Rytro, 28 XII 44
Kochana,
jest to szósta zdaje mi się kartka. Dziś przeraźliwy wiatr, okienka całe w kwiatach lodowych. Pisałam [cały] ranek na maszynie i skostniały mi ręce. Zwykle jest tu za gorąco. Smutno jest, coraz smutniej. Nie lubię siebie, jaką teraz tu jestem, nie lubię tego, co pamiętam. To, że nie można pisać listów, jest klęską. Kartka to jak pożegnanie na dworcu i za dużo czasu, i za mało jednocześnie. Jerzy zaczyna dziś na nowo lekcje, jest b[ardzo] zajęty i znudzony. „Krakauer Zeitung” zapowiada szybkie wydarzenia na naszych terenach. Sroga zima zdaje się przygotowywać drogę.
Czy nie boli Cię więcej ręka na zimno? Wiele razy na dzień towarzyszę Ci myślą w tym, co robisz w małej izdebce. Tu najpiękniejszą chwilą jest, gdy idziemy w słońcu nad potokiem na obiad i gdy wracamy około 3.30; góry są malinowe na bladym, prawie seledynowym niebie. A noce! Księżycowe, niebieskie. Niestety, na ziemi patetyczne ślady człowieka, kt[órym] właśnie przestał być. Nieustannie myślę o Warszawie, coraz większe zdziwienie, że naprawdę już jej nie ma. Wątpię, czy miałabyś wielką pociechę teraz ze mnie. Może się jakoś otrząsnę i okrzepnę na nowo. To nieznane, które nas znowu czeka, paraliżuje myśl. Tu wszyscy tacy dobrzy, że grzech się markocić. Nie mogę uwierzyć, że w tych stronach byłam w maju. Wszystko tak zmienione, jakby upłynęły lata wojny.
Anna