5 XII 45.
Środa.
Droga moja,
Twój francuski dopisek w liście trzecim i zimne, okrutne „wypowiedzenie uczuć” w czwartym
Dąbrowska nawiązuje prawdopodobnie do listów Kowalskiej z 20 i 24–26 listopada 1945 r. Pisarka nazwała go „trzecim” i „czwartym”, ponieważ Kowalska wysyłała po kilka listów w jednej kopercie. są dla mnie ciężkim, a zapewne zasłużonym przeżyciem. Przeżyłam okropną, niespaną noc, oddając się rozpaczy i jakiejś obrzydliwej żałości nad samą sobą. Takiej, co to się chce usiąść na ziemi i gorzko jak dziecko płakać i żeby nas ktoś mocny i kochający wziął na ręce i wziął choć na jakiś czas na siebie nasze życie i los. Ale nie jestem już tą, którą się brało na ręce i której los się brało na siebie. Miłość, co przyszła do mnie w porze, w jakiej rzadko ludzi nawiedza, to jeszcze jedna rzecz, której nie sprostałam. Niewielem warta, kiedy nie mogłam zatrzymać takiego serca jak Twoje. Bardzo wstydzę się tej masy listów, które pisałam do Ciebie, nudząc Cię zapewne opisem drobiazgów niewiele Cię obchodzących i narzucając Ci się ze swoim neurastenizowaniem. Postaram się pisać zwięźlej i rzadziej i być bardziej dyskretną. Po Twym ostatnim liście napisałam do Ciebie trzy olbrzymie listy liryczne, które zniszczyłam, zawstydziwszy się wynurzeń, które Ci nie są już może potrzebne. „Za skarby świata nie przyjadę do
Warszawy…”. Czy nie tylko o mnie, ale i o
Warszawie nie chciałabyś już nic wiedzieć? O tym mieście, w którym tak zakochałyśmy się w kwietniu i maju, tych dwu „naszych” miesiącach? Kochanie, przed dwoma dniami na
Polnej zapłonęły latarnie uliczne. Gdy iść teraz wieczorem
Polną, zdaje się (tyle świateł), że jeszcze żyje świat, który już nie żyje. W sobotę czytałam
mój dramat w BOS. Czytałam, jak
kucharz Conrada ze
Smugi cienia, z poczuciem ryzyka dla mego gardła, z pewnością, że mnie skandalicznie zawiedzie. Ale nie zawiodło mnie, leki
dr. Mroczka widać już trochę skutkują. Wyszło całkiem dobrze i dobrze było przyjęte, a także – zapłacone. Ze znajomych byli Tatomir i Kazia, która się niepomiernie (czy szczerze?) zachwycała. Z Kazią poszłam na wódkę, a ona znów po wódce zaprosiła mnie na kawę w cukierni. I nocowała u nas, ile że zrobiło się zbyt późno, aby mogła jechać do domu.
W poniedziałek przyszedł znów
Miłosz. Przyniósł
liryczny artykuł w związku ze śmiercią swej matki. Dobrze się z nim teraz rozumiemy, bo oboje popadaliśmy w przygnębiającą apatię. Ja to nazywam
„l’angoisse du russe” – choć i tyle innych rzeczy wchodzi tu w grę. Łączy nas jeszcze jedno braterstwo –
Pisarka nie była przy śmierci matki, Ludomiry Szumskiej z d. Gałczyńskiej (1856– 1927). Chora znajdowała się pod opieką córki Jadwigi w Białymstoku, gdzie Dąbrowską ją często odwiedzała. 3 grudnia 1927 r. lekarz stwierdził lekką poprawę stanu zdrowia pacjentki, w związku z czym pisarka wróciła do Warszawy, żeby zorganizować przewóz matki do domu na Polną. 8 grudnia otrzymała depeszę zawiadamiającą o jej śmierci. Zob. list z 27 listopada 1945 i opis kontekstowy dla osoby Miłosz Weronika jego matka umarła, gdy nie mógł do niej pojechać.
Miłosz przyszedł też z prośbą,
Czesław Miłosz przyszedł na Polną z Janiną z d. Dłuską 1° Cękalską (...) W grudniu 1945 r. polecieli do Londynu (nie do Paryża), gdzie przebywali pięć tygodni, stamtąd udali się do Nowego Jorku, a następnie do Waszyngtonu. czy nie mogą u nas przenocować, gdyż nazajutrz mieli o świcie wylecieć do
Paryża, a stąd im bliżej niż z Pragi, gdzie mieszkali (
M[inisterstwo] Spr[aw] Zagr[anicznych], mające odwieźć ich na Okęcie jest już w alei Szucha). Przyszli tedy wieczorem, byli przyjemni i smutni.
P. Stanisław, któremu się spodobali (spodobały mu się po drugim czytaniu i wiersze
Miłosza), roztoczył dokoła nich wszystkie czary swego uroczego „ojcostwa” i zupełnie ich zdaje się rozrzewnił, wstał dla nich o czwartej rano i traktował ich jak najukochańsze dzieci. Odlecieli.
