Słyszałem, że chce mnie pan widzieć.
Mam prośbę.
Ależ niech pan prosi.
W mieście pozostała pieczęć rząduWaszkowski ma tu na myśli pieczęć Naczelnika Miasta Warszawy jako przedstawiciela Rządu Narodowego (obie nazwy znajdują się na pieczęci), którą się posługiwał. Nie mógł mieć już dostępu do głównej pieczęci Rządu Narodowego – próbował ją zdobyć po aresztowaniu Traugutta, ale przejął ją Bronisław Brzeziński, który stworzył wtedy nowy Rząd Narodowy. Brzeziński, zanim wyemigrował, przekazał ją konspiratorom, aby ją ukryli. Została prawdopodobnie niedługo potem zniszczona..
Ano, podobno.
Chcę ją odzyskać.
Na miłość boską, po co, panie Waszkowski?
Tą pieczęcią mogą być sygnowane rozkazy, zlecenia...
Daj pan spokój.
Gwarantuję słowem honoru powrót. Odbiorę ją i zniszczę.
Pan oszalał.
Pułkowniku, to jest nadal groźna broń. Wydostanę ją. Jeśli panowie dacie mi również słowo honoru, że nie będę śledzony do swego powrotu...
Nic nie rozumiem. Pan chce uciec?
Jestem człowiekiem honoru, panie pułkowniku.
No, dobrze, dobrze. Fantastyczny pomysł. Ale nam już ta pieczątkaTuchołko stwierdza, że śledczym pieczęć nie jest już do niczego potrzebna, ponieważ już po aresztowaniu Waszkowskiego, ale jeszcze przed jego załamaniem się w śledztwie, Rosjanie podrobili główną pieczęć Rządu Narodowego. Była to część prowokacji obmyślonej przez Teodora Trepowa, generał-policmajstra Królestwa Polskiego i prawej ręki namiestnika Berga. Dzięki rozkazom sygnowanym fałszywą pieczęcią udało się Rosjanom ściągnąć do Królestwa emigracyjnych emisariuszy i ich aresztować. Prowokacja Trepowa ostatecznie położyła kres organizacji konspiracyjnej. nie jest wcale potrzebna, drogi panie.
Popełnia pan błąd.
Nikt się nie będzie nią posługiwał. To już zamknięta przeszłość. Niech się pan nie fatyguje.
Nie będę mógł więc tego uczynić?
Niestety. Ja oczywiście wierzę, że pan jest człowiekiem honoru i że zależy panu na odzyskaniu tej pieczęci. I że pan by do nas wrócił. Niech mnie pan jednak zrozumie. Gdybym zameldował o tym zwierzchnikom, podejrzewaliby, że zbzikowałem.
A więc domagam się tego!
Dosyć! Zapomina pan, że niczego tutaj nie wolno się domagać.
Tam leży twoja miska. Pewnie nie wszystko wystygło.
Nie będę jadł.
Nie gadaj głupstw. Bierz łyżkę.
Potem.
Potem wystygnie. Widzisz on zjadł wszystko. A jakim okiem patrzy na twoje jedzenie.
Dobrze. Niech je…
Dobrze. Niech je… Nie narzekaj. Jeśli masz rodzinę w mieście...
Mam.
Postaraj się, żeby ci jedzenie przynieśli z restauracji. Nie smakuje?
Nie chce mi się jeść.
Trzeba to opanować, nie wolno ci stracić sił.
W porządku.
Wiesz, kto tu był? Pytał nawet o ciebie.
Kto?
Lekarz. On do nas co jakiś czas przychodzi. Mówi, że ma tu najlepszych pacjentów. Tamtego zawsze najczęściej [bada], chce go zmusić, żeby powiedział choć jedno słowo: pić, boli... Siada i mówi, że nasze choroby są urojone. Mnie naprzykład też nie uważa za chorego. Sądzi, że jestem na najlepszej drodze do zupełnego wyzdrowienia. A wtedy – mówi mi – pojedziesz pan sobie na Wschód. Zaraz poczujesz się lepiej. Powietrze zdrowsze, nie pozwolimy też, żebyś tam zbyt ciężko pracował...
Daje jakieś lekarstwa?
Bo co? Powiada, że natura wymyśliła na to wszystko jeszcze jeden sposób obrony.
Cóż to takiego?
Obłęd... Ponieważ moja pamięć jest bardzo ścisła, nie jestem człowiekiem obłąkanym.
Z pewnością.
