Stary Sącz, 24 IV
Kochana, najdroższa moja,
jest najpiękniejszy z ranków. Niebo, aż oczy bolą patrzeć, takie jarzące. Czuję się lekka, mimo mojej ciężkiej wagi i w najweselszym humorze. Wczoraj po obiedzie wybrałyśmy się z panią Stasią i Zosią do Jopów po prosiaka przez las. Godzinę szłyśmy starym lasem, kt[órego] każde drzewo mogłoby być masztem. Na jedynym dębie powiesił się był jakiś nieszczęśnik, pół dębu potem piorun spalił, więc ludzie, aby przebłagać to miejsce, bo oczywiście zaczęło tam straszyć, na dębie zawiesili kapliczkę. Kiedy wyszłyśmy z lasu, nie było widać ani śladu chałup, po obu stronach rozległe góry, a my same na cichej polanie, tak zielonej, miękkiej i świeżej, że płakać się chciało ze szczęścia. Niezliczone mnóstwo kluczyków na omszonych, jaśniutkich łodygach dodawały jeszcze ciszy tej cichej łące. Nie wyobrażałam sobie czegoś tak pięknego. Tymczasem weszłyśmy na górę Jopa, a tam po prostu jakby się weszło w sen. Duży sad, gaiki brzozowe, błonia i łąki. Miał rację chłop, kt[óry] zapraszał: „a przyjdźcie tam pani, tam barz piknie, a pachnie, a śpiwo”. Rzeczywiście, i pachniało, i śpiewało. Na środku duży dom i wielkie gospodarstwo. Tak czysto, że znowu płakać się chciało, że ktoś tak zrobił wszystko, co mógł tylko zrobić. Wybielone, wyzamiatane, wyplecione.
Tymczasem nagle gdyśmy podeszły bliżej, buchnęła muzyka. Weszłyśmy, a tu z siedem par się uwija, i to jak! Stół z wódką i piwem, muzyka, przyśpiewki. Okazało się, że trafiłyśmy na imieniny jednego z synów, było właśnie Wojciecha. Wszyscy się ucieszyli „panią doktorową”, jak ją tu nazywają, bo bardzo ją lubią. Zaczęło się częstowanie, picie. Weszła z drugiej izby stara Jopowa i inne starsze kobiety, by się z nami przywitać. Synowie wysocy, zgrabni, wprost lotni jak młode jastrzębie, małe głowy, ostre oczy. Jeden z nich uciekł z KozielskaOficerowie i żołnierze polscy (również funkcjonariusze Policji Państwowej i Policji Województwa Śląskiego, Straży Granicznej, Straży Więziennej, Korpusu Ochrony Pogranicze, itd.), którzy po 17 września 1939 r. dostali się do niewoli radzieckiej, a także oficerowie aresztowani na terenach wschodniej Rzeczpospolitej, osadzeni zostali przede wszystkim w trzech obozach tzw. specjalnych: w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Więźniowie – cywile, elita polityczna i intelektualna (w tym urzędnicy samorządowi, działacze społeczni i polityczni, współpracownicy wywiadu i kontrwywiadu, osadnicy wojskowi, itd.), zostali osadzeni w więzieniach Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi (m. in. w Kijowie, Charkowie i Mińsku). Jeńcy i więźniowie
(łącznie ok. 22 tys.) na mocy decyzji władz Związku Radzieckiego z 5 marca 1940 r., zostali w większości zgładzeni między 3 kwietnia a 12 maja 1940 r. w Katyniu (częściowo w Smoleńsku), Kalininie (obecnie Twer), w Charkowie i Kijowie oraz w Mińsku. Z trzech obozów specjalnych ocalała nieliczna grupa (ponad 400 osób); były to osoby wyreklamowane przez służby dyplomatyczne innych państw, legitymujące się pochodzeniem niemieckim lub wyłączone do odrębnych śledztw (tych ostatnich wywieziono do Pawliszczewa Boru i Griazowca, gdzie w większości doczekali amnestii na mocy układu Sikorski‑Majski i zasilili formujące się Polskie Siły Zbrojne w ZSRR). – Potwierdzone przypadki ucieczki z Kozielska nie są znane badaczom. Wspomniany w liście żołnierz zapewne powołał się na swoje niemieckie pochodzenie, stąd pobyt najpierw w sowieckim, potem w niemieckim więzieniu. i jak opowiadał, to aż dygotał cały. Był w rosyjskim i niemieckim więzieniu. „Musiałem wrócić do domu, do matki. Mogą mnie zabić, ale muszę czuć wolność” – mówił, jakby się usprawiedliwiał.
Szwagier ich, czarny, mocny chłop, grał na harmonii i śpiewał. Żałowałam, że nie mogłam zapisywać, bo improwizował na naszą cześć i różne sytuacyjne przyśpiewki na poczekaniu. Najczęściej śpiewał:
„ni mom nic, ni mom nic, o nic nie stoje, byle to, co kocham, zawsze było moje”.Wreszcie, kiedy wypiliśmy po pięć kieliszków i trzy piwa, chłopaki prosić zaczęli, by tańczyć. Po mnie przyszedł ów czarny „piśniorz”, powiedziałam mu, że nie tańczę, ale on nie uwierzył, więc potulnie zaczęłam tańczyć, a że chłop silny jak dąbczak, więc po prostu prowadził, jak chciał. Było bardzo przyjemnie, ale zawsze tak jak we śnie. Otwarto okna, bo gorąc był, i ten świat za oknem był tak świeży i piękny jak ludzie w chacie. Pani Stasia poszła wreszcie obejrzeć prosię (500 zł). Obejrzałyśmy świnie, cielaki, źrebię i z prosięciem w worku wychodziłyśmy, kiedy wszyscy wyszli z muzyką i odprowadzili nas. Gospodyni dała nam jabłek na drogę i odprowadziła aż do przełazu, gdzie się kończą ich grunta. Od 350 lat siedzą na tej górze. Szczęśliwi! Ucałowałyśmy się z gospodynią i obiecały zajść kiedyś na kwaśne mleko. Była już dziewiąta, gdyśmy szły przez las. Usłyszałyśmy pierwszego słowika. Był kłopot z prosiakiem, kt[óry] się wydzierał. Widziałyśmy na ornym polu lisa ze wspaniałym ogonem i ogromnego zająca. Byłam w przyjemny sposób zmęczona i spałam do ósmej głębokim snem.
Udał mi się ten Sącz nadzwyczajnie. Co dzień tu piękniej. Wydycham z siebie wszystkie trucizny wojny. A są tu dla mnie tak dobrzy, że to także cieszy i leczy. Starają się, abym miała i spokój, i czas dla siebie (co się nie udaje, ale to już niczyja wina). Ich religijność jest przyjemna i nawet dobrze robi. Obie modlą się na głos rano i wieczorem. Dzieci niezamożne, nie tylko dostają lekarstwa za darmo, ale jajecznicę i pajdę chleba w kuchni. Bez przerwy jedni wchodzą i przynoszą mąkę, kucharka piecze i zaraz rozdaje się chleb. Pieniądze, kt[óre] przychodzą do domu, nie zatruwają, ale uzdrawiają świat.
Maciusiu kochany, jak pragnę, byś odpoczęła. Czy to możliwe, byś mogła wyjechać z Warszawy na dwa miesiące? Nie odpisałaś mi jeszcze, czy auto „Społem” często jeździ do Jędrzejowa? Czy mogliby Cię podwieźć do Sichowa, czy tylko do Jędrzejowa? To ważne, zanim zdecyduję, gdzie ostatecznie zamieszkamy, bo podróż jest męcząca.
Anna