S[ichów], Wielki Piątek.
Rano
Staśka przyniosła Twoje listy. Ponieważ wczoraj wieczór ulewa i
Józio źle się czuje, nie przyszedł wczoraj. Otrzymałam naraz trzy listy. Przeczytałam je. Napisałam w paru minutach odpowiedź, czego żałuję, bo po prostu nie wiem, co napisałam i wybiegłam w wielkim pośpiechu na folwark z
Wojtkiem, aby
list dziś jeszcze odszedł. U Józia dowiedziałam się, że są kwity na pakunki (tu najpierw potwierdza się odbiór, kt[óry] posłaniec zawozi) i kwit na paczkę z
Lizbony dla
Zosi. Ucieszyliśmy się tym bardzo, tylko biedny
pan Piotr zbladł, zaniemówił i zdrewniał. Bardzo, bardzo mi go żal. Potem poszliśmy z
Wojtkiem do kaplicy na Boże groby. Wojtek pobożnie się gapił na prymule i krucyfiks, a ja usiadłam w głębi kaplicy i czytałam spokojnie listy. Dostałam zawrotu głowy i zrobiło mi się słabo. Zrozumiałam, że Ciebie tu nie ma. Słyszę twój głos, na jawie widzę Cię tak żywą, żywszą od obecnych, to jest jedyna nagroda mojej miłości wydarta prawom fizycznym, ale nie ma ciebie, a ja się robię coraz mniej zdolna do życia. Brak mi twojego oddechu, ruchu, tego życia, kt[óre] jest w tobie, tej tajemniczej, zatajonej siły. Dwa dni przed wyjazdem były tak nieznośne, jak strach przed atakiem u epileptyka, zanim poczuje szczęśliwość aury epileptycznej. Jazda na dworzec była chyba najdłuższą drogą, jaką człowiek może odbyć od tego, co pragnie, do tego, co sobie narzuci. Noc w pociągu, jak noce w chorobie, wlokła się bez miłosierdzia. Ciągle była druga godzina, a kiedy po ogromnym pustym czasie zapytałam
panny Przewłockiej, która godzina, było dziesięć minut po drugiej. I tak jest ciągle. Teraz czekam na list. Widok koperty działa jak morfina. Na chwilę nic nie czuję. Potem absorbuje mnie list. (
Zosia mówi: „podobna jesteś do Maja”. Maj to wariat wiejski). W kaplicy męczyło mnie to: nic ci nie umiem wytłumaczyć. Nie potrafię ani słowami żywymi, ani tym bardziej pisanymi wprowadzić cię, raz na zawsze przedstawić ci, jak jest, abyśmy mogły być razem, raz na zawsze razem, aby różnice usposobień, natur czy uczuć nawet nie zagrażały temu, co to wszystko przerasta. Zdaje mi się, że powiedziałam już wszystko, co się godzi jakiemukolwiek człowiekowi powiedzieć bez przesady i grzechu. Ale ty często wolisz nie słyszeć, nie widzieć, nie pamiętać, odmawiasz rozumieć. A komu łatwiej jest zrozumieć najbardziej sprzeczne i utajone rzeczy! Kiedy jestem trzeźwa, rozumiem i nie gniewam się, że mnie nie kochasz, ale nie mogę przeboleć, przenieść tego, że nie znajdujesz sposobu, aby być ze mną mimo to i ponad to zespolona. Resentyment z mojej strony jest tylko sprawą reakcji seksualnej i wprawdzie mąci mi on i przeszkadza, i może uczynić bliskie pożycie niemożliwe, ale nie jest w stanie osłabić miłości. Przecież rozumiesz to, jeśli nie przez siebie, to przez wyobraźnię uczuciową. Gdybym Cię nigdy więcej nie miała widzieć ani nie miała znaku życia od ciebie, gdybym zataiła się z moją miłością, kochałabym cię tak samo, trochę bardziej dziko i nieufnie, ale ty skorzystałabyś, aby nazwać mnie niewierną uczuciom i niepamiętliwą siebie.
Nie mam programu zemsty. Bo w ogóle nie mam programu. Na to trzeba mieć charakter, a nie impulsy. Piszesz o mojej antypatii do ciebie.
Tu vois un peu fort tout de même. Gdzie, skąd, jak przychodzi ci taki nonsens psychologiczny do głowy. Każdy dzień twojego życia kocham. Jestem zakochana niemal teologicznie w całym twoim życiu, które mi się wydaje wspaniale udane, pełne i piękne. Kocham się przez nie i przez ciebie w Tobie. A Ty znajdujesz – antypatię. Zapewne i wstręt fizyczny znajdziesz? Proszę nie żenuj się w absurdach! I co z tobą poradzić? Człowiek duszę wygaduje, a ona jak na wizycie. Czy tak chcesz na wieki wieków? Gdzież się mamy spotkać?
Jesteś. Jesteś. Jesteś. Jak ci nas nie żal? Przecież wiesz, jak trudno utrzymać prawdopodobieństwo takiej sytuacji. Dla mnie istnieje jedno – jak być z tobą. Najmniej umiem czekać. I boję się czekać. Ale oczywiście będę czekać.
Kochana, marzę, żeby spędzić z tobą jakiś czas razem na wsi. Byle tylko wojna i zdrowie
pana Stanisława temu nie przeszkodziły. Taka to byłaby szkoda. Jak tylko przyjadę do
Sącza, rozpatrzę się za jakimś przyjemnym pokojem, gdzie mogłybyśmy być razem. Tutaj jest miło i cicho, ale bardzo prymitywnie. Ale gdzieś w maju można by się przyjemnie rozgościć, ale droga ciężka, trzeba by starannie obmyślić przedtem marszrutę. Wypatruję wiosny, może ona mi cię sprowadzi.
Anna