[Nr] 9
10 IX. Piątek wieczór
Anno, Anno,
nie mogę się otrząsnąć po Twoim tak bezpodstawnie zrozpaczonym liście. Jeśli masz odrobinę intuicji, powinnaś przecie czuć, jak Cię kocham – jak drżę o Ciebie – jak mi Cię brak – jak czekam Twego powrotu. Przed każdą godziną wyjmowania listów ze skrzynek ulicznych wrzucam do Ciebie list – co mogę więcej? Czemuż ty się tak dręczysz, kiedy powinnaś chodzić spokojna i szczęśliwa? Wracaj, bywaj – jeśli masz tak strasznie się męczyć, to już nic nie załatwiaj, tylko wracaj. Ten list jest już ostatni. Od środy będę już co dzień Ciebie czekać. O tym, żeby jakiekolwiek zawiadomienie o przyjeździe przyszło na porę, nie ma mowy – depesze idą po tygodniu –
M.
11 IX. Sobota rano –
Biegłam właśnie do skrzynki, by zdążyć z tym krótkim listem, by odszedł o 9.45, o tej bowiem godzinie zajeżdża czerwony samochodzik pocztowy pod skrzynkę koło LardellegoPrzy ul. Polnej 28 znajdowała się fabryka cukiernicza pochodzącego ze Szwajcarii mistrza cukierniczego, Jana Jakuba Lardellego (1870–1941), a na rogu Polnej 30 i Mokotowskiej jedna z cukierni z jego wyrobami. Przed wojną i w czasie okupacji odbywały się tam koncerty. Podczas powstania warszawskiego rotunda, w której znajdowała się cukiernia, została mocno uszkodzona, a po wojnie rozebrana.. W bramie spotkałam listonosza, oddał mi Twoje trzy kartki z datami 6, 7 IX, a stemplem pocztowym na wszystkich trzech z 8 IX. Przeczytałam je, wróciłam, przeczytałam znowu i list wczorajszy dopełniam nowym.
Droga moja. Jeśli zależy Ci na tym, aby mnie wyprowadzić z równowagi, to osiągnęłaś to w stopniu absolutnym. Nie jem, nie śpię, zmarniałam przez te dziesięć dni, tak że mnie nie poznasz. Albo czekam listu, albo piszę list, albo wysyłam, albo martwię się Tobą i o Ciebie, albo wymyślam, jakie listy Cię doszły i czy doszły. Tak częsta korespondencja jak nasza, ma tę złą stronę, że nie można się zorientować w tych „interferencjach”, mijających się i tłoczących się na siebie usposobień, nastrojów. Gdy otrzymuję od Ciebie dziś kartki, z których wnoszę, że nie otrzymałaś ode mnie żadnego jeszcze listu (prócz niemiłego pierwszego), wydaje mi się, że właśnie dziś jeszcze nic o żadnym z tych listów nie wiesz, a chyba przecie tak nie jest. Ty piszesz o tych rzeczach bardzo niedokładnie i zupełnie bez żadnej uwagi na drugiego człowieka (w danym wypadku na mnie), na to, co on chciałby wiedzieć. Tę niedokładność i niedbałość na drugiego człowieka, jak i wiele innych rzeczy, uważasz po cichu za swą zaletę i swą wyższość nad moją „trzeźwością” i dokładnością. Podobnie Dzitka swoją niedbałość uważa za swą wyższość nade mną. To są cechy dzieciństwa i niedojrzałości duchowej. W gruncie rzeczy – i to też cecha i wdzięk młodości – Ty to właśnie pochłonięta jesteś jedynie i wyłącznie własnymi uczuciami. Zastanów się też, kochanie, czy „arcytrzeźwością”, którą mi zawsze z przekąsem wypominasz, nie nazywasz czasem prostego poczucia zupełnej uczciwości wobec drugiego człowieka. Nie gniewaj się, złotko, za „reprymendę”. Ponieważ w skutek nieporozumienia z adresem (którego zmianę należało przede wszystkim w pierwszej depeszy podać) wciąż nie jestem pewna, czy jednak listy ode mnie otrzymujesz, powtarzam więc znowu, że prócz dwu depeszy i kartki bez numerku (i słusznie bez numerku, bo zawiera zdanie, które Cię zirytuje) napisałam do ciebie siedem listów i jedną kartkę, razem osiem, ten list jest dziewiąty numerowany. Żaden nie był „przeciwko tobie”, wszystkie pełne uczuć – bez zastrzeżeń – dla Ciebie. Od Ciebie otrzymałam dwie depesze z 3-go i 7-go, pięć kartek z 4-5-6-6-7-go września i jeden list z pierwszą połową datowany 5-go IX, drugą – bez daty, a ze stemplem poczt[owym] z 7-go.