Nie umiem tylko poradzić sobie z czasem. Poznasz to uczucie, bądź pewien. Wtedy wszystko mi się przypomina. Na przykład opowieści ojca o tańcach włoskiej trupy, którą sprowadził sobie kiedyś pan Szczęsny, Potocki. Balet podobno był świetny, przyjrzał mu się u carycy w Petersburgu. W pałacu – a to była zima – aktorzy nie mieli nic do roboty. Ćwiczyli godzinami. Zaglądał do nich podobno każdego dnia. Przynosił pudełko kandyzowanych owoców. Tancerka, którą sobie upatrzył, aby w tańcu uosabiała postać Ojczyzny, przytyła imponująco. Z trudem wykonywała swoje ruchy. Cieszył się na ten widok. Kazał opalać wszystkie gościnne pokoje w zabudowaniach, bo szykował na święta wielki zjazd. Stryjaszek w obwisłym fraku przymierzał przed lustrem orderowe szarfy. Nadeszły też gazetki z Warszawy. Podobno w okolicznych lasach ubito niedźwiedzia. Kazał go wyprawić i skórę wyprawioną dostarczyć do pałacu. Przynieśli pocztę z Pitra. Sporo intrygujących wiadomości. Wypadki toczą się tak szybko, że łatwo dostać zadyszki. W sprawach konfederacji istotne novum. Wydawało się, kiedy ją zawiązywali, że działalność potrwa długo, może dłużej, niż oni sami żyć będą. Że to fundament dopiero pod budowę, którą ukończą przyszłe pokolenia. A tu wypada uznać inną konieczność. Konfederację15 września 1793 roku Rosjanie rozwiązali konfederację targowicką. W jej miejsce powołano konfederację grodzieńską. jednym słowem trzeba rozwiązać.
Pióro–atrament–papier. I pamiętaj, że każdy arkusz ponumerowany!
Po co?
Zostaw to dla mnie.
Kazali ci? Nie mogą tego od nas wymagać
Sam prosiłem.
Co chcesz robić? Uważaj, każde słowo będą w rękach obracać, niczego nie będziesz się mógł wyprzeć...
Człowieku, nie chcę się niczego zapierać.
Jakże to?
Wolę to wszystko spisać, rozumiesz?
Nie, nie rozumiem. Wylej atrament.
Odejdź.
Myślisz, że w ten sposób uda ci się ich zmylić i że potem zostawią cię w spokoju...
Uspokój się. Połóż się, odpocznij.
Chciałbym zobaczyć skórę tego niedźwiedzia.
Wody?
Daj spokój.
Powinniśmy brać z niego przykład
O jakim niedźwiedziu mówiłeś?
O tym, którego pan Potocki kazał sobie wyprawić i dostarczyć do pałacu.
Słyszysz?
Stukają z góry
Nie wiesz, kto tam jest?
Spytaj, czy nie wiedzą, gdzie siedzi Sikorski?
Sam się naucz alfabetu. Co odpowiedzieć?
Powiedz, że nazywam się Aleksander Waszkowski.
Prawda.
Tego im nie powiem.
Proszę cię. Powiedz, że pytam o Sikorskiego.
Zbierają pewnie dowody. Tuchołko bardzo kręci się koło twojej sprawy. Proszą, abyś był dobrej myśli. Zdaje się, że ciągle niewiele wiedzą.
Niech pan uważa! Tu jest atrament.
On też by miał ochotę to wylać!
Co jeszcze?
Pyta o ciebie ten Sikorski. Podobno twój ojciec zwolniony.
Ciemno tutaj. Zapalić świecę!
Oszczędzamy. Świec jeszcze nie wolno palić.
Wolno. A to co?
Okno stuka.
Wydawało mi się, że to ten wasz telegraf
Myli się pan.
Cygaro?
On nie pali.
Może któryś z panów? No, trudno... No, niechże mi pan wreszcie uwierzy. Naprawdę wiemy, kim pan jest. Milczenie niczego już nie utrudnia... Chciałem panu powiedzieć, że niebawem pojedzie pan do Modlina.
Pora na spacer?
Zabierać się, jazda!
Jestem chory.
Jazda, mówię.
Zaczekaj... Czemu nie był u pana lekarz?
Był.
No i cóż?
Nie zaczekał, aż wrócę z przesłuchania.
Ach, tak...
Bardzo pan cierpi? Cóż to za dolegliwość?
Gorączka
No, tak... Nietrudno tu o coś takiego.
Dlaczego tu nie wolno otwierać okien?
Przepisy. Nie znam się na przepisach więziennych. Nie jestem członkiem komisji. W wolnych chwilach poznaję miasto. Ale nie w zamiarach policyjnych. Rozczarowałem się szczerze mówiąc. Wydawało mi się, że jest piękniejsze.
