Lepiej?
Wezwać lekarza?
Czemu nie chcesz mówić, człowieku? Może moglibyśmy jakoś pomóc?
Zostaw go. Zaraz wróci do siebie.
Wezwać lekarza?
Nie rób tego.
Podobno w sąsiedniej celi podpalił się więzieńWaszkowski pyta o samospalenie Karola Levittoux, które miało miejsce ponad dwadzieścia lat wcześniej (stąd pewnie odpowiedź Więźnia – „Dawno”) w Cytadeli. Nie może być mowy o jakimkolwiek innym zdarzeniu, ponieważ tylko Levittoux targnął się na życie w ten sposób (choć nie było to jedyne samobójstwo w więzieniu), a po tym zdarzeniu władze nie dawały świec do cel szczególnie dręczonych więźniów. Waszkowski nawiązuje do wydarzenia powszechnie znanego (choć być może nie tak znanego Waszkowskiemu, który urodził się w tym samym roku, w którym zginął Levittoux), ale w znamienny sposób: zastanawia się, czy nikt nie był w stanie uratować samobójcy. Osobną sprawą jest tu nieścisłość wynikająca z tego, że autor dramatu umieścił jego akcję w Cytadeli, choć w rzeczywistości Waszkowski podczas śledztwa był osadzony na Pawiaku, a tam nie odnotowano żadnego przypadku samospalenia.?
Dawno.
Nikt nie mógł go uratować?
Może dołączą mnie do tego transportu, jak sądzisz?
Przecież ledwo trzymasz się na nogach.
Nie myślisz o ucieczce? Dawniej myślałem o tym stale. Teraz jakoś to osłabło.
Myślę.
Z transportu czasami uciekają.
Musiałbyś mieć więcej siły. Nie, na pewno cię zostawią.
A co z twoją sprawą?
Nic.
Wysłali akta do sądu?
Nie wiem.
Mówili, co cię czeka?
Tak. Nie muszą mi zresztą niczego mówić. Wiem o tym dobrze.
Straszą. To jest jeszcze pora – zanim akta nie znajdą się w sądzie – aby się z tobą pobawić. Oni zawsze w takich wypadkach straszą. Co powiedzieli?
Śmierć, przyjacielu.
Nie wierz! Zawsze to mówią. Teraz nie będą wieszać. Są ostrożniejsi. Nie zapominaj, że oni też się boją.
Czego?
Za kilka tygodni walka wybuchnie od nowa.
Nie.
To był tylko zimowy zastój. Należało przeczekać. Doskonale o tym wiedzą.
Nie ma żadnych oddziałów, człowieku, lasy są puste, organizacja rozbita...
Ciszej... Pokaż ręce... Delikatne.
Spacer.
Telegraf?
To pan.
Dawno się nie widzieliśmy. Pracowałem poza Cytadelą. Przeglądałem rozmaite akta, aby wyrobić sobie zdanie o paru ważnych sprawach.
Nic nie powie.
Powie, powie. Wiemy już i tak o nim sporo, może mi pan wierzyć. Cygaro?
Proszę.
Miał pan przykrą przygodę.
Można tu mieć inne? Nie wie pan, czemu nie wyprowadzono mnie dziś na spacer?
Nie moglibyśmy porozmawiać, ale spacer pana nie ominie. Przechwycono podobno pańskie listy?
A więc już pan je czytał?
Owszem. I niektóre pańskie zeznania również.
Choć nie interesuje pana moja sprawa.
Sprawa nie – ale pan – owszem... Dlaczego pan napisał te zeznania? Pułkownik Tuchołko nie może się do dziś nadziwić pańskiej szczerości. To rzeczywiście bardzo ciekawy dokument. Myślał pan o historii?
Co w mieście?
O, upłynie z pewnością dużo czasu, zanim zagoją się wszystkie rany.
Pamiętają o nas?
O KIM?
O nas, z Cytadeli.
Zapewne. Ale nie jestem pewien, czy to wdzięczna pamięć. Są i tacy, którzy was przeklinają.
Z rozpaczy.