Trzy Twoje kartki ostatnie dziś przed godziną otrzymane wprawiły mnie w różne rodzaje zadumy. Tak, Ty w istocie najwięcej i przede wszystkim potrzebujesz zbytku, zbytku i cudzoziemszczyzny. W tej atmosferze jedynie możesz czuć się szczęśliwa i sądzę, że ona wystarczyłaby Ci do szczęścia. A tych dwu rzeczy ja właśnie nigdy zapewne nie mogłabym nikomu zapewnić. Zbytek – może przy jakichś specjalnie sprzyjających okolicznościach – cudzoziemszczyzny – nigdy. Dwoje ludzi polskich, którzy przy śniadaniu rozmawiają à la pani Ciechanowiecka, wydają mi się, wybacz serce, cokolwiek śmieszni, choć naturalnie rozumiem i uznaję pożyteczność takich wprawek. Ciepłą wannę możesz i tu mieć teraz co dzień, ale kiedy czytam o herbacie w japońskich filiżankach, o jedwabnych kołdrach (choć i u mnie pod taką spałaś) i tym luksusowym odżywianiu, to znów za nas się wstydzę – jak musieliśmy Cię na każdym kroku razić, skromnymi kolacjami w garnkach, kawą w kubkach itp., no, kiedyś i u nas było inaczej, no, chyba jeszcze będzie. Wspominasz dwukrotnie, że czytasz moje dawne listy, w kartce dzisiejszej dodajesz „doszedł mnie i ostatni, tak przeraźliwie trzeźwy i prawdomówny”. Nie wiem, czy to ostatni sprzed Twego przyjazdu do W[arsza]wy, czy też „ostatnim” nazywasz pierwszy mój list wysłany po Twoim obecnym odjeździe. Raczej przypuszczam to ostatnie i pocieszam się, że wrażenie tego listu zatarły następne, które chyba jednakże otrzymałaś.
Bardzo zaniepokoiła mnie wiadomość o Twoich przypadłościach niewieścich. Wiem, że ich nie miewałaś. Bliźni tak się nami interesują, że powiadomiono mnie o tym mimochodem jeszcze w 39 roku we Lwowie, czy raczej na początku 40-go. Znam taki wypadek w rodzinie mego szwagra, którego siostra mimo to urodziła i wychowała tęgiego syna. Jeśli jednak rzeczy te pojawiły się (o czym też wiem, wiedziałam już w Warszawie, choć masz mnie za taką niedomyślną i nieuważną) i to właśnie w wieku, w którym jesteś obecnie – może to nie znaczyć nic osobliwego – może jednak być i objawem bardzo niepokojącym. Radzę z tym nie żartować i pójść natychmiast do ginekologa. Jeśli stan odwrotny był u Ciebie stanem normalnego zdrowia, to stan obecny może być, nie daj Boże, zapowiedzią choroby. Na wszystko Cię proszę, nie lekceważ mi tego – ot i masz – nowy powód niepokoju o Ciebie. (A ja właśnie, razem z moją zeszłoroczną chorobą, skończyłam z tym na zawsze). Jeśli, jak chcę wierzyć, nie jest to choroba, to nie gniewaj się za słowa, które wydadzą Ci się cyniczne i brutalne – a są tylko po mojemu prostoduszne – mam wrażenie, że i temu przewrotowi w Twym życiu fizycznym trzeba przypisać to gwałtowne podniecenie Twej wyobraźni. Byłoby to bardzo zasmucające i rozczarowujące dla mnie, ale cóż robić, kiedy to jest jednak możliwe. A jeśli tak jest – ciąża byłaby jedyną rzeczą, która by Cię ukoiła i dała wielki uszczęśliwiający spokój. Jestem zrozpaczona, że i tego leku nie mogę nikomu podać. Jestem zrozpaczona, że możesz go chcieć poszukać i masz ku temu prawo.
Od tych spraw, które o wiele bardziej mną wstrząsają, niż głupie słowa są w stanie to wyrazić, przechodzę do pluskiew. Gdybyś była uważniejszą, jaką nie jesteś, choć mnie zawsze nieuwagę zarzucasz, nie wydawałabyś 20 zł daremnie na tępienie pluskiew, tylko zrobiłabyś od razu mieszankę, której receptę kilkakrotnie Ci mówiłam i która jest absolutnie skuteczną. Na wszelki wypadek zakomunikuj ją panu Jerzemu: pół litra spirytusu denaturowanego, 2-3 deka papryki, 10 dkg szarego mydła i 10 dkg terpentyny nieoczyszczonej. Paprykę wsypać do spirytusu i postawić to na sześć dni. Po sześciu dniach przecedzić i do tej paprykowej nalewki wlać terpentynę i włożyć szare mydło. Zmącić za każdym razem przed użyciem i wszystkie miejsca zapluskwione lub podejrzane smarować obficie pędzlem. Rezultat pewniejszy niż dezynsekcja gazowa nawet.
Oto mi dziwny list. Kochanie, treści ani rzeczowej, ani uczuciowej poprzednich listów nie powtarzam. Raz jeszcze tylko zawiadamiam, że Wandeczka wysłała Ci we środę na adres pani Kulcz[yńskiej] 2000 zł, zaliczkę za obraz. Na Twoim prędkim powrocie i dlatego mi zależy, że uważam, iż ciotka małego Wojtusia jest b[ardzo] źle ulokowana w niegodziwych warunkach i chciałabym, aby możliwie prędko gdzie indziej zamieszkała.
Całuję Cię, najdroższa
Twoja M.