Kochana, ja nie pisałam nic o korepetycjach dla
Jurka z łaciny.
Jurek z łaciny jest bardzo dobry, nawet zadziwia mnie, jak wiele już z niej umie i rozumie. Przedmioty humanistyczne nie sprawiają mu najmniejszej trudności. Z francuskiego deklamuje teraz wcale ładnie i ze zrozumieniem
(franc.) – incipit wiersza Le Corbeau et le Renard (Kruk i lis) Jeana de la Fontaine’a„Maître Corbeau, sur un arbre perché…”. Jedyną jego słabą stroną jest matematyka i o tym Ci pisałam. Ale i z tego przedmiotu zaczyna się sam lekko poprawiać. Dostał teraz od
ojca dwie tabliczki czekolady, wojskową nieprzemakalną pelerynę, śliczny sweter, trzy pary wełnianych skarpetek itd. Z tej jego paczki ja pozwoliłam sobie zakwalifikować jako „cadeau” dla mnie trzy chusteczki do nosa, istne cudo cienkości i gładkości jedwabistej. To mi przypomina, że przed kilku dniami
Kowalew ofiarował mi
numer „Timesa” (który kupuje na bibułki do papierosów), nr specjalny, poświęcony wyłącznie tryumfom angielskiego przemysłu wojennego. Nie czytałam, ale samo trzymanie w ręku tego majstersztyku „prasowego” uszczęśliwiało mnie. Trzydzieści dwie strony olbrzymie – wagi piórka. Co za papier, cieniusieńki, jedwabisty, a nieprzeświecający, taki, na jakim drukowano u nas tylko luksusowe egzemplarze książek. I co za czcionki, petit jak najcudniejsza koronka, przejrzysty, wyraźny, doskonałość i czystość, i piękno druku wprost porażające. Czułam wtedy, że tylko życie w najdoskonalszym komforcie, elegancji, estetyce mogłoby mi jeszcze sprawić niejaką przyjemność.
Jurek powiedział do mnie przed paru dniami: „Jutro idziemy do spowiedzi, a pojutrze gazujemy do komunii”. Ten sportowo-sztubacki termin w zestawieniu z obrzędem N[ajświętszego] Sakramentu wydał mi się godny zanotowania. A potem po spowiedzi: „Wiesz,
ciociu, miałem przygodę z księdzem. Idę do tej budki spowiednika, no i gadam. A ksiądz nagle: «Ucho do kratki!». Przytykam ucho do kratki, ale tym samym odchylam od niej usta. Więc ksiądz znowu: «Gęba do kratki, ja nosem nie słyszę». Tak w kółko powtarzało się ze cztery razy. Zezłościłem się, przeżegnałem i poszedłem do innego”. Ot i list, który miał być krótki.
Całuję Cię jak co dzień –
M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
Kochana, z listu Twego ostatniego, tak bezlitosnego dla mnie, bije młodość i siła, i jakaś nowa szczęśliwość, z których się cieszę – dla Ciebie. Słuchając radia, staraj się łapać takie utwory:
Mozart:
Dąbrowska miała prawdopodobnie na myśli Symfonię Es-dur, zwaną Koncertującą Mozarta, a także polecała jego utwór Eine kleine Nachtmusik, KV 525, (1787).
Symfonia Es-moll i
Mozart Eine kleine Nachtmusik,
Dąbrowska ceniła twórczość kompozytora, co niejednokrotnie wyraziła w dzienniku. „Najlepiej lubię Beethovena, bo w nim jest i najlotniejsza radość i najgłębszy tragizm życia. Chopin ma tylko smutek. Jest to może głębsze i trudniejsze wyrazić radość i tryumf życia” (mD Dz., 16 września 1918).Beethoven:
Symf[onia] V,
VII,
Koncert skrzypcowy D-dur,
uwertura Egmont.
Schubert:
Trio Śmierć i dziewczyna i
Schuman:
„W radio dawali – pisała Dąbrowska w dzienniku w 1935 r. – Kwintet fortepianowy Es-dur Schumana. To dają tak rzadko, tak nigdy, że ja to pierwszy raz w życiu słyszałam. Cóż to za cudo! Jego części: Allegro brillante. In modo d’una marcia (najpiękniejsza). Scherzo. Allegro, ma non troppo” (mD Dz., 21 listopada 1935). Kwintet fortepianowy. To są rzeczy należące do zespołu moich najukochańszych utworów.
[Dopisek na marginesie drugiej strony:]
Z obiektywnych rzeczy, o których piszesz, najbardziej zainteresował mnie los
pani Pilatowej. Jakże zazdroszczę jej odwagi. Mój rozstrój czy zastój nerwowy przybrał już postać niemal kliniczną i właściwie nie powinnam pisać listów, gdyż nie czuję się odpowiedzialna za to, co piszę. Wybieram się nawet do lekarza po jakieś zastrzyki.