Za takie szyny kowale dają każde pieniądze. Sto lat to leży i nie pęka. Nie ma lepszej stali na siekiery.
Ile to siekier można wykuć z dwóch kilometrów, ile kos. Wiele pożytku z takich dwóch kilometrów.
Bardzo wiele. Tylko że pociąg nie dochodzi. Co to za stacja, do której można tylko furą dojechać...
Ale za to jaka tu cisza... Jeżeli co gwizdnie, to najwyżej ptak; jeżeli się co przetoczy, to chyba chmura po niebie. Jak w sanatorium tu jest albo jeszcze lepiej. Tylko pierwszej nocy źle spałem. Wciąż zdawało mi się, że pociąg nadjeżdża. Że podróżni biegają po peronie. Majaki takie miałem kolejowe.
Na dworcu to nie spanie. Łóżko chociaż wygodne?
Wygodne. Ale jedno. Jednoosobowe.
Na jednoosobowym najlepiej spać na zmianę. Jeden śpi, a drugi pilnuje.
A czego tu pilnować? Drugi też może spać, jeżeli ma gdzie. Tutaj nikt się nie kręci. Miasteczko od tej stacji spalone, najbliższa wieś pusta, co najwyżej jakieś zwierzę z lasu podejdzie. Wczoraj podeszła koza. Popatrzyła i zaraz uciekła. Rozgośćcie się. Czym chata bogata. Może macie coś do jedzenia?
A wasz bufet co — źle zaopatrzony?
W plecaku miałem bufet, tak jak i wy. A mieszkam tu już prawie tydzień.
Dawno się nie nudziłem, nareszcie mogę sobie na to pozwolić. Ale jakoś mi nie wychodzi. Roztętniony jestem jeszcze, rozdygotany w środku. Każdego dnia myślę, że może już jutro nadejdzie nuda, a przynajmniej znudzenie – i nic. Zamiast nudy przyszliście wy.
Ja jestem dosyć nudny.
Wszyscy są nudni – ale nie od razu. Nazywacie się ja koś?
Tera moje nazwisko.
Tera. A ja jestem Pontus. Bez wyraźnego zawodu, ale z sensem. Lubię, żeby każda rzecz i każda sprawa miała sens. Gdzie mogę, to go doczepiam. Do tego trzeba mieć powołanie.
Nie łatwiej doczepiać bezsens?
O wiele łatwiej, ale do tego też trzeba wykształcenia. Bez wykształcenia człowiek może doczepić tylko samego siebie.
A wyście co skończyli?
Nic, ale za to parę razy zaczynałem. W sumie uzbiera się moich studiów na jeden doktorat.
A ja mam wykształcenie żołnierskie. Wiem, co trzeba robić, żeby się nie dać zabić. Wiem, jak się atakuje, zdobywa i utrzymuje teren i jak się opatruje rany. Reszta jest sprawą Boga i panów oficerów.
A spalone miasto?
Mówię o stacji. Ocalała – nie wiadomo po co. Bez torów, bez miasta – bez sensu.
Dlatego tu jestem. Wszystko nabiera sensu z chwilą, kiedy staje się potrzebne. A ten budynek jest mi potrzebny. A teraz i wam także. Na razie jako dach nad głową, a później...
A później to wszystko zniszczeje. Chyba że to jest zabytek pierwszej klasy.
Co wam jest?
Tam siedzi... Tam siedzi – kasjer!
Którędy się tam wchodzi?
Z peronu, przez pokój zawiadowcy stacji.
Tu był kasjer.
Są ślady?
Nie ma. Ale przecież go widziałem! Siedział w granatowym rozpiętym mundurze. Dosyć młody...
Niedobrze z wami, Tera.
Przeszukaliście dokładnie całą stację? Piwnice, strych, przybudówki?
Wszystko. Miałem aż nadto czasu.
Nic nie myślę. Zobaczyłem kasjera, to wszystko. Wiecie o tym, że go zobaczyłem, i reszta należy do was. To jest wasza stacja, nie moja.
Moja?
A kto tu mieszka? Czyje to łóżko? Wy. Wasze. Możecie tu czekać do końca życia – kolej tu już nigdy nie wróci.
Można to przerobić na coś innego. Na schronisko. Na mleczarnię. Na muzeum. Na warsztat naprawy maszyn, czy przetwórnię owoców. Albo zrobić z tego po prostu magazyn.
