Warszawa 2 IV 42
Najdroższa Anno
List pani z d[nia] 22 marca otrzymałam 27-go marca, a nazajutrz przyszła kartka od
pani StaszkiDąbrowska wspominała tu kartkę z 26 III 1942, w której Jakubowska prosiła ją o maszynę do pisania potrzebną do pracy zawodowej (od czerwca 1941 r. pracowała jako maszynistka w redakcji czasopisma dla dzieci) lub konspiracyjnej.. List przeznaczony dla
p. Wandeczki oddałam jej, przeczytała mi go, a ponieważ choć solennie zapowiedziała napisać, powątpiewam, czy to uczyni, więc na wszelki wypadek donoszę, że smutny, acz szafujący humorem pan Jerzy
[1]Mowa prawdopodobnie o Jerzym Kreczmarze (1902–1985), reżyserze, eseiście, teatrologu i pedagogu. W latach trzydziestych XX w. uczył w warszawskich szkołach średnich. Po kampanii wrześniowej, w której dowodził kolumną Wileńskiej Brygady Kawalerii, przedostał się do Lwowa, gdzie pracował w Ossolineum; następnie wrócił do Warszawy. Wykładał na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, był także dyrektorem gimnazjum. Po wojnie wykładał na Uniwersytecie Łódzkim, po powrocie do stolicy – na UW. Związał się z Teatrem Współczesnym (1949–1966 i 1968–1982), w latach 1966–1968 był dyrektorem Teatru Polskiego. Wystawił m. in. Czekając na Godota Samuela Becketta (1957), Kto się boi Virginii Woolf? Edwarda Albeego (1965), Na czworakach Tadeusza Różewicza (1972).
neurastenizuje, pracuje – dawniej przy rozwózce chleba w piekarniach miejskich, potem jako barman, obecnie w jakimś sklepie komisowym, żywot ma dosyć ciężki, a zawsze jest ponury jak chmura, więc od tego nie robi mu się lżej. U nas nie był ani razu, widuję go tylko przypadkiem. Od roku i z
p. Wandą widuje on się rzadziej, co, jak sądzę, jest dla niej dobrze, gdyż nie miał na nią dobrego wpływu (o ile w ogóle to jest ważne). Państwo
Domaszewicze miewają się jako tako, niedawno urządzali nawet (sprzedawszy jakiś obraz) dość huczne imieniny, na których
Wandeczka upiła się, z czego była rajsko szczęśliwa, gdyż to jest okazja obecnie bardzo rzadka. Poza tym
p. Wandeczka zajęta jest roznoszeniem przedmiotów, które sprzedaje, oraz dość nieprzyjemnym konfliktem ze swoją przyjaciółką i współdomownicą
p. Janiną, t[ak] zwaną przez jej przyjaciół
„gęsiunią”, osobą skądinąd wartościową, ale dość przykrą, oschłą i z charakterem. Konflikt przekształcił poprzednią przyjaźń prawie w nienawiść i zaognił się tak, że biedną
Wandeczkę po prostu wyrzucają z mieszkania, tak że szuka obecnie nowego locum, co nie jest rzeczą wcale a wcale łatwą. Jest to konflikt
toutes proportions gardées MariiAluzja do sceny biblijnej, w której Jezus odwiedza Martę i jej siostrę Marię. (Zob. Łuk. 10, 38-42). z
MartąAluzja do sceny biblijnej, w której Jezus odwiedza Martę i jej siostrę Marię. (Zob. Łuk. 10, 38-42). albo konika polnego z mrówką – racje po stronie mrówki, sympatie raczej po stronie konika polnego. A w ogóle są to sprawy dość błahe i postne, okraszone jedynie świteziankowym wdziękiem
Wandeczki – konika polnego – który okazał mi od ostatnich lwowskich tygodni przez cały warszawski czas tyle gorącej dobroci, że muszę ubolewać nad moim zamarzniętym sercem, które już tylko do temperatury letnich uczuć osobistych jest w możności odmarzać. A raczej – które nie umie, nie może już znaleźć żadnego wyrazu, żadnej formy, żadnej ekspresji ani dla swoich radości, ani dla swoich cierpień. Poza straszliwymi wprost cierpieniami, które musimy tu pominąć, w myśl słów
Mickiewicza „ach, któreż usta śmią pochlebiać sobie...”Właściwie: „Ach, czyjeż usta śmią pochlebiać sobie”, fragm. „Epilogu” z „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. – najbardziej jednak dolega mi, wszelką aktywność paraliżuje i zupełnie obezwładnia mnie los nieszczęsnej
Stasi, o której, pisząc te słowa, nie wiem, czy jeszcze jest na świecie. Dopiero jak przychodzi jakaś wiadomość o zastraszającym pogarszaniu się jej stanu, uprzytamniam sobie, że żyję właściwie niewiarą w możliwość, aby miała umrzeć z tej strasznej choroby. Tutejsi specjaliści od tego rodzaju schorzeń twierdzą jednak, że to jest choroba beznadziejna i że nie ma się co łudzić nie tylko nadzieją wyzdrowienia, ale nawet nadzieją przejścia obecnego ostrego stanu zapalnego w stan chroniczny. Nie wiem, jak się z tym wszystkim pogodzić, jak znaleźć należny dystans do tego nieszczęścia, które rozgrywa się w samym moim sercu – trudno serce odstawić, żyć od niego z daleka.
Bardzo tęsknię do Was, nie mogę odżałować, że Pani nie przyjechała, nie chciała widzieć nas tak jak ja Was, kiedym jesienią mimo wszystko do Was dobrnęła. To są jedyne pociechy, widzieć się z ludźmi, z którymi serce się związało w tragicznych latach wspólnego zapadania się w przepaść. Ale widzę, że list się zrobił jakiś okropny. Z zachrypniętego gardła dobywa się tylko porykiwanie osła pełne kosmicznej melancholii. A może dopiero jak całkiem oślepniemy, ogłuchniemy i wyschniemy, zaśpiewamy jak głuchy
Beethoven „O radości, córo bogów”„O, radości…” – właśc.: „O, radości, iskro bogów”, fragm. Ody do radości Friedricha Schillera.. Ściskam Was po stokroć, donieście, czyście ten list otrzymali. Listy ze
Lwowa idą teraz 10 dni, zdaje się, że w
Gen[eralnej] Gub[erni]Potoczna nazwa Generalnego Gubernatorstwa (niem. Generalgouvernement), jednostki administracyjnej ustanowionej 26 października 1939 r. z części okupowanych ziem polskich, których nie włączono do III Rzeszy. została wprowadzona cenzura listów i to przedłuża ich transport. Całuję Was
Maria