26 maja.
Kochany Mietku, trzeci dzień czekam na odpowiedź w sprawie Lauterb[acha], ale Szypr[owski] mi nie odpisuje. Gdy się odezwie, dam Ci znać natychmiast. Sprawozdania z wieczoru nie mogę napisać. Siedziałem cały czas w pokoju artystów i nie wiem, co się działo na estradzie. Halusia nie chce, bo bardzo jej się nie podobało. Myślę, że fotografia wystarczy w zupełności. Nie było to nic takiego, co zasługiwałoby nawet ze względów „pedagogicznych” na szersze omówienie. Program Ci posłałem. Do Leszka nie miej żalu, on jest w bardzo złej skórze. Sprawa jego (z Fr[ee] Eur[ope]) zatruwa mi życie. Dzieje mu się monstrualna krzywda. MiłoszCzesław Miłosz od 1945 r. był pracownikiem dyplomacji Polski Ludowej (attaché kulturalny w ambasadzie PRL w Waszyngtonie, I sekretarz ambasady PRL w Paryżu), 1 lutego 1951 r. wybrał wolność i zerwał z komunistyczną służbą dyplomatyczną. Przez kilka miesięcy ukrywał się w domu „Kultury” w Maisons-Laffitte pod Paryżem. W „Kulturze” (1951, nr 5) ogłosił artykuł pt. Nie, w którym wyjaśniał motywy swojej decyzji zerwania związków z reżimem PRL i pozostania na emigracji. 15 maja 1951 r. podczas konferencji prasowej w siedzibie redakcji „Preuves” poinformował opinię publiczną o swej decyzji wyboru wolności we Francji. przemawiał już dwa razy przez radio z Paryża, gdzie przyhołubił go Father DivineJakkolwiek Father Divine jest postacią autentyczną (zob. Major Jeaulous Divine, właśc. George Baker (1880–1965), twórca i przywódca sekty religijnej o nazwie Universal Peace Mission Movement), to w liście tym mianem (z niewiadomych powodów) określony jest Józef Czapski (Zob. też list z 1 maja 1951). (grasujący tu do połowy czerwca), i pewnie będzie przyjęty przez F[ree] E[urope]Spotkanie z Józefem Czapskim w tym okresie odnotował Jan Lechoń w Dzienniku pod datą 30 maja 1951 r.: „Wczoraj zebranie u Gafenki z pogadanką Czapskiego o Uniwersytecie dla młodzieży z krajów zsowietyzowanych. Po raz pierwszy, odkąd bywam na tych zebraniach, ton był jakby wyższy, mówiło się o jakichś obowiązkach emigracji, nawet padły nazwiska Micheleta i Quineta. Niestety! To tylko podkreśliło kontrast między wielkimi emigracjami a naszą, która żadnej sobie winy nie przypisuje i tylko czasem rzuci jakiś szumny frazes, w który sama nie wierzy. Większość tych emigrantów przypomina raczej arystokrację burbońską, która niczego nie zapomniała i niczego się nie nauczyła. Mówić o Wielkiej Trójcy z Collège de France na tych zebraniach – to prawie świętokradztwo. Ideałem jest tutaj Free Europe, Inc.” (J. Lechoń, Dziennik, t. 2, dz. cyt., s. 143). z otwartymi ramionami – a Leszka odrzucili! Może Mił[osz] ma dla Amerykan [!] w tej chwili większe propagandowe znaczenie, ale dla polskiego sumienia to dysproporcja, wobec której tylko osioł Solski może być obojętny.
Przyprawia mnie to o furię, jak kiedyś w Paryżu sprawa MatuszewskiegoWierzyński nawiązuje najpewniej do doświadczeń płk. Ignacego Matuszewskiego, zwalczanego w czasie wojny przez ekipę gen. W. Sikorskiego. Zamiast otrzymania wyrazów uznania za przewiezienie złota Banku Polskiego do Francji został on oskarżony o nadużycia finansowe. W 1940 r. został bezterminowo urlopowany z wojska, a nie mając żadnych innych instrukcji od ówczesnego rządu, zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych i osiadł w Nowym Jorku; tu głównie na łamach „Nowego Świata” publikował artykuły krytyczne wobec polityki rządu RP, ugodowej względem ZSRR i aliantów; by zdyskredytować jego działalność publicystyczną, w 1942 r. wszczęto przeciw niemu postępowanie sądowe o rzekomą dezercję z wojska, a w czasie wizyty gen. Sikorskiego w USA w prorządowej prasie polonijnej rozpoczęła się wymierzona w Matuszewskiego kampania oszczerstw. Następnie w 1943 r., także ze względu na działalność pisarską, stał się obiektem zainteresowania FBI jako rzekomy agent obcego wywiadu. Zob. więcej: J. Lechoń, K. Wierzyński, Listy 1941–1956, dz. cyt., s. 384–385. i ŁobodowskiegoJózef Łodobowski jako żołnierz 10. Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej we wrześniu 1939 r. przeszedł z nią na Węgry, gdzie przebywał w obozach dla internowanych. W listopadzie 1939 r. zdołał dotrzeć do Paryża, tu od lutego do września 1940 r. przetrzymywany był w więzieniu z powodu znalezionych przy nim ulotek propagandowych w języku ukraińskim – zapewne ten właśnie epizod z jego biografii wspomina ma na myśli Wierzyński.. Byłem znowu w N.Y., zrobiłem, co mogłem, jeśli jednak jest [pra]wdą to, co mówią, tzn. że sednem rzeczy są „morals” – czuję się bezradnyW liście do Jana Lechonia z 5, 7, 9 listopada 1950 r. Wierzyński pisał: „Niewiarogodny, dziki przebieg Twojej sprawy przejmuje mnie nieustannie, bo jest w niej coś, co mi nie daje spokoju. Wykryłem w sobie jakby instynkt krzywdy ludzkiej i mógłbym z powodu niej przewracać wszystko do góry nogami. Trzeci raz od czasu wojny jestem świadkiem, jak cała tzw. rzeczywistość sprzysięga się przeciw komuś, kto nie może jej przezwyciężyć – raz było tak z Łobodowskim w Paryżu, raz z Matuszewskim, a teraz jest z Tobą” (J. Lechoń, K. Wierzyński, Listy 1941–1956, dz. cyt., s. 381–382).. Leszek zaplątał się rok temu w inwestygację FBI, starając się (niepotrzebnie) o tłumaczenia urzędowych filmów (co wchodzi w zakres State Dep[artment]), i to dało fatalne rezultatyJan Lechoń donosił Wierzyńskiemu w liście 8 czerwca 1950 r.: „Jak wiesz, «robię» (c’est la façon de parler [franc.: by tak powiedzieć]) tłumaczenia filmów do State Department, co na przestrzeni trzech miesięcy przyniosło mi czterdzieści dolarów, należy mi się jeszcze pięćdziesiąt, ale czekam na nie ze słabym skutkiem od miesiąca. Aby ten wspaniały materialny rezultat osiągnąć, musiałem podpisać jakiś kontrakt w nieskończonej liczbie egzemplarzy, po czym okazało się na pięć minut przed moim wejściem na próbę filmu, że zapomniano wziąć moich odcisków palców i że nie wypełniłem papieru przeznaczonego na inwestygację FBI. Podróże delegatów FBI są rezultatem tej sprawy i godność, o którą się staram – jest to owo osiągnięte już przeze mnie «stanowisko», które być może byłoby cofnięte mi, gdyby ta inwestygacja wypadła niepomyślnie. Jak mnie informowano – odbywa się też ona przez kontrolę telefonów oraz cenzurę listów” (J. Lechoń, K. Wierzyński, Listy 1941–1956, dz. cyt., s. 302). Może cała ta sprawa jest beznadziejna, bo L[eszek] w sprawach pieniężnych postępuje jak niepoczytalny. W s z y s t k o t o z a c h o w a j w y ł ą c z n i e p r z y s o b i e, l i s t y z n i s z c z. Męczy mnie to potwornie i – believe me or notAng.: wierz mi lub nie. – spać mi nie daje. Nie mogę go moralizować, to byłoby nie tylko daremne, ale w tym stanie rzeczy także okrutne. Ale co zrobić? Jak mam postępować? On dręczy teraz Zosię Raj[chmanową] swoim samobójstwem – wczoraj do nas dzwoniła. Jesteśmy oboje z H[aliną] po prostu przybici.
O „Wiad[omościach]” nie miałem czasu ani okazji rozmawiać. Jackson już wrócił, Leiche powinien odezwać się niezadługo. Jak wypadła Twoja rozmowa z nim? Czy tak jak mnie informował Lesz[ek] i jak już Ci powtórzyłem w liście?
Dziękuję Ci za Bora, wspaniałą Armię Kraj[ową] i za Ch[opina], który w amerykańskiej edycji wygląda lepiej. Niestety, Cassell nie uwzględnił wszystkich moich korektur ani nie usunął trzeciej fotografii Potockiej, mylnie podanej jako Delfina. Książkę odeślę Ci pojutrze, tzn. w poniedziałek, bo poczta już zamknięta.
Do „Daily Tel[egraph]” wysłałem list, spójrz, czy umieszczą. Nie wiem, czy pisać do „Times’a”, nie mogę przecież powtarzać stale tego samego, a pewny jestem, że Hedley obrobi jeszcze „Statesman’a”, „Observera” itd. Co mi radzisz? D l a c z e g o n i e m a p o d p i s u p o d r e c e n z j ą „Times’a”, czy oni mają zwyczaj nie podpisywania jak tutejszy „Time-Mag[azine]”.
Napisz mi o tym. Ja przypuszczam, że recenzję tę pisał sam Hedley. Znalazłem w liście Bronarskiego uwagę, że to „b[ardzo] kapryśny” człowiek. O notat[kę?]Końcówka wyrazu wycięta dziurkaczem. w „Daily Tel[egraph]” pytał mnie Terlecki. Odpisałem mu, że posłałem Ci list Hedleya do Flowera. Gdyby Ter[leckiego] to interesowało, pokaż mu.
Podziwiam Twoją rozprawę o BranickimZob. Silva rerum, „Wiadomości” 1951, nr 17 (265) z 29 kwietnia. W tekście znalazło się omówienie sylwetki Ksawerego Branickiego. . Jak Ty to robisz? Skąd masz na to czas? Czy nie możesz wyszperać czegoś o Delfinie? Jej przecież stała się taka krzywda! O honorarium wspomniałem teoretycznie, bo sam o tym pisałeś! Jeśli to żart, to Twój własny. Zdaję sobie sprawę, że $ 350 to suma humorystyczna, a jak na „poparcie Polonii” – skandaliczna. Ale tak tu jest, było i będzie.
Ściskam Cię serdecznie. Wierszy nie zdołałem przepisać, wyślę nast[ępnym] razem. Jacy czytelnicy mianują mnie nr 1.? Co za wiersz przysłał Łobodowski? Czy nie obelgi? Obawiam się przyjaciół, którym wyświadczyłem coś w życiu. Ale to głupstwo. Pisz!
Twój K.