Wrocław, 7 listopada 1945
Drodzy moi, Maryjko i panie Stanisławie,
oto i mój pierwszy list z Wrocławia. Jest dziesiąta rano. Siedzę w jadalni, której okna wychodzą na uliczkę, kawałek żywopłotu „mojego” z lipy (!), ogród sąsiadów z naprzeciwka, głębiej dwa czerwone budynki klasztorne. Dzień jest mglisty, styl Karłowic i nastrój przypomina Zurych.
Drogę miałam dobrą i bez przygód, przyjechałam następnego dnia o 11.30. Mały Niemiaszek, świetnie mówiący po polsku, zawiózł moje rzeczy na uniwersytet za 50 zł. Na uniwersytecie już ważni byli uprzedzeni, zresztą właśnie nadszedł Jerzy, zajechały dwa auta i jeden z tutejszych potentatów uniwersyteckich odwiózł [nas] do domu do Karłowic. Dzielnica miła, skromna, ale czysta i przyjemna. Dom nasz nie bardzo efektowny i ogród także, ale przy bliższym rozglądnięciu się raczej zyskują. Właścicielem willi był inżynier elektrotechnik i willa jest aż do maniactwa zelektryfikowana, bojlery w kuchni, kuchnia i łazienka są urządzone na prąd. Najlepiej, wprost imponująco przedstawia się piwnica, która się składa z czterech cementowych pokoików: 1) pralnia kompletnie wyekwipowana po amerykańsku, piecyk do centralnego ogrzewania (w całym domu tj. na dwu piętrach 20˚ ciepła); 2) izba przyrządów ogrodniczych – panie Stanisławie, ratunku, do czego to służy – jest coś dwadzieścia grabi, pazurków, oskardów, motyk, motyczek, kos, jest walec do trawnika i mnóstwo puszek z lekarstwami dla drzew; 3) ślusarnia wyekwipowana; 4) piwnica pełna koksu, węgla i drzewa. Na razie mieszkamy na parterze, trzy pokoje, kuchnia (b[ardzo] ładna), klozet (śliczny!). Na pierwszym piętrze, gdzie teraz szaleje stolarz Niemiec, są dalsze trzy pokoje i łazienka, na drugim piętrze dwa ładnie umeblowane pokoje dziecinne i strych.
Na razie mieszka tam student milicjant, który gdy usłyszy nietoperza, strzela w powietrzeObecność milicjanta pisarka wspominała w Figlach pamięci: „W pokoju na piętrze straż. Chłopczysko z karabinem. Wygląda na dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata. […] Unikamy się” (A. Kowalska, Figle, s. 17).. Dwa pokoje są umeblowane solidnie po mieszczańsku, trzeci b[ardzo] brzydkie zbiorowisko gratów, kt[óre] wyrzucę. Jest dużo porcelany, szkła, kilka pięknych flakonów i dużo brzydkich rzeczy do wyrzucenia. W sypialni jest aksamitny popielaty chodnik.
W każdy pokoju są dwie, trzy lampy elektr[yczne] i tyleż luster.
Ale najmilszy jest ogród i największe z nim zmartwienie; są dwa szpalery grusz i morel prowadzonych w liręTu schematyczny rysunek liry. na płasko, dziesięć czereśni i jabłoni, róże pienne i krzaczaste, alejka cyprysów, truskawki, mirty i rododendrony. Co z tym robić?
Na razie ścięłam purpurowe i szkarłatne pąki róż. Są trzy ogromne krzaki drobnokwietnych białych chryzantem i – o radości – dużo pięk- nych, obficie kwitnących fiołków.
W alejkach na froncie są ścieżki wykładane płaskimi kamieniami, a z tyłu tak jak Maryjka lubi: grządki obrzeżone gzymsem z owalnej dachówki.
Będę miała ranki do trzeciej samotne, bo Jerzy zajęty w uniwersytecie. Na razie jestem trochę drewniana (oszczędzę Wam lirycznych wynurzeń). Pozdrawiajcie za mnie, Waszymi oczami, moją Polną, ile dla mnie znaczy, nie dowiecie się nigdy.
Franię i Jurka serdecznie ściskam, Wam ręce całuję
Wasza Anna
[Dopisek u góry pierwszej strony:]
Gruszkę zjadłam, mijając Łowicz, była wyborna, miała smak owocu z raju utraconego.