poniedziałek wieczór
(17.12)
Twój ostatni list (z 10) speszył mnie. Czy masz jakieś kłopoty? Czy zimno odbiera ci humor? Czy brakuje ci pieniędzy? Czy się źle nerwowo czujesz? Czemu tak jakoś zbywająco, wyniośle piszesz? A może Cię korespondencja nuży? Może czujesz się obca, może jestem zbyt niedyskretna, nastająca? Może masz mnie po prostu dosyć i chcesz sobie odpocząć? Kochana, postaram się wszystko zrozumieć, zaczekam, aż będziesz raźniejsza. Tylko proszę, uważaj mnie za drugą Twoją świadomość, nie za inne życie. Nie kładę w to żadnej miłości własnej. Może czasem jakiś mój list razi cię niefortunnym wyrażeniem, pretensjonalnym liryzmem, ale to jest tylko nieumiejętność pióra. Ale także, jeśli czytasz, to pomyśl i o człowieku, kt[óry] do ciebie pisze. Wierz mi, nie jest mi łatwo. Czasem zdaje mi się, że życie jest nieubłagane w domaganiu się wyboru i że ten, kto chce wszystko zachować – wszystko straci.
Nie mogę Ciebie stracić. Właściwie cały dzień czekam, że zadzwonisz, Jerzy się dziwi, czemu się tak spieszę z otwieraniem drzwi naszym gościom? Ach, nie ich czekam! Onegdaj zdarzył mi się wypadek, kt[óry] miał wszelkie cechy snu, a dział się na jawie. Wracałam z miasta, kiedy zauważyłam panią w kożuszku, jaki miałaś. Serce zaczęło mi bić, puściłam się za nią. Biegnąc, myślałam, że Ty przecie nie masz tego kożuszka, bo go skradli, ale mimo to dobiegłam i wgapiłam się w jakąś miłą twarz starszej kobiety. „Wzięła mnie pani za kogoś innego?” – zapytała. – „Ach, za mną nikt już nie będzie biegł. Jestem sama”. Zaczęłam z nią rozmawiać o losie, życiu, Polsce i powstaniu. Miałam płaszcz pochlapany mlekiem i nie bardzo przytomny wyraz twarzy. Nie miała posady, dałam jej adres profesora, kt[óry] szuka sekretarki.
Wróciłam do domu z połową mleka w butelce, ale z jakimś ożywieniem, jakbym mimo wszystko Ciebie spotkała.
W szufladzie nocnego stolika chowam moje talizmany, skrawki materii z twoich dwu sukien – zielonej, kt[órej] „nie lubiłam” i tej vieux rose foncé, długiej, domowej, kt[órą] „b[ardzo] lubiłam”. Jak się rano budzę, a ranki w przeciwieństwie do tego, czym były całe życie, są jakieś beznadziejne, wysuwam po cichutku szufladę i gładzę te miękkie szmatki i inne moje skarby z tamtego życia.
Mam okropne wrażenie, że Ciebie już nigdy nie zobaczę, że coś się stanie.
U nas tutaj ciągle goście. Słyszę wiadomości z Estonii, Finlandii, Łotwy od ludzi, Polaków, kt[órzy] stamtąd przyjechali. Jestem gościnną do obrzydliwości i odgrywam rolę „pani dziekanowej”, jak tego po mnie oczekują, a przez cały czas I wish I were dead. Znasz to uczucie? A przecie jakoś trzeba by się interesować wszystkimi ludźmi.
Miła moja, dobranoc. Jest księżycowa noc i pociągi warszawskie gwiżdżą nad Odrą.
A.
wtorek rano –
Urszulanki idą na roraty, jest jeszcze ciemno, ale w klasztorze błyszczą światła.
Dlaczego piszesz, że nie uwierzę Ci, że mnie nie opuściłabyś w biedzie? Czyż ty nie wiesz, że pomagałaś żyć na wszelki sposób wszystkim, kt[órzy] tego potrzebowali – rodzeństwu, mężom. O, Maryjko, ty nie wiesz, jak mnie serce boli, że to ty jesteś ta silna, zawsze bez wytchnienia. Moje serce najlepsze. Ale ze mną żadnej biedy nie będzie. A ciebie pragnę jako towarzystwa jakiegoś good time, kt[óry] kiedyś nam zaświeci, o towarzyszy biedy łatwiej. Radość jest cenna, bo taka trudna dla dłużej żyjących. Nie uważasz, że jesteś w tym paradoksie?
A.
Czy znasz książkę – Łucja Charewiczowa Kobiety w dawnej Polsce? Ta książka jest w Warszawie w bibliotece. Tu jej nie ma. Może tam coś znajdziesz dla siebie.