Sichów, 31 III 44
Otrzymałam Twój
list z 27, drugi z kolei. Wysłałam dziś ekspres, tak przeraziła mnie powolna poczta, bo
Zosia dostała list po czternastu dniach. Ale nie licz się z tym chwilowym zdenerwowaniem i jeśli posyłasz listy, to normalnie. Widzę, że w listach wcale nie jest łatwiej mi utrzymać spokój. Byłaś tak zmęczona, że naprawdę godzi się, byś odpoczęła. Nie chcę cię sobą tak zajmować.
Nie, nie życzyłam sobie, abyś przeczytała zapiski; był to stary pakiet z napisem z września, wyjeżdżając, włożyłam ostatnie zeszyty do paczki. Uważam je za twoją własność, jak i listy, gdyż są bardzo osobiste, a w czasach, kiedy łatwo można nie wrócić (kiedy się chce) do szuflady, uważałam za właściwe tobie zostawić decyzję. Najprościej jest to wszystko spalić. Piszę o tym nie patetycznie, ale praktycznie.
Jestem tak znużona sobą, że nie potrafię Ci nic odpisać. Do każdego dnia musiałabym dodać komentarz tomu
Prousta. Choćby do owego
„je m’ennuie”. To nie jest nuda. (Często mylnie używam słów prywatnego jakby słownika). Dla mnie każda żałoba, długo trwające cierpienie jest nudą, przez monotonię, niemożność wyjścia poza ten stan. Ten wieczór, czy raczej noc, pamiętam tak ostro jak Ty. Ale wtedy czułam tylko to: nawet szczęśliwość takiej chwili mnie nie ocali. Obudzę się nazajutrz znowu ze ściśniętą krtanią i obrażonym sercem.
Je m’ennuie. Wiem, że nudził się tak
ChattertonBohater popełnia samobójstwo i
WerterBohater popełnia samobójstwo. To nieznośne uczucie bezsilności szuka ulgi właśnie w samobójstwie.
Co do
„interkursu”. Mój Boże, żywymi słowami powiedziałam ci wszystko. Musiałabym użyć toku fraz
Céline’a, aby dać ci satysfakcję „rzeczową”, ale nawet dla twojej próżności (to słowo użyte zamiast miłości) wzdragam się to uczynić, gdyż chodzi tu o kogoś, komu ode mnie należy się dyskrecja, w czym i tak haniebnie już zawiodłam, jak się okazało.
Wiem, że cię nie przekonam, ale z nas dwojga on jest naprawdę więcej wart. Jeśli jest zły, to przeze mnie i z mojej winy.
Moja droga, czy nie widzisz, nie rozumiesz, że nie mogę sobie poradzić z niczym. Pozorne sprzeczności to tylko nieumiejętność nazwania. Cierpliwa „na miliony lat” – jestem. O trwałości dowiedzie czas. To wcale nie znaczy, abym nie była często niecierpliwa i czasu bez łaski nie przyjmowała z ulgą. Czym są moje sądy, odruchem samoobrony, nie sądami. Wiesz, wiesz doskonale, że jestem Tobą zachwycona we wszystkim, co stanowi twoją istotę.
„De peu de ressources” – bywasz jak arcydzieła, na które nie zawsze się ma ochotę.
A co do resentymentu, istotnie dręczy mnie i drąży; jest to jakby zatrzymany rozpęd – rzecz, która w świecie fizycznym sprowadza zwykle katastrofę.
Maryjko, nie ma godziny, kiedy nie chciałabym być najbliżej ciebie, z tobą chcącą, ale ile razy wolę wypatrywać w nocy ciemność, całować ściany twego domu, gniewać się w samotności niż czuć Cię niechętną albo, co gorsze, zmuszającą się, aby mnie nie urazić. Jak się wstydzę wtedy siebie, ciebie. Chciałabym wycofać się, uciec, przestać być. Wracam do siebie, z zamrożonym oddechem, drewniana, niby cyniczna, niby drwiąca. Co za żałosne pocieszanie się.
Co zrobić? Co zrobimy? Czy mam wędrować od dworu do dworu i czekać końca wojny, a potem wyjechać? Czy mamy wierzyć, że wszystko jest najlepiej? Czy mamy skończyć romans, a zacząć „przyjazne stosunki” pełne wyrozumiałości wzajemnej? Powiedz, zdecyduj.
Nie gniewaj się, że taką biedę na ciebie sprowadziłam. Często czuję w liczbie mnogiej za nas i widzę dwie samotne istoty
M i
A i współczuję im, każdej z osobna.
Całuję Cię. Nie gniewaj się. Przebacz mi to, co liche i
fanfarońskie, co jest głupią miłością
własną i zadowoleniem z gorszego.
Zrobił się pierwszy kwietnia. Jak jest teraz w jadalni? Na co pamiętam gatunek ciszy tego pokoju i lakierowane kopytka osiołka, i miejsce każdej książki, i skrzypiące deski w podłodze? Przebywam tu, a jestem
w Twoim domu, który w jakiś sposób stał się moim domem.
A.