Wrocław, 24 XI 45
Kochana,
gdy piszę, pokój zalany jest – Mozartem. Kupiliśmy radio, olbrzymie pudło, kt[óre] zajmuje całą komodę, czterolampowe, piąta prostownicza, wyrób francuski. Głos czysty, bez hałasów, z Nowego Yorku. Przed chwilą słyszałam Być może w nowojorskim radiu prezentowano opowiadanie, które po kilku latach
zostało opublikowane w tomie O’Connora Traveller’s samples. Stories anf tales,
London 1951.dziwną nowelę O’Connora o złym chłopcu. Jerzy zapłacił 6 tys., co jest nierozsądne może, bo ceny masła wzrastają z dnia na dzień, ale dostał jakieś pieniądze, kt[óre] i tak by się rozeszły. Radiatory pękają z gorąca, więc zmieniam szlafrok na letni i zszywam kawałki jedwabiu znalezione na strychu, aby zrobić sobie poduszkę na kanapę. Jerzy w swoim pokoju (jadalnia) pisze na maszynie, jakby był ścigany przez erynie; dostaje dziesiątki listów od uczonych i awanturników szukających szczęścia i co wieczór odpowiada. Czasami odczytuje mi jakiś cymes samochwalstwa i samoubrdania sobie wielkości. Jakżeż mały procent jest banalnych, trzeźwych ludzi, zaprawdę człowiek, tracąc futro małpy, oszalał. Drugim kupnem, małym, bo za 50 zł, „cadeau” od Jerzego, filiżanka i talerzyk deserowy, ma to być moja „ulubiona” filiżanka, na razie jest wesoła i stoi na honorowym miejscu w jadalni.
Po południu sprzątaliśmy alejki w ogrodzie, zgartywaliśmy liście i okładaliśmy nimi wino i morele, a z dużych patyków zrobiliśmy stos, kt[óry] Jerzy oblany benzyną zapalił. Potem drzewo zwalone na tujowy szpaler wynieśliśmy do piwnicy. Na grządkach znalazłam jeszcze lilowego floksa, dużego bławatka i fioletowe prymule, bezlitośnie czy litośnie zerwałam je i postawiłam na swoim biurku.
Tu zmartwieni jesteśmy, a mnie to szczególnie obeszło, samobójstwem p. Pilatowej. Była to chyba najzdolniejsza kobieta, jaką znałam, chemiczka, lat 36, przyjemna, tajemnicza, pełna wigoru. Była tu profesorem politechniki, dziekanem swojego wydziału. Otaczano ją podziwem i gorącą admiracją. Cztery lata temu mąż jejPilatowie byli małżeństwem od 1935 r., prof. politech[niki], został zamordowany we Lwowie przez Niemców, był od niej o jakie 30 lat starszy. Przeżyła to i wiele innych rzeczy, a teraz, teraz właśnie się otruła. Nie mam kompleksu feminizmu społecznego, ale cieszy mnie udanie się kariery jakiejś kobiety, a tu we Wrocławiu była nadto bezcenną siłą.
Napisałam do TUR-a w Warszawie coś sześć listów do różnych osób. Jutro mamy iść z Jerzym po pierwszy deputat jedzeniowy, co mnie cieszy i trochę żenuje, bo narobiłam na wszystkie strony alarmu, że „umieramy z głodu”. Ale zdaje się, że elegancje stylu wstrzemięźliwego uchodzą świadomości rozdawców.
UNNRA (czytaj: anra!) i tylko najbardziej napuszony azjanizm wydziera „czynnikom społecznym” 50 ton śliwek. Cały ranek i przedpołudnie I was intoxicated układaniem rozmów zwierząt i ich sądów o ludziach, rzecz działa się w Roztoce; „układanie” zresztą [to] nie jest dobre słowo, bo byłam zajęta tysiącem spraw domowych i zapisywałam tylko na stojąco słowa borsuka, kaczki, lisa, sroki i gęsi – moich „znajomych” roztockich; (borsuka poznałam po jego śmierci). Wrocław to trochę Roztoka i tamten czas przeszczepia się w ten.
Słuchanie BBC bardzo mnie uspokaja. Najciekawsze są retransmisje po francusku z N[owego] Jorku przez BBC, dlatego że tam mówią to, czego nie chcą mówić po angielsku i różnica między tekstami jest pouczająca. Na razie w konferencjach w sprawie organizacji świata Rosja nie bierze udziału i prowadzi politykę izolacji. Kością niezgody jest nafta perska, w kt[órej] jest 60% interesu ang[ielskiego], tak że stanowi ona bazę ekonomii Anglii.
poniedziałek
Wieczorem Jerzy dał mi Twój list (piąty) z 19, 20 i 2313. Ne voyagez pas. Ja dotąd mam bronchit, po trzech tygodniach! A przecież jechałam dobrze, nawet wyjątkowo dobrze. Mowy nie ma o podróży przed kwietniem. Ja naumyślnie tak piszę o tym nastająco, bo chcę, abyś zrozumiała to, czego nie rozumiałaś, gdy wyjeżdżałam z Warszawy. Maryjko, myśmy się rozstały na długo, na bardzo długo. Ja do Warszawy za skarby świata nie przyjadę. To była męka rozstawać się z tym miastem, nie mam siły powtarzać to [!]. Między tą Anną, która w marcu 43 przyjeżdżała do Warszawy, a tą, która w listopadzie 45 wyjeżdżała, nie ma wiele wspólnego. Mam nadzieję, że z wiosną tu przyjdziesz. Może do tego czasu będzie i bezpieczniej, i wygodniej. Na razie to mimo wszystko pionierski okres i niekończący się remont. Domu nie można na wiele godzin zostawiać bez opieki, bo będzie splądrowany. Kradną przecież nawet szyby (!) z okien. Jerzy pracuje ponad siły i muszę mu choć trochę pomagać. Zwiedziłam jego instytut, marzenie naukowego komfortu. Sterty książek bez pieczęci nieskatalogowanych i tylko jeden chłopak do pilnowania, kt[óry] może jest uczciwy, ale to wielka pokusa, kiedy się jest głodnym, a bez kontroli; są stare, bezcenne wydania.