Kto ma [to] wszystko robić? I po co? Najlepiej zajmijcie to dla siebie. Ściągnijcie rodzinę, krewnych. Ziemia czeka na ziarno, trawa na krowie pyski. Umiecie ziemi dogodzić, żeby rodziła?
Nigdy chłopem nie byłem. Ale przyznaję, że gleba, która nie daje płodów, niewiele ma sensu. Sens gleby jest w ziarnie.
Więc sprowadzicie tu swoich?
Po co koncentrować rodzinę? Niech żyje rozproszona, wrastająca w cały kraj równomiernie – w góry, w niziny, w wybrzeże. Niech będzie na piaskach i na żuławach, i w puszczy; w centrum, i nadgraniczna; wiejska, miejska i podmiejska... Zresztą ja nie mam rodziny.
Nikogo bliskiego?
Bliscy są w tej chwili daleko. Wyobrażam ich sobie jedynie – mężczyzn, dzieci, kobiety. Najczęściej kobiety. Może mnie pamiętają, może już nie. Im człowiek starszy, tym z pamięcią gorzej – z pamięcią o nim.
Nie jesteście starzy, Pontus. Skoro przeżyliście wojnę, to teraz do śmierci macie daleko.
W każdym razie dalej. Odstąpiła od nas i czeka przy końcu życia, a nie w połowie. Rzecz w tym, żeby ten koniec popychać przed sobą na odległość nadziei, na odległość marzenia. Życie odchodzi z marzeniem.
Ja nie marzę, a jeżeli, to krótko. Co zamarzę, to zrobię, co zamarzę, to zrobię. A właściwie nie tyle zamarzę, co pomyślę. Może nawet nie tyle pomyślę, co poczuję.
Zaswędzi was, to się podrapiecie.
A wy inaczej. Zaswędzi was, to się pomodlicie. Ja zamiast się modlić, wolę telefonować. Próbowaliście rozmawiać z tego aparatu, co stoi u zawiadowcy?
Rozmawiać? A z kim?
Ze światem. Przecież jest jakiś świat poza tą stacją. Chyba nie myślicie, że to jest wszystko, co zostało...
O[,] tu jest poczekalnia, można posiedzieć. Panowie też czekają.
Czy pociąg, pociąg, mówię, czy prędko przyjedzie?
Pociąg? Ja nie wiem. Może on wie.
A skąd państwo wiedzą, że to jest stacja?
A co to jest według pana — kościół? Zapukaj, Leonku, do kasy. Tam jest okienko. Mąż jest krótkowzroczny, a podczas jazdy okulary mu się pogorszyły.
(do kasjera)
Dzień dobry, dzień dobry, mówię. Kiedy, proszę pana, mianowicie...
Pontus! On znów był i zniknął!
Bzdury.
Pan będzie łaskaw poinformować mnie, mówię, co do pociągu. I bilet proszę, dwa bilety, dla żony także – do najdalszej stacji. Ja wiem, wiem, mówię, nie można dziś zbyt wiele od kolei wymagać. Gdzie pociąg jedzie, tam pojedziemy. I kwit, kwit bagażowy na rower – to też u pana?
Nie, kwit obok. W przechowalni bagażu.
Ale, proszę pana, ale, mówię, ja nie chcę roweru przechowywać, tylko nadać.
Na co nadać?
Na pociąg, rzecz jasna. No na cóż innego?
Pontus! Ten pan chce nadać rower.
To niech nada.
Nie nadawaj, Leonku. Poszukaj zawiadowcy stacji.
Co mówisz, Sabinko? Co mówisz, Inuś? Ależ, Inuś, ty siedzisz, ty siedzisz, mówię, na pościeli! Na pościeli siedzisz. Co robi, co robi tutaj to łóżko, proszę pana?
Dosiąść? Ja zaraz się na nim położę!
Spotkałem dziewczynę, okazuje się – Melanię. Przywitaj się z państwem, Melanio.
Dlaczego właściwie robi pani tyle zamieszania? Pierwszy raz widzę, żeby ktoś witał się ze wszystkimi pasażerami na dworcu.
A oficjalne osobistości? Nie widziała pani, jak wychodzą z pociągu i witają się z każdym? Nawet się całują. Pójdź, dziecko, ja cię też ucałuję.
