St[ary] Sącz, 25 IV 44
Kochana moja,
oto list twój polecony, czternasty, z
21 IV, czyli najszybszy. I taki dobry, kochany. Ucałowałam go kilka razy i noszę na sobie na pociechę, jak szkaplerz przed szatanami, ale coraz trudniej wytrzymać bez Twojej żywej obecności. Miesiąc bez Ciebie jest jak miesiąc spędzony w szpitalu.
Nie wiem, co Ci odpowiedzieć na krzyżowanie naszych planów z planami pana
Stanisława. Tu napływa stale do wszystkich wsi fala za falą uchodźców ze Wschodu, tak że wszystkie wsie są zajęte. Wczoraj wysłałam do
siostry list, aby definitywnie załatwiła sprawę pokoju, bo byli u
Balickiego jacyś uciekinierzy, ziemianie z lubelskiego i Balicki prosił o decyzję. Wynajęłam na dwa miesiące, co wynosi 500 zł i coś tam na porządki. Za resztę pieniędzy, kt[óre] otrzymałam z zamiany rzeczy, kupiłam mąki i masła. Może przyjedź 15 maja i zostań do 15 czerwca, a wtedy wrócimy razem do
Warszawy. Myślę, że to by było najłatwiejsze wyjście. A pan
Stanisław wyjechałby po naszym powrocie, od 15 czerwca do 15 lipca. Oprócz wybielenia i wyszorowania izby (był tam suszony tytoń) trzeba zwieźć z leśnictwa łóżka, od kogo innego stoły itd., co oprócz wydatków jest grzecznością „tubylców”. Na wsi teraz nie można improwizować, bo i konie pokradzione, i ludzi mało. Bardzo bym pragnęła, abyś chociaż parę tygodni dobrze się przespała. Na wsi jest naprawdę spokój. Jedynie troska o pana Stanisława zatrułaby ci trochę pobyt, ale teraz już trudno o beztroskę. Z drugiej strony nie należy robić trupów, jak jeszcze żyjemy. Siostra moja umieszcza dość dużą gotówkę w zbożu, tak, że gdyby przyszło do biedy, to moglibyśmy tam wszyscy jakiś czas przetrwać, jeśliby już rzeczy miały przybrać najgorszą formę.
Niewątpliwie najbliższe półrocze przybliży do nas to, co
BBC nazywa poetycznie:
un rideau de bombes. Na razie, mimo że tu właśnie rozpoczynają budowę ogromnych hangarów i lotnisk, jedynym wydarzeniem jest wiosna. Czasem ktoś wpada i mówi, że lada dzień, na pewno w połowie maja, zacznie się definitywna ofensywa na zach[odzie] i wsch[odzie], ale na ogół to kłopoczą się o gatunek nasion, o złe odwalenie
skiby przy miedzy, a tu w domu tak są przejęci to agonią jakiegoś dwuletniego dziecka, to cudownym wyzdrowieniem z choroby nerek, to znowu pani
Stasia kłopocze się, jakie dać lekarstwo choremu, kt[óry] źle reaguje na najwłaściwsze lekarstwo. Całe romanse chłopskie słyszymy. Przyszła śliczna dziewczyna, Jagusia, do leczenia. Przewlekłe zapalenie ślepej kiszki. Na drugi dzień zjawia się starsza chłopka, kt[óra] podaje się za jej ciotkę i chce wybadać, czy aby Jagusia nie w ciąży. Okazuje się, że to matka chłopaka jedynaka na 50 morgach, a Jagusia chałupnica, jaka taka, a chłopak się durzy. Na trzeci dzień przychodzi sam chłopak, jak słońce wspaniały, wyjmuje pięćsetki i błaga, aby Jagusię uzdrowić. Dookoła każdego chorego powoli narasta cały jego świat.
Jest cudny chłopak, gruźlik, który tylko urodą łudzi, że żyje. Jest barczysty olbrzym, który jest impotentem. Są chorzy z imaginacji i konający, którym „jest lepiej”.
Komiczną farsą jest to, że chłopi są przekonani, że
„doktorowa” wróży z moczu i z najdalszych gór przywożą mocz. Za analizę dają dziesięć jajek. Taka taksa. Tymczasem, mimo że pięćset jaj jest w konserwach, a każdy zjada trzy jaja na śniadanie, trzy na kolację, a na obiad choć w leguminie przemyca się z parę jaj, jest ich wciąż więcej. Dziś oświadczyłam, że więcej jaj nie jadam.
Zosia B[ogdańska] już od tygodnia. Katastrofa z nadmiaru. Sprzedawać się nie opłaca. Natomiast wcale nie ma mleka i nie można dostać.
Nie mniej jak jajami jestem przesycona panią
Stasią. Co za witalność! Dziadek jej był Norwegiem, a wychowywała ją jej ciotka, p. Skłodowska
Może chodzić o jedną z następujących osób: Bolesławę Skłodowską h. Dołęga (1834–1914), Bronisławę Skłodowską h. Dołęga (1836–1885), Wisławę Julię Skłodowską h.Dołęga (1843–?)., krewna
Curie-S[kłodowskiej]. Jej zamiłowania, tryb życia, są jak z powieści dla dorastających panienek. Szanuję, uwielbiam jej cnoty, naprawdę niepowszednie, wiele korzystam, bo towarzystwo ludzi, którzy są: „tak-tak, nie-nie” – zawsze pomaga uprościć własne „duszne alarmy”, ale dla mnie człowiek, kt[óry] nie z wieku, ale z konstytucji jest aseksualny, trochę mnie mierzi. Z rozkoszą uczę ją i
Zosię angielskiego. Obie są zdolne.
Posyłam foto
Zosi B[ogdańskiej], włóż do mojej szuflady. Głupio tu wygląda, jest zresztą głupia, ale ma dużo
szarmu.
Anna
[Dopisek u góry czwartej strony:]
Właściwie chciałam odpowiedzieć na listy Twoje. Trzy tematy, jutro może się uda.