Czy to nie wszystko jedno? Pułkownik Tuchołko sądzi, że liczy pan na względy sądu. Stąd, jego zdaniem, bierze się u pana ta szczerość.
A pan?
Uważam, że on się myli. Kierowały panem inne motywy, czy tak?
Długo jeszcze pan tu zabawi?
Nie wiem. To zależy od wyników mojej pracy. Nie dysponuję swoją osobą.
Doczeka pan więc mojego sądu?
Dlaczego pan pyta?
Bez powodu.
Sądzę, że rzeczywiście myślał pan o historii, pisząc to wszystko. Chciał pan pewnie jakoś utrwalić ślad swojej obecności. O, to zrozumiałe. Tu przecież nie ma innych możliwości.
Są.
Jakie?
W celi obok spalił się żywcem pewien więzień.
Chory?... Te nasze zawsze przepełnione szpitale więzienne! Ale przecież pawilon nie był budowany z myślą o takiej liczbie więźniów... Wie pan, co mi przyszło do głowy, kiedy czytałem pańskie wyjaśnienia?
Nie jestem tego ciekaw.
A jednak panu powiem... Myślę, że na pewno łatwiej giną ci, którzy padają na początku.
Musiała to być straszna śmierć...
O tak... Wracając do pana. Najciężej musi być tym, co giną ostatni. Pierwsi umierają z nadzieją – że ich wysiłek nie idzie na marne i że to, co zaczęli, zostanie uwieńczone bliskim zwycięstwem. Pan jednak nie może już mieć takich złudzeń. Nie ma czego zazdrościć, panie Waszkowski. Pułkownik Tuchołko sądzi, że pan walczy o życie. Myli się. Pan chce umierać...
Ma pan odwagę stawiać takie pytania?
To nie jest pytanie. Wiem, że tak jest. Wiem też, dlaczego opisał pan to wszystko tak dokładnie: całą swoją karierę, wszystkie swoje czynności w buncie, no, wszystko jednym słowem, co rzeczywiście było dla pana ważne...
Dlaczego?
Bo pan był ostatni. Gdzie są ci następni? Musiał pan stawiać sobie takie pytania. Po szubienicami? W więzieniach, na zsyłce? To są ci, którzy, jak pan, przegrali. Ale gdzie następni? Nie widać.
I co jeszcze?
Z pewnością jednak musiał pan sobie postawić i to pytanie: czy zjawią się jeszcze kiedykolwiek? Aby powtórzyć pański czyn? Skazywać się na szubienice, więzienia i zsyłki? O, to trudne pytania! Może jednak naród musi żyć ponad takimi pytaniami? Na przekór marzeniom, które wam się kiedyś przyśniły? Może to wystarczająca lekcja i może historia nie powinna już dostarczać podobnych doświadczeń nigdy więcej? Oto jedyne sensowne pytanie, jakie wreszcie mógł pan sobie tu postawić. I które pan postawił. Wiem też, że pan się nie boi własnej śmierci. I że nie ma pan złudzeń co do kary. Opisane przewinienia wystarczą z pewnością do wydania najbardziej surowego wyroku. Taka jest prawda... Obawia się pan czegoś stokroć gorszego.
Słucham. Niechże pan mówi.
Zagłady narodu. Stanęliście bowiem na niebezpiecznej granicy. Narody giną również. Pańscy poprzednicy nie byli jeszcze świadomi takiego końca. Pan znalazł się w znacznie gorszym położeniu. Bo oto zamyka pan ten długi pochód. A następcy? Mogliby tylko strącić pański naród w tę przepaść, nad którą los was zatrzymał.
Los?
Może pan to sobie nazywać inaczej. Siła, konieczność, historia – bo ja wiem zresztą, co jeszcze. Jeśli siła – to rozumiem, że musi pan odczuwać do mnie odrazę. Jestem przecież kimś, kto ją tworzy i umacnia.
Jest pan bliski prawdy.
Uważam, że motywy wroga należy poznawać do końca. Nawet wtedy, gdy przeciwnik jest już powalony. A przy tym nie ukrywam, że darzę pana szacunkiem.
