Sichów, W[ielka] Środa
Rano, zaraz po śniadaniu na leśnictwo do Sydzyny po drzewo. Błoto po kostki, dwa razy omalże nie zjechałam do rowu. Za to powrót przyjemny. Wskazano mi ścieżkę za wsią wzgórzami. Tak cicho jak w najgłębszej nocy. Zapach dymu z drzewa jeszcze jakby pogłębiał tę cichość. Lasy wilgotniejsze od wody, zaspane, martwe, tylko gaiki brzozowe bieleją już nowością. W domu pieczenie chleba, babek i mazurków. Patrzę na trzeszczący, strzelający ogień w piecu, na chleb jak na najciekawszy fenomen świata, zastępuje to chodzenie do kina, b[ardzo] skutecznie. Mam pięć lat, kiedy na to patrzę. Suty ogień robi na mnie zawsze wrażenie bogactwa. Tu przybywa dużo ludzi z Małopolski od nas. Ludzie coraz bardziej zdenerwowani i zdezorientowani. Są też i lokalne biedy.
Maciusiu, co Ty, gdzie Ty.
A.