424 East 52 St., apt. 5 G
New York 22, N.Y.
21 września 58.
Kochany Mietku!
Myślałem o Twoim ostatnim liście przez cały dzień i całą noc (moim „trublem”Spolszczenie ang. trouble – kłopot. jest bezsenność, śpię trzy godziny, potem biorę środek nasenny na dalsze trzy, ale wystarczy, że przypomnę sobie o Karczewskim, aby już nie zasnąć) i przyszedłem do przekonania, że postępujemy z nim niewłaściwie. Wydaje mi się on pospolitym opryszkiem albo zupełnie niepoczytalnym człowiekiem. Cóż on obiecuje? Że przyjdzie do Ciebie, aby Ci „wszystko wytłumaczyć”! Jeśli ten list zdąży przed tą wizytą, proszę Cię, weź ostry ton wobec niego. Nic nie „wytłumaczy” faktu, że wziął zaliczkę i nabił mnie w butlę, wciągając w nieprzyjemną sytuację Twoje pismo, Instytut i wiele organizacji polskich w Ameryce. Brednie, które może opowiadać, sądząc po tym, co już Ci mówił, nie tłumaczą niczego. Mnie bierze furia, gdy pomyślę o tym facecie. Nasamprzód powiedział, że książka będzie „we wrześniu”. (Za kogo on nas ma, plotąc takie brechty?!). Potem, że już wysyła Ci próbny arkusz. Arkuszu [!] nie wysłał i pojechał – jak się okazuje – na urlop. Potem „sumitował się” i obiecał Ci „wszystko wytłumaczyć”. Mietku, to p r z e c i e ż k p i n y w ż y w e o c z y! Stałeś się automatycznie moim „przedstawicielem” (lepszego nie mógłbym mieć), bo on mnie przecież nie odpowiada na listy – i proszę Cię, n i e d a j i T y s i ę n a b i ć w b u t e l k ę. Macie gdzieś chyba jakiegoś doradcę prawnego, niech on zwróci się do K[arczewskiego] z ż ą d a n i e m d a t y, kiedy wyda książkę, to nie są fanaberie, tylko jego psi obowiązek, za to wziął już forsę i dostanie dalszą. Mnie się zdaje, że adwokat byłby tu pożyteczny. Koszta biorę na siebie. Na płaszczyźnie towarzyskiej dalej z tym wariatem albo opryszkiem nie zajedziemy. Trzęsę się, pisząc to, taka wściekłość mnie bierze, ale zdaję sobie sprawę, że nie można z nim postępować jak z przyjaznym człowiekiem. Ostro. Ostro.
K.