Chce pan, widzę, żebym gardził samym sobą? Może mi pan wierzyć, że to, co tu wybrałem – nie było lżejsze od moich wcześniejszych wyborów.
Nie mogło takie być, panie Waszkowski.
No i porozmawialiśmy sobie.
Dziwi się pan, cóż to za nowe porządki?
Nie sądzicie panowie, że należy w przyszłości odświeżyć te pomieszczenia?
Żebyśmy mieli tylko takie kłopoty.
Może jednak wyjaśnimy najpierw panu Waszkowskiemu, skąd owe porządki? Widzę, że to go ciekawi, czyż nie mam racji?
Niech pan słucha. Zgodnie z pana wolą postanowiliśmy, aby to co pan napisał, w złożonych przed komisją zeznaniach, zostało niejako uwierzytelnione.
Iwanie Pawłowiczu, niechże pan mówi po ludzku. Zaprosiliśmy konsula White.
Chwileczkę, panowie! Wyjaśnijmy wreszcie...
Niczego nie trzeba wyjaśniać. Pan Waszkowski wie doskonale, do czego zmierzamy.
Domyślam się.
No, proszę... Otóż chcemy, aby poczciwy Anglik usłyszał potwierdzenie tego, co nam pan napisał.
I to wszystko.
Spodziewamy się, że tak, jak do tej pory, zachowa pan rozwagę. Nie prosimy o nic, czego pan już dotychczas nie uczynił.
Dla dobra sprawy
O czym pan mówił, panie pułkowniku?
O pańskiej sprawie, ma się rozumieć. Sąd oceni tę pańską rzetelność.
Na to jeszcze przyjdzie pora. Jak pan się czuje?
Staram się przewidzieć, kiedy to się stanie.
Co?
Kiedy mnie powiesicie.
Co za czarne myśli?
Nie ma pan nadziei?
Na miłość boską! Po co teraz wyręczać sąd, moi panowie. Sprawa pańska jest co prawda trudna...
Beznadziejna
Tego ja nie powiedziałem
Panie Waszkowski, nikt z nas nie potrzebuje pańskiej śmierci. Niech pan, proszę, nie zapomina choćby o łasce cesarza.
Liczyłby pan na nią, będąc na moim miejscu?
No, wiecie, panowie...
Anglik się spóźnia. Zarządziliśmy przecież, żeby mu po drodze nie robili kłopotów.
Jaki musi być zmartwiony
Czemu?
Nie widać upiorów. Na pewno drżą mu z wrażenia łydki. A przecież nie bijemy więźniów...
Na ogół.
Takie wypadki należą do zupełnych wyjątków. Pan sam może to potwierdzić.
Anglikowi?
Nie sądzę, aby o to pytał, panie Waszkowski.
A to ekscelencjo pan Waszkowski.
Jak pan widzi, wszystkie stosowne warunki zostały zachowane.
Pan się nazywa Aleksander Waszkowski?
Tak, proszę pana.
Nazywam się Arthur White. Jestem konsulem angielskim, przedstawicielem królowej Wiktorii w Warszawie.
Nie zechciałby pan najpierw napić się herbaty?
Dziękuję, panie pułkowniku.
Wyjaśniliśmy już panu Waszkowskiemu, że chodzi o drobną formalność.
Chciałbym z tym panem porozmawiać dłużej
Nie będziemy przeszkadzać, ekscelencjo.
Wie pan zatem, dlaczego mnie tu zaproszono?
Owszem
Ma pan złożyć bardzo istotne zeznanie.
Uprzedzono mnie
Proszę pamiętać! Nie musi pan czynić niczego pod przymusem.
Nie chodzi o przymus
Zeznanie ma być dobrowolne. Całkowicie dobrowolne
Rozumiem.
Jeśli nie ma go pan ochoty składać – proszę odmówić
Nie skorzystam z tego prawa
Mam tego pełną świadomość.
Jak to? Chce pan więc, abyśmy je im wydali?
Tak, ekscelencjo.
