St[ary] Sącz, 27 IV
Kochanie, otrzymałam przed chwilą piętnasty list. Kwituję wszystkich piętnaście listów, pieniądze (tysiąc zł), sweter i firanki. Już o tym donosiłam. Wszystko, coś wysłała, doszło w idealnym porządku. Więcej paczek nie będę wysyłała, gdyż się rezerwuję.
Wszystkie Twoje listy są dobre, mądre i kochane. Chciałabym, aby moje były spokojniejsze i równe, naprawdę bardzo bym chciała. Z wakacjami zrobię, jak zechcesz. Nie kłopocz się. To okropne, że rodzina brata domaga się od Ciebie rzeczy niemożliwych. Wedle dobrego chłopskiego powiedzenia francuskiego należy pomagać komuś, gdy się żeni, zakłada interes albo idzie na operację, ale nie, gdy jest nieszczęśliwy w małżeństwie, bankrutuje i choruje chronicznie.
Nigdy nie czułam się lepiej nerwowo i psychicznie. Doskonale mi robi tutejsze powietrze, a nie mniej dobrze towarzystwo pani Bruniewskiej. Jest równocześnie wzniosła w postępowaniu, a trywialna w gębie, życzliwie ludzka i obojętna, o ile chodzi o odbiór jej samej u przyjaciół. Jej gatunek religijności b[ardzo] mi odpowiada, jest najdalszy od kruchty, a najbliższy przyrody. Jest w niej jakaś pokora zdolnego człowieka. Umie świetnie robić pieniądze, organizować życie dookoła. Jest zachwycona życiem i zadowolona z siebie. Najbardziej zainteresował mnie jej pogodny a niepowierzchowny sposób patrzenia na potworności wojny, a sama przeżyła ohydne rzeczy. Jest zupełnie pozbawiona imaginacji uczuciowej. Mówi o sobie: „rozumiem wszystkie namiętności ludzkie jako lekarz, a żadnych jako człowiek”.
Dość już o tym. W nocy był siwy mróz. Paliło się w moim pokoju i było rozkosznie ciepło. W tej chwili obie panie wyjechały bryczką do chorych. Zosia bowiem nauczyła się robić zastrzyki, masaże, a dziś nawet asystowała przy ciężkim zabiegu chirurgicznym. Jest z tego b[ardzo] dumna. Ja w tym widzę jednak to układanie sobie życia na wypadek przyjścia bol[szewików]; the admirable sense of life, jak mówią nasi nieprzyjaźni sprzymierzeńcy.
Tu znalazłam w bibliotece Leszka Bogd[ańskiego] twoje opowiadanie Przyjaźń. To takie dziwne uczucie, po prostu uczuciowo zapomniałam, że piszesz książki i aż krzyknęłam ze zdziwienia, tak jakby mogło tam być przemycone jakieś słówko dla mnie.
Maciusiu, kochany, biedny, tak dzielny z natury i chętny, ale los z tej chęci i dzielności ponad miarę zdaje się korzystać. Jakbym chciała, żeby się nam udało być na wsi, zrobić sobie taki weekend przed doliną Jozafata. Gdy otrzymuję listy z Warszawy, to uderza mnie różnica ciśnień między stolicą a wsią.
Tu, jeśli budzę się, to z powodu bezczelnej myszy, która bawi się sznurkiem od kontaktu, a w Sichowie, kiedy oswojony królik przytupuje, bo ma reumatyzm w nodze.
Stąd wywożę piękny kropkowany garnek, kt[óry] przeznaczam na nocnik dla Ciebie w Sichowie, jeśli ty przyjedziesz, a on się nie stłucze w drodze.
Kochana moja, ile razy widzę coś ładnego, chciałabym Ci pokazać. Dziś w sadzie jedna jabłoń czerwieni się od kwiatów, a raczej pączków; biedne zatulają się zwiniętymi, białymi liśćmi, jak dzieci, kiedy się chwytają rękami za czerwony nos z zimna.
Znowu czytam wstęp Conrada do Murzyna. Należałoby wydać razem wszystkie jego wstępy w książce, co za rozkosz czytać te zimno-ogniste wyznania. Warto urodzić się człowiekiem, żeby takie rzeczy czytać, prawie widzi się świat oczami Boga. I każdy na równi wydaje się być z różnych powodów godnym najżarliwszej litości, a nieuniknioność losu i przyjęcia go smutną mądrością i wiedzą.
Całuję twoje ręce i całą Ciebie śliczną i jedyną.
A.