25 X 42.
Najmilsza Anno
im więcej jest do powiedzenia, tym trudniejszym staje się to, ze wszystkich względów, do napisania, toteż coraz ciężej zdobywać mi się na listy i nawet na list do Pani, która w jakiś sposób z oddalonych bliskich jest mi lub zdaje się być, najbliższą. Przedostatni list Pani, zawierający wiadomość, że Pani już w ogóle do nas się nie wybiera i nie przyjedzie, podziałał jeszcze bardziej paraliżująco na potrzebę pisania do Pani. Tak bardzo żyło się myślą, że jednak Pani się zjawi – oznajmienie, że Pani nawet już zjawić się nie zamierza, uczyniło Panią jakoś nierealną, zamieniło tak dotykalną Annę we wspomnienie, w cień, w coś niepowrotnego. Ale znów ostatnia kartka z 20 XKartka ta nie zachowała się. Być może A. Kowalska pisała o nasilonych aresztowaniach, które miały miejsce we Lwowie 15 i 20 października. zelektryzowała nas, „uczyniła” całą realność naszych stosunków przez niepokój o Was, jaki w naszych sercach posiała. O Boże, gotowa jestem wzdychać co minutę na Waszą intencję, jeśliby to miało Was od wszystkiego złego uchronić. Znamy to wszystko, przeszliśmy przez wszystkie te epidemie, w których wyniku zrobiło się w końcu koło nas bardzo pusto. Jakim to sposobem ta pustka wypełnia się wciąż na nowo, ludźmi, rzeczami, sercami i uczuciami, tego już nie pokuszę się zrozumieć. Ale się wypełnia. Coraz częściej myślę o jednym filmie fantazyjno-rysunkowym, który widziałam przed wojną. Stary wiatrak nad wodą w prześlicznym krajobrazie. Mnóstwo ptaków, łątek, motyli, drobnych zwierząt polnych. Wszystko kocha się, gnieździ, krząta, śpiewa, buja, raduje się przy błogiej pogodzie letniego dnia. Nadciąga nawałnica, huragan, grad, pioruny, błyskawica, ulewa. Widać jak opiera się jej wszystko co żywe i jak wszystko co żywe, zależnie od swych sił, kolejno ginie w dłuższych lub krótszych męczarniach. Najpierw motyle, owady, łątki, potem trzciny wiotkie nad wodą, polne myszy, łasiczki, króliki, chomiki, potem ptaki, wreszcie drzewa, wreszcie stary wiatrak rozwalony przez wicher. Ma się w końcu wrażenie, że nie ocalało nic i została tylko pustynia. Lecz wreszcie nawałnica ucicha, słońce wschodzi, błoga pogoda wraca i oto z jakiejś norki wygląda myszka, z jakiejś dziupli wylata motyl, z pod zarośli wysuwa się ptaszek, rozbrzmiewa jego śpiew, w szczątkach wiatraka zaczynają się całować, jeszcze wystraszone, dwa gołębie, życie rozkwita mimo wszystko. Oto jedyna pociecha, innej nie ma. A teraz krótko mówiąc po tej przydługiej gadaninie, natychmiast po otrzymaniu tego listu donieście jak Wasze zdrowie i co się z Wami dzieje. Ale to natychmiast, bo inaczej będziemy bardzo niespokojni! Ja jeszcze nie jestem całkiem zdrowa, przeklęta bakteria coli (znakomita bakteria, której poświęcone są lekarskie kongresy międzynarodowe i która posiada własną prasę specjalną) wciąż jeszcze rezyduje w moich miedniczkach nerkowych. Zaczęłam wychodzić, nadużyłam swych sił, lekarz kazał mi znów przez tydzień co najmniej siedzieć w domu, przeważnie leżeć, przejść jeszcze raz pewną specjalną kurację itp. Grozi możliwością recydywy, a moje samopoczucie jest takie, że wprost rwę się do pracy i życia, nawet tego marnego, dzisiejszego. Miałabym teraz dużo czasu więcej niż w zeszłym roku na swoje zajęcia zawodowe. Niestety wzrastająca w postępie geometrycznym, wręcz niesamowita kłopotliwość dnia powszedniego zaczyna pochłaniać tyle czasu, co nie jedna, lecz dwie rodziny na karku. À propos rodziny, wszystko ułożyło się dosyć dobrze. Właściwie, czego podświadomie pragnęłam bodaj jeszcze bardziej niż „wybycia” ode mnie mojej bratowej, to żeby można było te urocze dzieci oddzielić od matki, babki, ciotek, stanowiących klan kołtuńskiej dulszczyzny. I to się stało. Chłopiec jest na wsi u mojej siostry, gdzie jest mu b[ardzo] dobrze (czarną stronę stanowi groźba napadów band leśnych, bo to Podlasie), dziewczynka umieszczona w doskonałym i tanim internacie w Skolimowie, opowiem o tym bliżej, jak się zobaczymy. Bratowa moja mieszka u swej ciotki (sześć pokoi, samotna, koncesja spirytus[owa]) i „szuka posady”.
Na próżno usiłuję jej wytłumaczyć, gdy się czasem zjawia, że więcej daleko przyniosłaby jej robota ciepłych rzeczy na drutach, co jedynie potrafi dobrze robić i na co teraz jest popyt, bo się ludzie wydarli. Teraz, kiedy nie mam jej na głowie, widzę ją raczej pod kątem humorystycznym. P. Stanisław o tyle o ile zdrów.
Ściskamy Was i całujemy
wasza Maria