To przyszedł pociąg?
Nie, na razie tylko Melania przyszła.
Nie wygląda na osobistość. Wyjdź na peron, Leonku, i rozejrzyj się.
Jest, proszę pani, z tym że jedzenie i picie trzeba mieć ze sobą. Podoba mi się pani, Melanio.
Pod pana dachem? Czy pan jest ministrem kolei?
Zdumiewa mnie ta pewność, z jaką nazywa pani ten budynek stacją. Był wojenny kataklizm, to nasze trzęsienie ziemi, i cała pewność siebie jest jeszcze na frontach, obsadza granice. Tu, w środku, wszystko jest przewrócone i nic nie jest tym samym, czym było. Wszystko trzeba od nowa ponazywać i na nowo poustawiać. Trzeba dużo nazw i dużo pomysłów. Nie daj Boże, proszę was, żeby był tylko jeden pomysł! Jeden na miasto – dla wszystkich miast. Jeden pomysł na wieś — dla wszystkich wsi. Jeden na chleb, który będziemy jedli, jeden na ubranie, które będziemy nosili, jeden na sztukę, na kraj. Jeden na nas, czyli na człowieka. Nie daj Boże!
Na razie potrzebny nam jest pomysł – parę pomysłów – na nocleg. Bo przenocujecie nas chyba, Pontus?
Czy to jest zajazd?
Tak, proszę pani. Z tym że nie zajeżdża się do niego, tylko zachodzi.
Och! Tak gorąco?
Zabrali – zabrali wszystko! Zabrali, mówię, Sabinko, marynarkę, buty, zegarek, portfel, portfel, mówię, kapelusz... Kapelusz nawet!
Leon, jak mogłeś tyle rzeczy oddać?! Jak mogłeś nie krzyczeć?
Co pan opowiadasz! Kto?!
Gdzie? No mów, człowieku, kto cię napadł?!
Dwóch... dwóch było, podeszło, ja pytam, pytam, mówię, o pociąg... Zabrali wszystko.
Pociągu nie będzie.
Chodźmy, Pontus... Prędzej!
To niesłychane! W biały dzień, w miejscu publicznym... Grozili ci?
Nie.
Ale byli uzbrojeni?
Też nie. Zresztą nie wiem, może coś, może coś, mówię, mieli po kieszeniach. Co teraz zrobimy?
Ci panowie na pewno złapią ich i wszystko odbiorą.
Ci panowie tak wyglądają, że dobrze będzie, jeżeli reszty nie wezmą. Otwórz walizkę, Leonku, i ubierz się ponownie.
Oni wszystkiego nie zabierają. Zostawiają, zostawiają, mówię, akurat tyle, żeby człowiek miał przykryte, co trzeba. Zapomniałem... Zapomniałem powiedzieć, że dali mi na to papierek. O... z pieczątką.
Podpis nieczytelny.
I pieczątka nieczytelna. Po coś to brał?
Bardzo roztropnie, że pan wziął. Lepiej mieć taki papierek. Ja na przykład nie mam nic, najmniejszego świstkaś. W ogóle nie można mnie wylegitymować. Można tylko uwierzyć, że jestem Melania.
Ja pani wierzę.
Dziękuję. Miałam się tu spotkać z moim stryjem Botyldą – może państwo słyszeli – Piotr Botylda, stryj?
Nie. Zamknij walizkę, Leonku. Zrób coś do zjedzenia.
Ale stryja nie widać. Miał się mną zaopiekować – wykształcić mnie i wydać za mąż – i jakoś go nie widać. Może czeka gdzie indziej i martwi się o mnie. Może zapomniał. Może po prostu nie żyje. Jak państwo myślą?
My głównie myślimy o swoich sprawach. Możemy, rzecz jasna, rzecz jasna, mówię, porozmyślać o stryju, ale to mu, ale to mu nic nie pomoże. Chyba że nie żyje. Chyba że nie żyje, mówię, i prosi o westchnienie.
Stryj nigdy o nic nie prosił.
Kawalerzystą. Ostatnio pracował w kasie na wyścigach, a kiedy wyścigi zamknęli, to w kasie na kolei. Poczekam tu jeszcze na niego. A państwo też na kogoś czekają?
Niemożliwe. Przecież ta stacja nie ma połączenia z żadną inną.