Oskarża się pana, o ile wiem, o zrabowanie – o przyjęcie – w swoim czasie tych pieniędzy.
Wyjaśniłem te okoliczności
Nawet bardzo dokładnie. I teraz oto godzi się pan na ich zwrot? Jeśli w mojej obecności potwierdzi pan wszystko – sąd angielski nie będzie miał innej możliwości. Zarządzi natychmiastowy zwrot zdeponowanych pieniędzy tutejszym władzom.
Tego właśnie pragnę
Na miłość boską! Czy pan zdaje sobie z wszystkiego do końca sprawę?
Do jakiego końca? Powieszą mnie, ekscelencjo.
Spodziewa się pan, że zeznanie to wpłynie na łagodniejszy wyrok... Rozumiem i współczuję…
Nie, nie rozumie pan. Oni mnie powieszą.
W takim razie…
Niech pan teraz coś zrozumie. Przegraliśmy wszystko. Pan to widzi na własne oczy. Choćby pan tylko jeździł po tym mieście dorożką, lub wcale nie opuszczał mieszkania.
Proszę mnie nie oskarżać o obojętność.
Nie... nie pana... Otóż nie może być żadnego dalszego ciągu. Czy teraz mnie pan rozumie?
Niezupełnie, proszę pana
Pieniądze, przerzucone do Londynu, miały być przeznaczone na prowadzenie dalszej walki. Ona już się skończyła. I – niech pan słucha – nie może mieć dalszego ciągu.
Bili pana?
Przepraszam. Wyjaśnił pan, zdaje się, swoje wątpliwości?
Nie bito mnie ekscelencjo.
Czemu, wy panowie, podejrzewacie nas o wszystkie największe przewinienia?
Przepraszam. Być może, nie powinienem w ogóle stawiać tego pytania.
Ależ nie o pytanie idzie, ekscelencjo. Dlaczego tak bardzo zależy wam zawsze na tym, aby w nas widzieć barbarzyńców?
Odpowiadam za siebie, panie pułkowniku.
I w pewnym sensie za królową Wiktorię. Otóż nie biliśmy pana Waszkowskiego. Tak, jak nie bijemy innych więźniów...
Nie powiedziałem czegoś takiego, panie pułkowniku!
Dajmy już temu spokój. Powiedział pan, że nie biliśmy pana i że swoje wyjaśnienia złożył pan wyłącznie kierując się poczuciem prawdy. Chcę powiedzieć, że to właśnie jest możliwe, ekscelencjo. Pan Waszkowski po prostu mówi prawdę. Bo nie ma od niej ucieczki.
Trzeba tylko mądrego człowieka, aby to dobrze zrozumieć. Pan Waszkowski – choć to nasz przeciwnik polityczny – to właśnie zrozumiał. I dlatego zasługuje na nasz szacunek.
Zadowolony pan, ekscelencjo?
Raz jeszcze pytam – i nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi... czy potwierdza pan swoje zeznania złożone przed Komisją Śledczą?
Tak, ekscelencjo.
Zdaje się, że byłoby najlepiej, gdyby pan Waszkowski własnoręcznie, w obecności pana konsula, napisał podobne oświadczenie.
Jestem gotów
A zatem niech pan siada przy stoliku. Pióro, atrament i papier już tam leżą.
Wielu osobom, które przyglądają się z pewnego dystansu...
Z boku mówiąc po prostu...
Wydaje się, że między tymi, którz, prowadząc jakieś śledztwo, dążą do ustalenia prawdy – a ich więźniami wykluczone jest wszelkie głębsze porozumienie. Że tu się liczy jedynie strach, kara, no i czasami... bicie.
Wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie.
Chyba jednak nie prawda, ekscelencjo?
Niewiele wyjaśniliśmy sobie, moi panowie.
No – właśnie. Pan konsul jest na przykład zdumiony widząc jak postępujemy z podejrzanym Waszkowskim. I zapewne nie może uwierzyć, że doszliśmy z nim do takiego porozumienia i to bez posługiwania się strachem, bez grożenia karami...