Nie najlepsza pora.
Piękne miasta zachowują swój charakter niezależnie od pory. Domyślam się, co pan ma na myśli. Przecież nie porę roku, czyż tak?
Właśnie.
Pozwoli pan, że tu zapalę?
Gdybym odmówił?
Musiałbym wyjść z cygarem na korytarz. Tam też się dobrze rozmawia.
O czym?
O rzekomych urokach tego miasta
Łatwo sprawdzić.
Owszem. Jeśli się ma ochotę. I, być może, nabiorę takiej ciekawości. Aby rozwiać pańskie wątpliwości powiem tymczasem coś jeszcze. Przyjechałem tu między innymi dla zbadania sprawy tego milczącego więźnia. Przez pewien czas udawało mu się nas zmylić. Nie wiedzieliśmy, kim on jest, choć podejrzewaliśmy – zaraz po ujęciu – że to jeden z rosyjskich oficerów. Złapano go rannego na polu bitwy, po jakiejś potyczce. Otóż mnie interesuje wyłącznie ten człowiek.
Wierzę
Badam wyłącznie sprawy dezerterów. Interesują mnie moi rodacy, którzy zdecydowali się na dezercję i którzy są – z naszego oczywiście punktu widzenia – zdrajcami narodowej sprawy. Każdy taki przypadek to osobna pasjonująca historia. Ten również wzbogaci niebawem moją wiedzę.
Domyślam się.
Zdaje się jednak, że nie rozwiałem pańskich wątpliwości? A mnie naprawdę nie zajmuje pańska sprawa. Pan się tu urodził?
Tak.
Nie podoba mi się to miasto.
Szkoda.
No cóż, pomówimy o architekturze
Wie pan, gdzie mnie szukać
Z pewnością. Żegnam.
Może jednak wyjaśnimy najpierw panu Waszkowskiemu, skąd owe porządki? Widzę, że to go ciekawi, czyż nie mam racji?
Niech pan słucha. Zgodnie z pana wolą postanowiliśmy, aby to, co pan napisał, w złożonych przed komisją zeznaniach, zostało niejako uwierzytelnione.
Iwanie Pawłowiczu, niechże pan mówi po ludzku. Zaprosiliśmy konsula White. Otóż chcemy, aby poczciwy Anglik usłyszał potwierdzenie tego, co nam pan napisał.
I to wszystko. Jak pan się czuje?
Staram się przewidzieć, kiedy to się stanie.
Co?
Kiedy mnie powiesicie.
Co za czarne myśli?
Nie ma pan nadziei?
Sprawa pańska jest co prawda trudna...
Beznadziejna.
Tego nie powiedziałem.
Panie Waszkowski, nikt z nas nie potrzebuje pańskiej śmierci. Niech pan, proszę, nie zapomina choćby o łasce cesarza.
Liczyłby pan na nią, będąc na moim miejscu?
No, wiecie, panowie...
(
GRISZYN A to, ekscelencjo, pan Waszkowski.
Jak pan widzi, wszystkie stosowne warunki zostały zachowane.
Pan się nazywa Aleksander Waszkowski?
Tak, proszę pana.
Arthur White. Jestem konsulem angielskim, przedstawicielem królowej Wiktorii w Warszawie.
Nie zechciałby pan najpierw napić się herbaty?
Dziękuję, panie pułkowniku.
Wyjaśniliśmy już panu Waszkowskiemu, że chodzi o drobną formalność.
Chciałbym z tym panem porozmawiać dłużej.
Nie będziemy przeszkadzać, ekscelencjo.
Wie pan zatem, dlaczego mnie tu zaproszono?
Owszem.
Ma pan złożyć bardzo istotne zeznanie. Nie musi pan czynić niczego pod przymusem.
Nie chodzi o przymus.
Zeznanie ma być dobrowolne. Całkowicie dobrowolne.
Rozumiem.
Jeśli nie ma go pan ochoty składać, proszę odmówić.
Nie skorzystam z tego prawa.
(
Mam tego pełną świadomość.
Jak to? Chce pan więc, abyśmy je im wydali?
Tak, ekscelencjo.
Oskarża się pana, o ile wiem, o zrabowanie, o przejęcie – w swoim czasie tych pieniędzy.
Wyjaśniłem te okoliczności.
I teraz oto godzi się pan na ich zwrot? Jeśli w mojej obecności potwierdzi pan wszystko – sąd angielski nie będzie miał innej możliwości. Zarządzi natychmiastowy zwrot zdeponowanych pieniędzy tutejszym władzom.
Tego właśnie pragnę.
