7-go sierpnia.
Przy dacie dopisek ołówkiem obcą ręką „1950”.
Kochany MietkuList ma charakter fikcji literackiej, w rodzaju purnonsensowych żartów, jakie w dwudziestoleciu międzywojennym czynili sobie wzajemnie skamandryci – zabawę podejmuje Grydzewski w odpowiedzi (list Mieczysława Grydzewskiego do Kazimierza Wierzyńskiego z 10 sierpnia 1950 roku); żart kontynuowany jest w listach Kazimierza Wierzyńskiego do Mieczysława Grydzewskiego z 29 sierpnia 1950 i Mieczysława Grydzewskiego do Halina i Kazimierza Wierzyńskich z 1 września 1950. Prawdopodobnie Wierzyński „komentuje” w ten sposób rzekome przyjęcie na otwarcie nowej siedziby redakcji „Wiadomości”. W rzeczywistości poeta po wojnie po raz pierwszy był w Londynie dopiero w lipcu 1956 r.,
Dziękuję Ci raz jeszcze za miłe przyjęcie, wspominam wszystko od początku i opowiadam
Halusi o najdrobniejszym szczególe. Największą sensacją były pieczarki,
Stefcia przeszła naprawdę samą siebie. Wzruszyła mnie też polska kasza, nie mówiąc o zrazach. W ogóle „postarałeś” się co najmniej jak na
Złotej. Mnie osobiście nie odpowiada
Bogusławski, miły człowiek, to prawda, ale zawsze gdy z nim rozmawiam, przypomina się, że to jednak „poeta” i to mi psuje cokolwiek wrażenie. Szkoda, że nie było
Kossowskich, ostatecznie nie przyjeżdżam do Was za często i mogłeś się postarać, by przyszli.
Halusia bardzo się o nią wypytywała, ale cóż mogłem jej powiedzieć? Że ślicznie wygląda? To znana rzecz. Że miła? To także wiadomo. Jedno chyba, że się ostrzygła. Tak, to była niespodzianka. W każdym razie obiad Twój mnie rozrzewnił i jeszcze teraz po powrocie nie przestaje mnie wzruszać. (Co do drinków dodałbym tylko, że wolałbym zamiast ginu, po prostu wódkę, a co do tortów, to chociaż były wspaniałe – jednak domowej roboty bywają jeszcze świetniejsze).
Pytałeś mnie, dlaczego chciałbym Cię tu widzieć, mimo strasznego klimatu, którego nie znosisz? Dla Twoich pięknych oczu, dla starej przyjaźni, dlatego żeby być razem. Czy to nie dosyć? Jeśli chodzi o klimat, nie przekonasz mnie, że dni, które spędziłem z Wami, należały do przyjemnych pogód. Ten wilgotny, mglisty upał, to nieustanne pocenie się, sadza zewsząd płynąca – nie,
Mietku,
Nowy Jork nie jest gorszy. I nie miałbyś łez w oczach jak przy pożegnaniu w
Croydon, nie czułbyś się samotny, jak czujesz się normalnie, nie szukałbyś ucieczki w
British Museum – dzień i noc bylibyśmy razem. Zastanów się mimo wszystko. Jeszcze czas. Pogadam z
Z. Wszystko się ułoży jak najlepiej.
Ściskam Cię serdecznie i raz jeszcze dziękuję za wspaniały obiad i miłe chwile razem spędzone.
Halusia dołącza od siebie czułości, na przyszły raz przyjedziemy oboje
Kazimierz