Trudno w to uwierzyć, pułkowniku. Choć osobiście podobnego zdania na temat stosowania niedozwolonych środków represji w formie kategorycznej tu nie wypowiadałem...
Wypowiadał pan, panie konsulu.
Musieliśmy się nie zrozumieć
Otóż wyjaśniam: pan Waszkowski działa dobrowolnie. Dodam więcej, nie oczekuje wyrozumiałości sądu, ma na sumieniu poważne przewinienia. Ten młody człowiek był przecież ostatnim naczelnikiem miasta, jak oni to sobie nazywali...
Zdolny, pewny siebie.
Mówi prawdę, bo przekonała go do tego sama rzeczywistość. Nie pałki i nie kraty. Ten człowiek ekscelencjo wie, że rozpętał – on i jego dawni przyjaciele – burzę, która mogła zniszczyć jego naród. O, to wielkie słowa. Ale przecież zdarzały się już takie wypadki w dziejach. Doznał klęski. Poznał ciężar ofiar, jakimi przyszło płacić. Nie widzi więc innego końca… To tylko angielskie gazety mogą swobodnie, bo to nie kosztuje, wyrażać nadzieję, że walka nie jest tutaj na zawsze przegrana.
Angielskie gazety piszą prawdę, panie pułkowniku.
Tak, jak ją widzą u siebie, nad Tamizą. Tu wygląda ona inaczej.
Gazety też zmienią niebawem temat. A tu zapanuje, Bogu dzięki, spokój. Jest pan zadowolony z tutejszego klimatu?
Angielski bywa gorszy. Ale nie jestem zadowolony.
Dziękuję, panie Waszkowski.
Choć wolałby pan nie składać tego podziękowania.
Niech więc pan pamięta. Nie chcemy śmierci, ran, szubienic i zsyłek...
Sam pan to słyszy, ekscelencjo
Nie chcemy tego z innych powodów, niż ci panowie
Cel się liczy, nie motywy.
Bo to jest nam potrzebne do życia.
Pan mi mówił niedawno o śmierci
Ona też jest potrzebna
Przecież już mówiliśmy, że nie wolno upadać na duchu!
Nie będę prosił o łaskę
To nie interesuje z pewnością pana konsula. Można więźnia odprowadzić do celi!
Niech Bóg ma pana w swojej opiece.
Jest coś w jego zachowaniu z pozera, prawda?
Rzeczywiście grozi mu kara śmierci?
My nie jesteśmy sądem, ekscelencjo. Nie wydajemy wyroków.
Nie mówiłem ci wszystkiego o panu Szczęsnym. Przypomnieć ci to jeszcze raz?...
Pożegnajcie się.
Bo może jednak prawda wyglądała inaczej. Może cięli go szablą?
Dasz radę?
W szpitalu odpoczniesz.
Na pewno.
Nie mogę mu pomóc.
To nieprawda, doktorze.
Jaka tam pomoc.
Niech pan zadba, żeby spokojnie umierał.
I tego nie umiem. Nie chciałby pan czegoś przekazać swoim bliskim?
Napisałem już do nich.
Coś, czego pan tam nie mógł napisać. Proszę mi ufać... Jestem może złym człowiekiem, ale chciałbym przynajmniej pomagać tym, którym śmierć patrzy w oczy.
Dziękuję, doktorze.
Na nic więc nie mogę się panu przydać?
To wystarczy. Podobno zrobiło się cieplej?
Owszem... Przekona się pan.
Jeszcze nie ma odpowiedzi telegraficznej. Czy pan mnie rozumie?
Po co tu pan przyszedł?
Egzekucja może być wstrzymana.
Wraca pan z miasta?
Tak. Przed Cytadelą zebrały się tłumy.
16 luty 1865. Wyskrobałem tę datę na ścianie dziś rano. Namiestnik konfirmował wyrok sądu polowego.
Wyrok przedstawia się ministrowi wojny.
Proszę mi dać spokój.