To, co piszesz o Twoim opętaniu śmiercią Jadzi i Twoją dezercją przy tej śmierci, dręczy mnie niewypowiedzenie. Kochana, gdybym potrafiła przedstawić Ci, jak niewielka jest Twoja wina. Przecież, gdybyś była sama, nigdy, przenigdy, nawet na myśl by Ci nie przyszło opuszczać Jadzi. Za każdym razem kiedy szłaś do niej, szłaś przeciw woli innych, z którymi się liczyłaś. Gdybyśmy były tylko obie, byłybyśmy zostały. Przysięgam Ci. Nie chcę Cię pocieszać, ale tak jest. Oczywiście to nie jest wina ani pana Stanisława, ani Jerzego, ale naszym, a szczególnie Twoim obciążeniem była obecność tylu ludzi. Gdybyś była zdrowa i tak nawet dałabyś radę, ale byłaś chora. Kochana, czy nie możesz z pokorą przyjąć Twojej winy? To szamotanie się jest innym gatunkiem zła, a nadto jest zwykłą nieopanowaną psychozą, której nie zwalczasz. Przebacz, jeśli to niezręcznie brzmi, sama nie b[ardzo] umiem żyć i nie mam prawa nikogo pouczać, a jeszcze Ciebie, która jesteś o nieba całe lepsza i rzetelniejsza. Kochanie moje, za parę lat i my będziemy umierać, nie wiadomo, jaką śmiercią i w jakim opuszczeniu, czyż nie potrafimy zdobyć przedtem trochę spokoju. Czyż to nie jest prawdziwym celem tylu religii, filozofii, a nawet w pewnym sensie ezoterycznym – sztuki. Dlaczego się męczysz? To nie jest tylko sprawa wyobraźni, ale aktualnego duchowego braku. Oddajesz się wyrzutom sumienia, pasywnie, nie starasz się przemyśleć, przepracować w sobie i zrozumieć istotnych przyczyn takiego, a nie innego postępowania. Nie sądzę, że czekają cię „kary”, to mitologia. Na świecie zginęły miliony szlachetnych i bezgrzesznych. To nie oto chodzi. I nie to ważne, czy p. X. zapyta się Ciebie, gdzie byłaś, gdy umierała siostra, ale winnaś sobie zrobić z tym porządek.
À propos Wandy Melcer. Chyba nie myślała o Kotcie, kt[óry] siedział cały czas w ostatniej ławce. W pierwszej był Miller i Kornacki.
Jaka szkoda, że nie mogę Ci przesłać ciepła i muzyki, chociaż radio w końcu dostaniesz pewnie. Wysłuchałam Shelleya Beatrice Cenci. Co za rozkosz – wymowa aktorów ang[ielskich]. Teraz podoba mi się najlepiej. Uważam, że to szczyt dykcji szlachetnej i co za praca aktorska. Kiedy zaczniesz twą powieść? Nie marudź. Szkoda czasu na cokolwiek innego. Powieścią tak samo zarobisz, jak czym innym, a to jest nieporównana twoja siła. Sto najlepiej udanych twoich sztuk niewartych będzie jednego rozdziału powieści, bo tylko tam masz słuch absolutny i narzucającą się logikę każdego słowa, które tworzy harmonię rzeczy pisanej. Po namyśle – a raczej po czasie – nie lubię twej sztuki, a natomiast coraz bardziej cenię twoją epikę. Jestem pewna, że niestety dopiero po twojej śmierci, jest to sprawa czasu, zostanie ona należycie umiejscowiona w literaturze powszechnej. Ale to głupstwo. Il ne s’agit pas par ou on passe mais où on arrive.
Ględzę może nazbyt poczciwie i samotniczo, ale na cóż by się zdały przyjaźnie, jeśli nie na bezinteresowny sąd.
Miłusiu, biedny, nie bądź niecierpliwy. Co dzień coś dopisuję do listu, ale raz na tydzień (a raczej chyba trochę częściej) mogę wysyłać. Staram się być dzielną i nie myśleć zanadto o sobie, ale przyjąć skromny mój los i wypełnić go gentlemanly do końca.
Z coraz większą przyjemnością czytam prolegomena do religii greckiej i zauważam rzeczy, kt[órych] autor nie zauważył, co mnie bawi – istnieją jednak pociechy wieku niemłodego, a największa – to rozumieć.
Tu jest dużo okazji kupna; Niemcy dziesiątkami wchodzą do sklepów komisowych. P. Manteufflowa wywiozła toboły, ale nie wiem, co by Ci było potrzebne, może teczka kt[óra by] zastąpiła tę, kt[órą] już zmęczyłaś? Najlepiej – porcelana.
Nie bierz korepetytora dla Jurka, musi przełamać trudności łaciny sam. Lepiej niech ma gorszą notę. Nauczycielka nie musi jednak dobrze uczyć.
Całuję Cię
Anna