Adresat:
Anna Kowalska,
Lwów, Supińskiego 11
Nad.
Maria Dąbrowska,
Polna 40
6 IV 41
Miła, kochana
pani Anno,
list Pani z 17-go lutego przyszedł wczoraj. Mój list, który Pani nazywa „ostatnim”, był chyba przedostatnim z grudnia, gdyż ostatni
wysłany stąd 17-go stycznia nie był, o ile pamiętam, „tak pełny spokoju i tak uniezależniony od czasów”. Może też nie doszedł. Listu ze
Lwowa to ja czekam zawsze jak kania deszczu i ten list Pani byłby taką pociechą, taką pociechą, gdyby nie spiorunował mnie wiadomością o tak ciężkiej chorobie
p. Ineczka.
Pani Stasia nie tylko o tym nic mi nie pisała, ale w ogóle od października, poza noworoczną depeszą, już się nie odezwała. Może niektóre jej listy zaginęły, a może w istocie w tych okolicznościach, jakże zmieniających człowieka, nie chce, nie może pisać do mnie. Ale to mi tak okropnie, że moje wszystkie listy do Niej pisane były w niewiedzy o tej niedoli. Mimo wszystko chciałabym jej jakoś dać znać, że jestem z nią sercem i żałością. Nie wiem, czy to tak dobrze – dużo rzeczy robię w życiu na oślep, ale skoro się tak już stało, że przez Panią wiem o tym, chcę Panią prosić jak o łaskę, żeby Pani jakoś
pani StasiList ten z 6 kwietnia 1941 r., zapewne nieprzekazany Stanisławie Blumenfeldowej, zachował się. Dąbrowska pisała w nim: „Najukochańsza moja Stachno, od pani Anny dowiedziałam się o chorobie p. Ineczka. Proszę nie mieć do Niej żalu, Bóg Jej zapłać, że mi o tym doniosła, choć ciężko, że nie od Pani to wiem, ale zawsze lżej wiedzieć, niż nic nie wiedzieć, nie rozumieć i pisać głupie listy, w bezmyślnej niewiedzy utrapiającego Was nieszczęścia. Ale może to jeszcze nie nieszczęście, znam tyle wypadków wyleczenia złośliwych nowotworów zewnętrznych. Mnie tylko sny smutne i żałośne mówiły, że coś niedobrego u Was się dzieje, ale wszystko raczej przypuszczałam niż to. A teraz nie wiem, co zrobić, jak radzić, czym pomóc – w co ten list trafi. Przez tę niedolę, która nawiedziła Wasz dom, wzniosła się Pani od razu tak wysoko, taka się stała daleka i niedostępna, że z nieśmiałością piszę. Pani tak dawno milczy, Stachno, jeśli choroba p. Ineczka wywołała takie usposobienie, proszę wybaczyć, że się w nie wdzieram – ale nie mogę inaczej. Tak bym chciała martwym słowom przekazać całą siłę i gorącość życzenia, żeby p. Ineczek wyzdrowiał – i tak wierzę, że Go wyleczą – a może w ogóle diagnoza okaże się przedwczesną i nietrafną. Z pociechą myślę też o Pani męstwie, o Pani gorącej sile żywotnej, co i chorych dźwigać może, i wszystko przetrwać, co los przeznaczy. Jesteś przecie takim silnym człowiekiem, Staszeńko. – Czy jesteś takim silnym człowiekiem? Takim, co nigdy go siła nie zawiedzie. Idzie wiosna, a z nią być może, jak zwykle bywa, spotęgowane nasilenie wielkich wypadków. Gdzie, kiedy i czy odnajdziemy się jeszcze na jakimś punkcie globu ziemskiego, na ile osamotnieni i osieroceni, na ile żywi i cali? Czy bodaj ten list Panią dojdzie. Cokolwiek z Panią jest i będzie – jeśli dane będzie nam się kiedyś zobaczyć – a choćby z daleka, jak będzie Tobie źle, chcę, żeby Pani wiedziała, że choć jestem tylko marną istotą, co ma tylko serce, nieznające letnich uczuć, żebyś wiedziała, czy Ci tego potrzeba, czy już nie potrzeba, że masz we mnie najbardziej oddane siostrzane przywiązanie, a mój dom – o ile w ogóle będą istniały jakieś domy na świecie – jest Twoim, Waszym domem. Twoja wiernie, Maria” (Muz. Lit., sygn. 2054, t. I, k. 19–20). doręczyła list, który załączam – wprost do niej nie chcę pisać, żeby tam w domu u niej nie przerazić, nie zrobić alarmu śród jej rodzinnego otoczenia, przez które list musiałby być czytany. Napiszę więc tam tylko ogólnikową kartkę. Zostawiam to wszystko zresztą do Pani
