Wr[ocław], 12 XI 1945
Po obiedzie Jerzy przyniósł Twój list. Widzę, że goście są trwałym błogosławieństwem, że prosperity Twoja rośnie. Cieszę się, że będziesz miała radio; czy będziesz miała dość cierpliwości, aby słuchać audycji ang[ielskich]?
Mój Boże, trudno co do Wrocławia wydać jakiś sąd jednolity. Jeśli są tu Polacy, a nie trupy, to nie dzięki Ministerstwu Aprowizacji, ale i burmistrzowi, ale różnym pańciom, kt[óre] przyjechały z 10 tys. złotych i otworzyły sklepik, aby łupić klientów. Są kanciarze, są i idealiści. Niemców jest dużo, wielu wygląda nędznie, przypominają Żydów za okupacji, ale równocześnie u rzeźników klientela prawie wyłącznie niemiecka. Nie ma się satysfakcji, kiedy się widzi starego księdza albo starą kobietę, czy dzieci z białą opaskąLudność niemiecka, poruszająca się po mieście, miała obowiązek noszenia na ramieniu białej opaski., ale nie wzruszajmy się, przy lada okazji bucha wściekłość, buta i nienawiść. Nie, nie sobie przypisują winę.
Tu nikt nie czyta gazet, bo nie ma na to czasu. Warszawa wydaje się równie obca, nieskuteczna i nieważna co Pernambuco. Wszystko trzeba zdobyć, zorganizować samemu. W warunkach trudnych rodzina staje się bliższa od przyjaciół, a miasto od państwa. Zresztą moje sądy są tylko syntezą sądów, z kt[órymi] się spotykam, zbyt krótki jest tu mój pobyt, aby coś rozsądnego powiedzieć. Jerzy ma bardzo dużo do roboty i siedzi do późna, odpisując na listy kandydatów na wykładowców. Jutro ma przyjść robotnik do dachu, stolarz i Niemki wyniosą fotele, kt[óre] Jerzemu się nie podobają, istotnie okropne, wysokie jak stalle kanoników i na domiar złego mają medaliony z bogami. Horror.
Szkoda, że nie mogę Ci przesłać róż, ścięłam trzy bukiety pąków, wiele z nich rozkwitło. Różyczki są małe, ale mają ładny kolor i pachną orzeźwiająco – mchem i jakąś słodką goryczą. Wieczorami czytam Prolegomena do religii greckiej napisane przez kobietę J[ane] E[llen] Harrison, wspaniała książka, żelaźnie konsekwentna logika i metodyka i zupełnie nowy materiał argumentacyjny czerpany z waz, a nie z literatury.
Tu w piwnicy odkryłam olbrzymią Biblię zabitą gwoźdźmi z obu stron grubych okładek i to tak przemyślnie, że nie można gwoździ wyciągnąć.
Pierwszy śnieg, grube puszyste płatki. Siadają powoli na świerczku. Na chwilę czuje się człowiek dzieckiem albo Chińczykiem. Rano oglądałam, jak ciężkie, nieruchome krople, wiszące u czarnych gałązek grusz, potrafią być dekoracyjnie piękne.
Bardzo jestem ciekawa, jak długo pobędziemy tu. Ciekawe są zarządzenia dotyczące benzyny w Anglii. Biedni Chińczycy już coś trzynaście lat się biją. Maryjko, cieszę się, że słyszysz, jak Warszawa ożywa.
Anna