St[ary] Sącz, 19 IV 44
Kochanie,
pięć dni jestem bez listów od Ciebie, pewnie ostatni Twój list przeadresowany w Sichowie podąża tu powoli, ale tymczasem go nie ma. Zdaje się, że tu jeszcze powolniej idzie poczta. Zmartwiłam się, bo stąd nie można wysyłać paczek, a miałam ładny prezent dla mojej siostry, gliniane garnki po 6 zł, o ślicznej polewie, b[ardzo] jej potrzebne, bo mało ma naczynia. Zamówiłam też u garncarza miseczki, kt[óre] wczoraj wypiekł, będą zamiast talerzy na zupę, kompot i sałaty. Dla Wojtka Zosia Bogdańska dała śliczne płócienne niebieskie spodenki; 23[-go] są jego imieniny, bardzo by się tam ucieszyli, tymczasem trzeba czekać innej sposobności.
Wczoraj pojechałam do N[owego] Sącza załatwić pani Bruniewskiej kilka sprawunków i dowiedzieć się w szpitalu i w ośrodku zdrowia o roentgenie. Jest to osoba tak energiczna, że natchnęła mnie energią, nienawidzę załatwiać spraw i bałam się, czy to potrafię zrobić. Oczywiście, że potrafiłam i nawet jakimś cudem udało mi się kupić za 5 zł zastrzyki, kt[óre] kosztują 120 zł.
Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałam, że chodzenie po obcym mieście przypomniało mi to dziwne uczucie wyzwolenia i swobody, jakiego się doznaje, gdy się jest samemu i wszystko, na czym oko spocznie, jest obce i obojętne.
Zamek w N[owym] Sączu jest piękny i szlachetnie przed wojną odrestaurowany. Nawet duża kuta krata ma lekkość i jakąś przejrzystą elegancję, zupełnie niezwykłą. Z zamku jest rozległy i piękny widok na okolicę, przypomina widok z terasu Perugii na miękkie, faliste pola Umbrii, a może nawet i piękniejszy o tej porze roku.
Spóźniłam się na pociąg i nie chciałam czekać, puściłam się pieszo. Nie jest to zresztą daleko, bo 9 km, licząc od rogatki do rogatki, ale tego dnia i dużo się nachodziłam, i właśnie byłam niezdrowa, tak że wróciłam zmęczona. Droga jednak była przyjemna. Nigdy tyle się nie napatrzyłam wiosny co tego roku. Przysiadałam raz pod figurą św. Kingi, raz pod figurą św. Stanisława (obrzydliwa), leżałam na młodej trawie i wąchałam kluczyki, kt[óre] pachną cytryną, słodyczą i cieniem. Śnieg na górach skrzył się biało, aż oczy bolały, ogromne niebo, jakby wsparte na górach i wywyższone ciągnęło wzrok, jakby tam się cud jakiś dział. Potem znowu leżałam między olchami nad Popradem o zmąconych wodach z topiących się śniegów w górach. Umyłam sobie ręce i nogi, zwilżyłam czoło i kark, bo mnie głowa bolała i powędrowałam gaikiem, gdzie aż biało było od anemonów, a potem znowu żółto od kaczeńców, a potem znowu bukowym laskiem, gdzie pełno było ciemnych fiołków, mocno pachnących i ich ubogich krewnych – jasnych, bezwonnych.
Wróciłam okurzona, spocona i szczęśliwa. Umyłam się w trzech miednicach wody, dali mi herbaty, kompotu ze śliwek i leguminy ze śmietaną. Ciągle mi się chciało pić i pić. Położyłam się na tapczanie i zaświeciłam światło. (Boże, jak ja lubię mieć światło, kiedy się chce w nocy). Czytałam Undset KrystynęKowalska czytała powieść Undset zapewne za namową Dąbrowskiej,
która była powieścią zafascynowana. „To dzieło – pisała o Krystynie, córce Lavransa – mogące stanąć obok Homera, Szekspira, Hugo, Dickensa, Dostojewskiego i Conrada – przewyższa znacznie Hamsuna” (MD Dz., 12 marca 1929)., ale nie mam cierpliwości i ciągle odkładam, potem Słowackiego Kordiana. Do siebie wzięłam słowa ze wstępu: „A komu palec przekleństw na czole położę, Niech nosi znak na czole”Właśc.: „A komu palec przekleństw na czoło położę, // Niech nosi znak na czole...” (J. Słowacki, Prolog w: tenże, Kordian: część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny, oprac. J. Ujejski, Wrocław 1948, s. 18). Wiele rozmawiałam z młodymi ludźmi, leśnymi, i wszyscy, wszyscy jednomyślnie, a każdy uważa siebie za wyjątek, wyrzeka się zemsty, kary, nienawiści. Czyżby Sienkiewicz aż takim był narodowym wieszczem, kiedy pisał Juranda przecinającego pęta katowi swej córki? A może to piękne jest w polskiej duszy, ta niezdolność do nienawiści wrogów? Ja się natomiast czuję apoplektycznie i apokaliptycznie i kiedy wczoraj Ukrainiec zapytał po rusku na rynku dziewczynkę o jakąś ulicę, a ona nie rozumiała, szczerze się zdziwił – nie mogłam się powstrzymać od głośnego przekleństwa. (Niewiele brakowało, a nie byłabym wróciła do domu). Niemcy z szatańską złośliwością osadzają tu wszędzie Rusinów, którzy czują się doskonale, mają dużo pieniędzy, broni i poparcie władz. Wiem, że się uśmiechasz i bagatelizujesz ten uraz lwowski.
Anna