
On nie pali.
Może któryś z panów? Ha, trudno... No, niechże mi pan wreszcie uwierzy. Naprawdę wiemy, kim pan jest. Milczenie niczego już nie utrudnia... Chciałem panu powiedzieć, że niebawem pojedzie pan do Modlina.
Pora na spacer?
Zabierać się, jazda!
Jestem chory.
Jazda, mówię.
Zaczekaj... Czemu nie był u pana lekarz?
Był.
No i cóż?
Nie zaczekał, aż wrócę z przesłuchania.
Ach, tak...
Bardzo pan cierpi? Cóż to za dolegliwość?
Gorączka.
No, tak... Nietrudno tu o coś takiego.
Dlaczego tu nie wolno otwierać okien?
Przepisy. Nie znam się na przepisach więziennych. Nie jestem członkiem komisji. W wolnych chwilach poznaję miasto. Ale nie w zamiarach policyjnych. Rozczarowałem się, szczerze mówiąc. Wydawało mi się, że jest piękniejsze.
Nie najlepsza pora.
Piękne miasta zachowują swój charakter niezależnie od pory. Domyślam się, co pan ma na myśli. Przecież nie porę roku, czyż tak?
Właśnie.
Pozwoli pan, że tu zapalę?
Gdybym odmówił?
Musiałbym wyjść z cygarem na korytarz. Tam też się dobrze rozmawia.
O czym?
O rzekomych urokach tego miasta.
Łatwo sprawdzić.
Owszem. Jeśli się ma ochotę. I, być może, nabiorę takiej ciekawości. Aby rozwiać pańskie wątpliwości powiem tymczasem coś jeszcze. Przyjechałem tu między innymi dla zbadania sprawy tego milczącego więźnia. Przez pewien czas udawało mu się nas zmylić. Nie wiedzieliśmy, kim on jest, choć podejrzewaliśmy – zaraz po ujęciu – że to jeden z rosyjskich oficerów. Złapano go rannego na polu bitwy, po jakiejś potyczce. Otóż mnie interesuje wyłącznie ten człowiek.
Wierzę.
Badam wyłącznie sprawy dezerterów. Interesują mnie moi rodacy, którzy zdecydowali się na dezercję i którzy są – z naszego oczywiście punktu widzenia – zdrajcami narodowej sprawy. Każdy taki przypadek to osobna pasjonująca historia. Ten również wzbogaci niebawem moją wiedzę.
Domyślam się.
Zdaje się jednak, że nie rozwiałem pańskich wątpliwości? A mnie naprawdę nie zajmuje pańska sprawa. Pan się tu urodził?
Tak.
Nie podoba mi się to miasto.
Szkoda.
No cóż, pomówimy o architekturze.
Wie pan, gdzie mnie szukać.
Z pewnością. Żegnam.
Słyszałem, że chce mnie pan widzieć.
Mam prośbę.
Ależ niech pan prosi.
W mieście pozostała pieczęć rządu.
Ano, podobno.
Chcę ją odzyskać.
Na miłość boską, po co, panie Waszkowski?
Tą pieczęcią mogą być sygnowane rozkazy, zlecenia...
Daj pan spokój.
Gwarantuję słowem honoru powrót. Odbiorę ją i zniszczę.
Pan oszalał.
Pułkowniku, to jest nadal groźna broń. Wydostanę ją. Jeśli panowie dacie mi również słowo honoru, że nie będę śledzony do swego powrotu...
Nic nie rozumiem. Pan chce uciec?
Jestem człowiekiem honoru, panie pułkowniku.
No, dobrze, dobrze. Fantastyczny pomysł. Ale nam już ta pieczątka nie jest wcale potrzebna, drogi panie.
Popełnia pan błąd.
Nikt się nie będzie nią posługiwał. To już zamknięta przeszłość. Niech się pan nie fatyguje.
Nie będę mógł więc tego uczynić?
Niestety. Ja oczywiście wierzę, że pan jest człowiekiem honoru i że zależy panu na odzyskaniu tej pieczęci. I że pan by do nas wrócił. Niech mnie pan jednak zrozumie. Gdybym zameldował o tym zwierzchnikom, podejrzewaliby, że zbzikowałem. (
A więc domagam się tego!
Dosyć! Zapomina pan, że niczego tutaj nie wolno się domagać. (