wspaniałomyślnej decyzji. Jeśli Pani postanowi, że konieczne jest zachowanie dyskrecji, skąd wiem o chorobie
Ineczka, to Pani list do
Stasi zniszczy i tylko mi doniesie, czy go wręczyła lub nie. Cokolwiek Pani o mnie pomyśli, muszę powiedzieć, że mnie ta zła nowina zdruzgotała, jeśli można zgruchotać jeszcze coś, co jest już tak pogruchotane jak my wszyscy. Ale może to jeszcze nie jest tak źle? Bywają i nietrafne diagnozy nawet na okoliczność raka. I rak zewnętrzny daje się jednak rzeczywiście leczyć. We
Lwowie medycyna stała zawsze bardzo świetnie, czy teraz można tam leczyć radem, promieniami Roentgena?
Miałam Pani tak wiele do napisania, ale wszystko mi się pokręciło od tej żałosnej wiadomości. Dlaczego jeszcze i to, kiedy tak wiele do wytrwania, do wycierpienia ma dziś człowiek na świecie.
Bardzo zawstydził mnie ten taki niepochlebny, a zapewne trafny wizerunek mojej osoby, skreślony przez Panią w liście, a jeszcze bardziej zawstydziłam się, że pomimo to wszystko Pani mnie trochę lubi. W ciągu całego mojego życia miałam zresztą bezustanną sposobność do tego wielkiego zdziwienia, zawstydzenia, niedowierzania i rozczulenia, że jednak, że pomimo wszystko – ale mniejsza o to.
Cała jestem przepełniona wieczną wdzięcznością za tyle dobroci ludzkiej ku mnie. Teraz takie moje wielkie zdziwienie to „moje” śliczne, miłe, inteligentne dzieci. Uczucie tych dwojga dziecinnych serduszek płonących i kwitnących, to jakby mi kto na ręce rzucił gałąź puszystej wonnej mimozy, z którą nie wiem, co robić, żeby się nie zwarzyła w moich starych, przeżytych łapach.
Ale
à propos tego, co mi Pani tak ślicznie godzi się przebaczyć, to
ProustPodczas lektury W poszukiwaniu straconego czasu Prousta Dąbrowska zapisywała w dzienniku swoje opinie na temat powieści: „Bardzo nudne, ale uparłam się, że go pomału zmorduję” (29 I 1936), „Proust jest niejako rehabilitacją i psychologizującą apologią snobizmu i dorobkiewiczostwa duchowego” (26 III 1936), „zaczęłam 7. tom dusznego Prousta, dusznego jak suterena biednych ludzi, mimo że opisuje świat bogatej, wyrafinowanej burżuazji i arystokracji” (21 IV 1936). jest tylko w części do przebaczenia, gdyż moje uczucia wobec tego autora nie są bezwarunkowo ujemne – są, jakby powiedziała
pani Stasia – ambiwalentne.
Pani pyta, czy mi starcza czasu na cośkolwiek poza gospodarstwem domowym. Czasu jak czasu, ale oto nie starcza już papieru – więc wszyściuteńko opowiemy sobie ładnie kiedyś, jak już wicher dziejów przestanie wiać nad przerażonym światem. Oboje całujemy Was i zawsze prosimy o listy
Maria
[Dopisek na marginesie:]
P. Kazia otrzymała od Pani od lata zdaje się jeden tylko list,
p. Wandeczka – ani jednego. One same pisały zdaje się po dwa razy.
P. Wandeczka sprzedaje teraz papierosy w budce. Trzymają się dobrze.