Na miłość boską! Czy pan zdaje sobie z wszystkiego do końca sprawę?
Do jakiego końca? Powieszą mnie, ekscelencjo.
Spodziewa się pan, że zeznanie to wpłynie na łagodniejszy wyrok... Rozumiem i współczuję.
Nie, nie rozumie pan. Oni mnie powieszą.
W takim razie…
Niech pan teraz coś zrozumie. Przegraliśmy wszystko. Pan to widzi na własne oczy. Choćby pan tylko jeździł po tym mieście dorożką, lub wcale nie opuszczał mieszkania.
Proszę mnie nie oskarżać o obojętność.
Nie... Nie pana... Otóż nie może być żadnego dalszego ciągu. Czy teraz mnie pan rozumie?
Niezupełnie, proszę pana.
Pieniądze, przerzucone do Londynu, miały być przeznaczone na prowadzenie dalszej walki. Ona już się skończyła. I – niech pan słucha – nie może mieć dalszego ciągu.
Bili pana?
Przepraszam. Wyjaśnił pan, zdaje się, swoje wątpliwości?
Nie bito mnie, ekscelencjo.
Czemu wy, panowie, podejrzewacie nas o wszystkie największe przewinienia?
Przepraszam. Być może, nie powinienem w ogóle stawiać tego pytania.
Ależ nie o pytania idzie, ekscelencjo. Dlaczego tak bardzo zależy wam zawsze na tym, aby w nas widzieć barbarzyńców?... Pan Waszkowski po prostu mówi prawdę. Bo nie ma od niej ucieczki. Pan Waszkowski – choć to nasz przeciwnik polityczny – to właśnie zrozumiał. I dlatego zasługuje na nasz szacunek.
Zadowolony pan, ekscelencjo?
Raz jeszcze pytam – i nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi... czy potwierdza pan swoje zeznania złożone przed Komisją Śledczą?
Tak, ekscelencjo.
Zdaje się, że byłoby najlepiej, gdyby pan Waszkowski własnoręcznie, w obecności pana konsula, napisał podobne oświadczenie.
Jestem gotów.
Niewiele wyjaśniliśmy sobie, moi panowie.
Pan konsul jest zdumiony, widząc, jak postępujemy z podejrzanym Waszkowskim. I zapewne nie może uwierzyć, że doszliśmy z nim do takiego porozumienia i to bez posługiwania się strachem, bez grożenia karami...
Trudno w to uwierzyć, pułkowniku. Choć osobiście podobnego zdania na temat stosowania niedozwolonych środków represji w formie kategorycznej tu nie wypowiadałem...
Wypowiadał pan, panie konsulu.
Musieliśmy się nie zrozumieć.
Otóż wyjaśniam: pan Waszkowski działa dobrowolnie. Dodam więcej: nie oczekuje wyrozumiałości sądu, ma na sumieniu poważne przewinienia. Ten młody człowiek był przecież ostatnim naczelnikiem miasta, jak oni to sobie nazywali...
Zdolny, pewny siebie.
Mówi prawdę, bo przekonała go do tego sama rzeczywistość. Nie pałki i nie kraty. Ten człowiek, ekscelencjo, wie, że rozpętał – on i jego dawni przyjaciele – burzę, która mogła zniszczyć jego naród. O, to wielkie słowa. Ale przecież zdarzały się już takie wypadki w dziejach. Doznał klęski. Poznał ciężar ofiar, jakimi przyszło płacić. Nie widzi więc innego końca... To tylko angielskie gazety mogą swobodnie, bo to nie kosztuje, wyrażać nadzieję, że walka nie jest tutaj na zawsze przegrana.
Angielskie gazety piszą prawdę, panie pułkowniku.
Tak, jak ją widzą u siebie, nad Tamizą. Tu wygląda ona inaczej.
(
Dziękuję, panie Waszkowski.
Choć wolałby pan nie składać tego podziękowania.
Niech więc pan pamięta. Nie chcemy śmierci, ran, szubienic i zsyłek... Nie chcemy tego z innych powodów, niż ci panowie.
Cel się liczy. Nie motywy.
Bo to jest nam potrzebne do życia.
Pan mi mówił niedawno o śmierci.
Ona też jest potrzebna.
Przecież już mówiliśmy, że nie wolno upadać na duchu!
Nie będę prosił o łaskę.
To nie interesuje z pewnością pana konsula. Można więźnia odprowadzić do celi!
(
Niech Bóg ma pana w swojej opiece.
Rzeczywiście grozi mu kara śmierci?
My nie jesteśmy sądem, ekscelencjo. Nie wydajemy wyroków.