Nie ma takiej stacji, proszę pani, która by nie miała jakiegoś połączenia.
Jakieś musi być, musi, mówię. Chociaż jedno.
Tak. Jeżeli są tory.
Tory? Chwileczkę. Leonku, byłeś przecież na peronie. Spojrzałeś na tory?
Nie. Nie zdążyłem. I do głowy mi nie przyszło.
Co oddali?
Ubranie!
A nic podobnego.
Przecież widzę, że oddali. Durnia pan ze mnie robisz?
Ależ skąd... Skąd, mówię. Miałem uzupełnienie w walizce.
To prawda.
Udając się w daleką podróż, trzeba być na wszystko przygotowanym.
A państwo dokąd właściwie jadą?
Za granicę.
Leonku, po co to rozgadywać? Mąż, proszę pana, już ma swoje lata, a skrzydeł dotąd nie rozwinął, choć utalentowany jest bardzo, i to w paru kierunkach. Więc żeby dobro, które jest w mężu, uratować, postanowiłam wywieźć Leona za granicę.
Dóbr kultury narodowej wywozić nie wolno.
Za pozwoleniem... Nie jestem jeszcze zabytkiem.
Czy to jest stacja graniczna, a pan jest celnikiem?
Dlaczego nie? Stacja graniczna między starym a nowym krajem. Między naszą biedą, a wspaniałym krajem przyszłości.
Tylko że, tylko że ta pani Melania mówi – torów między tymi krajami, torów nie ma...
Torów? A którędy by chodziły pociągi dziejów? Po czym przejedzie lokomotywa rewolucji? W razie czego przepchniemy ją kawałek! Macie chyba trochę siły?
Ale mąż jest krótkowzroczny.
Dostanie nowe, różowe okulary. A pani otrzyma przydział młodości i entuzjazmu. A Melania – kochanka, a potem męża, mieszkanie i dzieci.
My, proszę pana, chcemy tylko...
Daj spokój, Leonku, pan kpi sobie, ironizuje przecież...
To jest pan Botylda. Kradł tory.
Nieprawda!
Stryj!
Melania?
Nasz krewny, a mimo to kradł tory.
O nieładnie, stryjku... Po co ci nasz tor?
Nie wiedziałem, że to wasz. Zresztą była już tylko jedna szyna, i to niewielki kawałek – i tak by pociąg po tym nie pojechał. A my w sąsiednim mieście powiększamy stację. Ten, kto ma mniej, powinien dać temu, kto ma więcej.
Nie słyszałem o takiej zasadzie.
Ani ja.
To chyba coś nowego. Skąd stryj ma taką ideę?
To nie idea, tylko dyrektywa. Nie należy tego mylić. Dziękuję państwu za opiekę nad Melanią. Spotkaliśmy się i już jest kawałek rodziny. Co prawda, nie ten najbardziej potrzebny, ale na początek dobre i to.
Nie. Miał drugie w walizce.
W porządku. Zajmie pan to miejsce.
Mam spać z Melanią?
Może łóżko oddamy małżeństwu?
Już powiedziałem. Ja tutaj jestem gospodarzem. Kładźcie się i niech noc ma nas w swojej opiece.
Poprzednia noc była dla nas bardzo łaskawa. Spaliśmy czternaście godzin i nikt nas nie zarżnął, ani nie okradł. Pamiętasz, Leonku?
Już śpi. Ja też już zamknę na noc moje oczy. Dobranoc, Melanio.
Śpij spokojnie, moje dziecko, i nie rzucaj się. Nie trzeba aż tak bardzo się rozbierać.
Ja inaczej nie zasnę.
Nie wstydzi się pani?
A czego się tu wstydzić, przecież jestem dobrze zbudowana...
Zupełnie dobrze, Melanio.
Ja, zapewniam panią, także, ale to jeszcze nie powód, żeby się obnażać i zakłócać mężczyznom sen.
Jeżeli o mnie chodzi, to niczego mi pani nie zakłóci.
Ja się też jakoś oprę pokusom. Dobranoc.
Dobranoc.
Dobranoc.
Dobranoc.
Dobranoc.
Cicho... Co jest?
Zdaje się, że było o jedno „dobranoc” za dużo... Liczę, liczę i nie zgadza mi się.
To licz barany. Barany zawsze się zgadzają.