Droga moja,
otóż piszę na zdobycznym papierze znalezionym w biurku mojego tutejszego poprzedniego wcielenia. Wczoraj otrzymałam Twój list z Radomia. Czytając go, czułam i widziałam Ciebie piszącą i przeżywałam razem z Tobą tamte dnie i ludzi, wedle twojej wersji, gdyż oczywiście co dzień przeżywam Twój dzień wedle swojego widzenia. Ucieszyłam się, że Radom Ci się podobał i że miałaś powodzenie, ale co do tego nie ma wątpliwości, tak że „cela ne laisse aucune surprise”. Całe twoje życie, a przynajmniej najistotniejsza jego osnowa jest klasycznie udana. Markotnie się czuję, że jeden list mój był histeryczny, ale chyba następne będą rozsądne. Żałuję, że nie mam mocy epickiej, aby choć w części sprostać Twemu opisowi, ale także i w tym jestem w niekorzystniejszym położeniu, bo pilnując robotników, jestem zmuszona siedzieć w domu. Dziś miałam przyjemną niespodziankę, mianowicie w kufrze z gałgankami odkryłam makatkę á petit point, cudną w kolorach i wzorach, rzecz to najmniej stuletnia, a może i dwustuletnia, bo takie rzeczy prawdziwe petits points robiono przed rewolucją francuską. Jest to pierwsza ładna rzecz w moim pokoju, oprócz róż.
Dwa razy zwiedzałam Wrocław i mimo czarnej pluchy zainteresował mnie. Jedna ulica jest prawdziwie wielkomiejska, ma nawet w sobie coś z Paryża. I te sklepy! Takiej przerażającej obfitości jadła, win, cygar, konserw nie widziałam od przedwojnia. Aż ogłupia, bo człowiek się pyta, kto to zjada, pożera. W prawdziwą gorączkę wprawiają mnie szkła i porcelana – są skarby, cuda. Od dzieciństwa wprost kocham się w porcelanie i jest to bodaj jedyna rzecz po książkach, kt[óra] budzi we mnie chciwość i żądzę posiadania, trzymania w ręku. Bez przesady mogę powiedzieć, że czuję zapach porcelany. Jak zwierzę bowiem żyję powonieniem, ale to już abscondita. Mam tentujące „życiowe” oferty, ale po pierwsze marnie się czuję fizycznie, a następnie żal mi czasu. Oczywiście do czegoś się zaprzęgnę, bo potrzeba pieniędzy, ale wolę ascezę niż jakąkolwiek formę urzędowania. Zdziwiłam się, kiedy dostałam od prezydium miasta zaproszenie na konferencjęByć może była to narada poświęcona sprawom bezpieczeństwa we Wrocławiu. W tym czasie co kilka tygodni odbywały się wspólne konferencje przedstawicieli władz miejskich, Wojska Polskiego i Armii Czerwonej.. Okazało się, że to dzięki Os[óbce]-Mor[awskiemu]. Wiceprezydent miasta, jakiś pan Drobut (albo mniej więcej who cares!), lwowianin, poczciwinka, jakby wyszedł od Naftuły we Lwowie od porcji flaków i piwa, zdumiewał mnie. Każdym swoim słowem, gestem, nie mówiąc już o nosie, kt[óry] sam przez siebie jest zdumiewający. Otóż zjawia się u niego (w toku konferencji) zakonnica z Notre Dame ekspatriowana ze Lwowa z żalami, że „władze” opieczętowały ich domy pod pozorem jakoby przytuliły sieroty niemieckie, ale te same „władze” w nocy odlepiają pieczęcie i wywożą autami ich mienie. Otóż ona nie rozumie dlaczego nocą? Tu p. Drobut zaśmiał się – „mogłaby się mnie zapytać, skąd się dzieci biorą, co za niewinność! I to ja, socjalista, muszę obronić biedne siostrzyczki”. Na to ja w mojej naiwności pytam się: „a zatelefonował pan prezydent do prokuratury, do bezpieczeństwa?”. Spojrzał na mnie ogłupiały. Dotąd bowiem nie przyszło mu to do głowy! Poczciwinka!
Wyobrażam sobie, że zobaczymy się latem. Do tego czasu będzie tu i bezpiecznie, i wygodnie, a także może uzyskam jakąś równowagę, która pozwoli na bezkarne widzenie się i rozłąkę. Mam nadzieję, że Manteufflowie tu nie przyjadą i że Marysia Kulczyńska także będzie wolała siedzieć w Krakowie – nie mam sił na rozmowę. Cela me fauche.
To, co piszesz o Luci, jest interpretacją twojej Heli. Biedna Lucia dla mnie ma mniej uroku, niż un cul de vache qui pisse – jak mówił najwytworniejszy liryk rzymski Catullus.
„Odchodź ode mnie powoli” – tak się żegnają Chińczycy –
Anna