Poniedziałek, 11 XII
Maryjko,
był zamglony księżyc, jak wyjeżdżałam, oziminy białe od szronu, świat z mgły. Jechaliśmy w zupełnej pustce. Po kupieniu biletu było jeszcze pięć minut czasu do przyjścia pociągu. Droga do Skierniewic wygodna, ale kiedy zobaczyłam pociąg krakowski, zmartwiałam, wojsko obsadziło wagony n[iemieckie]. Cisnęłam się nadaremnie, już zupełnie straciłam nadzieję, kiedy nadszedł kolejarz opukujący koła, ofiarowałam mu 100 zł, aby podsadził mnie do okna klozetu. Najpierw wrzucił i tobół, i torbę, a potem przy jego pomocy wdrapałam się, co nie było łatwe, bo wagon był wysoki. Jechało nas siedem osób w klozecie! Stałam cały czas przy otwartym oknie. W Krakowie A. Kowalska wyjechała ze Zduńskiej Dąbrowy 10 grudnia. Zatrzymała się na krótko w Krakowie u Wandy Kowalskiej, następnie pojechała do Stanisławy Bruniewskiej i Zofii Bogdańskiej do Rytra, gdzie przebywał jej mąż, Jerzy. nie jeździły tramwaje. Ciemność, deszcz. Niosłam więc tobół, bo żadnego chłopaka nie było. W nocy byłam tak zmęczona, że nie mogłam spać. Teraz idę dowiedzieć się o jazdę do Krynicy. Jeżeli pociągi będą szły, pojadę jutro o 10 rano. Dziś załatwię to, co się da. Nie troszcz się o mnie. Jeżeli nie otrzymasz kartki, to będzie to jedynie znak, że źle z pocztą. Doszłam do domu matki J[erzego] oświetlona światłem, jakie widywałyśmy w sierpniu. Całuję Cię serdecznie jak i pana Stanisława i dziękuję za Waszą dobroć
Anna