Lwów, 1 XI 1942
Kochana, dobra pani Mario,
żyjemy! Tyle właściwie można by powiedzieć i na tym skończyć. Uspokoiła się ulica, zaczęły się inne kłopoty. Otrzymaliśmy rozkaz zamknięcia sklepu. W całym mieście zostaną trzy cukiernie i pięć herbaciarni. Oczywiście robimy starania przez adwokata, aby w tym samym lokalu, kt[órego] remont kosztował nas 6 tys. (w co weszła maszyna do pisania Jerzego, ukochana od dwudziestu lat) sprzedawać cokolwiek: namiastki, stare meble, kwiaty. Jeśli sklep policja zamknie, to Jerzy będzie musiał pojechać do swojej albo do mojej siostry na wieś, w kieleckie. Biedaczek musi mieć mleko, a apetyt ma przeraźliwie dobry. Ja zostałabym, pilnując gratów i mojej wychowanicy, której matka zasila moją spiżarnię i pomaga mi w interesach. Jest to Ormianka, a więc ma głowę pierwszorzędną do wszystkiego co konkretne i praktyczne, uroda i odwaga nie szkodzą w zabawie.
Dziś odeszła nasza służąca Marysia. Postanowiła jeździć po wsiach i składać na posag, bo narzeczony wymawia się od ślubu strachem przed głodem. Biedna Marysia! Dla Jerzego i młodej panny będę brała obiady z pensjonatu, po 10 zł, a dla siebie zostawię herbatę z podpłomykami. Będę musiała wstawać o godzinę wcześniej i sprzątać przed wyjściem do pracy. Zmiana mnie bawi. W monotonii wszystko jest rozrywką.
Psychicznie to czuję się jak człowiek, kt[órego] przestaje boleć głowa, trochę otępiona a przez pamięć nieobecnego bólu lekka.
Czytam Kochanowskiego z lubością, jakżeż on wdzięczny i mocny, jak najpiękniej polski. Oddycham. Jest to nagroda za przemęczenie się nad Historią Konopczyńskiego. Gdybym miała syna, nie pozwalałabym mu czytać historii naszej po XVI wieku, to nie do zniesienia.
To, co Pani pisze, Pani Mario, o owym filmie z wiatrakiem i wichrem, to prawdziwe, zawsze ktoś dożywa nowej epoki, nowego, wspaniałego świata za 20 czy 50 lat. I po tej wojnie, zaraz na drugi dzień podniesie się trawa i ktoś się roześmieje, a na trzeci dzień otworzą się teatry i będą się śmiali widzowie. Nowe rodziny wyprowadzą nowe dzieci. Nowe książki opowiedzą o zwycięstwie dobrego, o zwycięstwie przyjaźni. Zaroi się od szlachetnych nowych bohaterów. Wiele będzie mowy o przebaczeniu. Nowa, wygodna ewangelia wygłaszana będzie w intratnym tygodniku. I nawet na pewno wiele będzie zdrowych, dobrych ludzi i złoży się całość, jeśli nie z Ducha Bożego, to z biologicznych i innych przyczyn. Ale kto będzie adwokatem na zawsze nieobecnych?! Kto postawi nietknięte nakrycie przy wspólnym stole, tam gdzie siadywali zmarli! Tyle będzie pośpiechu!
Dziwne, że i w Biblii, i w mitologii tak ciężko karzą bogowie tych, którzy odwracają twarz wstecz, na Sodomę płonącą czy na ukochaną postać nadążającą z podziemi. Może nie należy tego robić, może to jest właśnie kosztowanie owocu z drzewa świadomości.
I na co się zdały zapamiętałe opisy okopów w Szampanii, w których przecięciu widniały różne warstwy ciał z poprzednich bitew?! Kabarety dostarczały tym, co wrócili, wizji nagich, żywych, zdrowych ciał. Perfumy wykadziły z pamięci woń trupów, jazz zagłuszył armaty. Zdaje się, że tak ma być: święcone po poście i wigilia po adwencie. Próżno się gniewać na życie, na nic się to nie zda, tyle że człowiek łatwiej zdziwaczeje w samotności. Hekabe nawet u Homera nie ocala się tyloma nieszczęściami od pewnej niecierpliwości czytelnika.
Co Pani na to? Niecierpliwie coś wykrzyknie! Droga Pani Mario, czuję, jak Lwów odpływa coraz dalej. Nawet najwierniejsze serce szuka strawy codziennych kontaktów; chwila, a zacznę pisać scenę zazdrości. Boże, tyle tam nowych, ciekawych ludzi koło Was, kiedyś, jak da Bóg, zaglądniemy do Was, będziemy jak poczciwcy w kapotach siedzieli onieśmieleni w salonie i ani be, ani me.
Co znaczy wzmianka o pracy zawodowej? Czy aby kochana dość już była silna?
Gościliśmy u siebie bardzo miłą panią z Torunia, która nie miała odwagi siąść na kanapie, kiedy dowiedziała się, że raz na niej spała ubóstwiana jej autorka. Musieliśmy noc całą wychwalać ten jej ideał. Bardzo to dziwne dla mnie uczucie, kiedy muszę mówić o Marii Dąbrowskiej, przypomina mi niepokój z dziecinnych lat, kiedy ukochana kuzynka wyszła za mąż za pana o tak świetnym nazwisku, że pewne przygnębienie ogarniało, ile razy trzeba było o niej mówić do nieznajomych.
Nasza dzielnica zmieniła się w rzymską. Rano, kiedy jeszcze było okno otwarte, budziła mnie wartka, kłótliwa rozmowa, śpiew. Czułam się jak w podróży. Mieliśmy także gościa, z kt[órym] było sto pociech taki miles gloriosus.
Czy macie opał na zimę? Skąd czerpiecie na to życie codzienne! Piszą nam, że ceny w W[arszawie] ogromnie wzrosły.
Całuję Panią serdecznie, najmilsza pani Mario, od Jerzego gwałtowne wyznanie wiary.
Anna