Nie można się z tym godzić! To ostatnia okazja. Niech pan mnie uważnie słucha. Mamy ogromny, ciągle rozwijający się organizm państwowy, ze swoim cesarzem i instytucjami wykonawczymi. Jest to organizm chory, wymagający głębokich przeobrażeń we wszystkich dziedzinach. A naprzeciw wzrastające siły rewolucyjne, które zmierzają do obalenia tego chorego porządku. Niechże się pan zdobędzie na odrobinę wyobraźni! Czy istotnie nie jest potrzebna siła, która byłaby w stanie zachować równowagę między tymi dwoma przeciwnościami, tak aby postęp mógł się odbywać przy uwzględnieniu wszystkich interesów? Któż, powiadam, jest zdolny do prowadzenia takiej działalności? Urzędnicy, warujący nad dworską doktryną, czy też owi anarchizujący rewolucjoniści, którym ideał państwowy w wyuzdanej świadomości łączy się ze śmiercią rządzących i zaspokojeniem własnych pragnień władzy? Niech pan słucha dalej! Jest nam potrzebna taka siła. Stojąca ponad takimi podziałami. Inaczej świat przepadnie. Niechże nazywa się ona policją. Rehabilitujmy to pojęcie. Potrzebni są w takiej policji ludzie wybitni, mający świadomość zachodzących przeobrażeń i umiejący z tego rozeznania wyciągać wnioski. Nie stosujmy przy tym tradycyjnych podziałów etycznych. To, co dla państwowego dostojnika będzie zbrodnią wymagającą najgwałtowniejszego potępienia – dla rewolucyjnego szaleńca może stanowić najwyższą etyczną wartość. I odwrotnie. Mówiąc o ludziach wybitnych, myślę nade wszystko o tych, których w najmniejszym stopniu interesuje zysk osobisty, kariera, poczucie życiowej stabilizacji. Musimy mieć takich ludzi, którzy będą zakonspirowani głęboko po obu stronach frontu. Nasze doświadczenia będą nowe. Nie było bowiem podobnych instytucji w historii. Niechże pan chwilę pomyśli, czy nie można było uniknąć klęski waszego powstania? Czy koniec taki był do przewidzenia? Odpowiadam z całą stanowczością: tak! Był. Trzeba tylko było mieć głębokie rozeznanie w sytuacji państwa i w tym, co się dzieje w świecie. To nie jest wiedza, jaką można wynieść z lektury europejskich dzienników! Czy – pytam – można było doprowadzić do sparaliżowania sił, które parły do zwarcia? Można było. Potrzeba nam zatem ludzi, którzy byliby wzorowymi urzędnikami, ale którzy byliby również policjantami. Potrzeba także pilnych konspiratorów, którzy byliby zarazem policjantami... Myślę o ptaku posiadającym dwie głowy. Ale nie chciałbym, aby ten ptak przypominał oficjalne godła państwowe. Te rdzewieją lub osypuje się z ich piór farba, i łatwo mogą się rozbić na kamieniach. Co w ostatecznym rachunku jest potrzebniejsze? Życie czy śmierć? Ma pan ostatni moment, aby dokonać wyboru. Osobiście odrzucam myśl o rozpadzie. Muszę żyć. Nawet jeśli na mojej drodze piętrzą się trudności i krąży gdzieś widmo śmierci – zawsze wybieram życie. W walce z wszystkimi przeciwnościami ono jest celem głównym. Tylko te nakazy sumienia są dla mnie ważne. A muszę powiedzieć, że sumienie społeczne kieruje się podobnymi nakazami. Potwierdzają to dzieje narodów rosnących, a nie umierających... Życie... W jego bogactwie można się zawsze odnaleźć. Ale nie wolno go odrzucać. Niech pan powie tylko jedno słowo, a tamci, zebrani na stokach Cytadeli, nie będą świadkami kolejnego widowiska. Ludzie szukają uzasadnień – poza koniecznościami biologicznymi – dla cudzych śmierci. Zawsze mając na uwadze interes własny: to, co dla nich z tych śmierci wynika.
Ostrzegam: to ostatnia pańska szansa.
(
To on sprawił, on nas do wszystkiego namawiał!