Lwów, 29 V 1942
Kochana Pani Mario,
zasmuciła mnie wiadomość o chorobie Pana Stanisława i brataniczki. Proszę dać jednak znać, jeśli można prosić, czy istotnie jest gorzej, a może tymczasem się trochę polepszyło. Boże, móc Was widzieć! Jak skąpiec i chciwiec chowam Was na dnie skrzyni, ale często w sercu oglądam i sycę oczy Waszym istnieniem. Nie umierajcie, nie chorujcie, nie schudnijcie zanadto. Teraz tak znajomi chudną jak przeraźliwe postacie z baśni i za lada podmuchem gotowi rozwiać się i przeminąć. Zaczekajcie, nie tylko dlatego że jesteście pięknym zjawiskiem, ale że w Was jest utajona tamta obecność, wymiar rzeczy najważniejszej.
Umarł ktoś mi drogiNie udało się ustalić, kogo wspominała Kowalska., nie tą erotyczną bliskością, ale tą jakąś inną, która jest moim udziałem w życiu – dawniej mówiono miłością w Bogu, dziś miłość zeświecczała. Umarł, zażywając truciznę i w ten sposób ocalił się od rzeczy gorszych (niedaleko Stasi). Przechodzę koło jego domu i nie rozumiem, nie przyjmuję faktu tej śmierci.
Kochana Pani Mario, przypuszczam, że bardzo głupi, płaksiwy, tani i melodramatyczny był mój ostatni list, skoro wspomina Pani o nastroju Céline’a. Nie chodzi mi o to, że coś mnie osobiście „od ludzi” spotkało bolesnego czy niegodnego. Żyję przez cały czas dobrze, cicho, wygodnie, niemal niefrasobliwie. Nie obchodzą mnie również wybryki zła, zboczenie, wyuzdania sadyzmu, jednym słowem nic z dnia dzisiejszego i tego, kt[óry] minął. A szlachetności ludzkiej jestem świadkiem co dzień. Nieważny był Judasz, ale ten, którego on zdradził. Wiem o tym. Tylko może nadejść na słabego człowieka smutek tak wielki, że nie znajduje żadnego lekarstwa, a każda wspaniałość nawet tylko nowego zasmucenia dodaje. Może jest to zwykła kolejność rzeczy, pospolita i powszechna, że każdy z nas co jakiś czas jest wygnany z raju jakiejś nieświadomości.
Literacko przejmują mnie w cukierni takie szczegóły raczej Goncourtowskie. Przychodzi kobiecina z ludu, wymalowana, niemłoda, zniszczona, chora. Możliwe prostytutka albo tylko nieszczęśliwa, coś hardego w niej, mówi cichym głosem gruźliczki, nieśmiało. Kupuje galaretkę, pyta, co to, doradzam, aby raczej kupiła mleka, chcę jej odstąpić bez zysku, bo mi jej nieznośnie żal, a równocześnie nie mam dla niej czasu i chcę, by sobie poszła, a jednak nic/nie, bez tego bym coś dla niej zrobiła. Upiera się. Kupuje kosztowe, namiastkowe soki pomarańczowe, jeszcze dobiera, chce sobie zrobić wielką przyjemność i wierzy, gorączkowo i okrutnie, że ta farbowana aniliną ciecz wróci jej zdrowie. Odchodzi, ale nie mogę jej zapomnąć – nigdy już, przedreptała w swoich wykoszlawionych buciorach przez moje życie.
Bezradność, bezbronność ludzi wobec życia nawet tego zwykłego przedwojennego życia, w kt[órym] nie ma historycznych tragedii – tylko filozoficzne i odwieczne – jest dla mnie nie do zniesienia.
Lubię moje teraźniejsze życie. Wolę je od dawnej sobiepańskiej nonszalancji. To, że walczę o jedzenie, bawi mnie. Przeżywamy zresztą okres dobrobytu, nie chodzimy głodni. Sprawiłam nawet Jerzemu pończochy!
Za domem skopaliśmy trawnik i posadziliśmy kapustę, kartofle, pomidory i nasturcję, chodzę wieczorami i patrzę na tę glinę twardą jak polewany garnek, w kt[órym] dławią się nieszczęsne rośliny.
Śpię mało, bo dzień strawiony na trywialnościach musi odetchnąć długimi, powolnymi godzinami nocy i niepośpiesznymi godzinami ranka. Czuję się jak ptak, któryby mógł zacząć śpiewać właśnie o brzasku – i przed brzaskiem, kiedy tak głośno w ciszy.
W dniu zajęć bez liku. W tej chwili mamy dwoje dzieci 15 i 18 lat. Stracili mieszkanie, matka musiała wyjechać. Umilają nam kolacje. Jedyny moment, kiedy jesteśmy razem.
Ze Stasią może nie jest najgorzej. Mam szczerą nadzieję, że usłyszymy jej głos chrapliwy i miękki: „ależ pani Mario, tak nie można!”.
Jest jak zawsze późno – piszę trochę pijana, z podwiniętymi kolanami, klęcząc na fotelu. I nic, nic nie wyszło i z tym listem, a tak pięknie, tak wyraźnie opowiedziałam Wam w myśli, jaka jestem miła, dobra, interesująca i godna zainteresowania. Wybaczcie mi ten flirt przed lustrem, chęć skaptowania Waszej uwagi. Żyję w ciągłym strachu, że mnie tak naprawdę nie możecie lubić i jak się rozwieją wasze złudzenia, kt[óre] tak starannie hoduję, przestaniecie o mnie myśleć.
O moi najdrożsi!
Anna