Lwów, 14. IX. 1943.
Kochana, droga, dobra, miła Ty moja, dziwna Ty moja.
Jestem tu i kiedy patrzę na ulicę, na drzewa, na niebo uśmiecham się w sobie cichutko, wiem, czego nie wie ani to drzewo, ani ulica, ani niebo, że jesteś tam daleko i tu najbliżej i że do śmierci nic nie sprawi, aby ciebie nie było. Jest mi niewypowiedzianie błogo i spokojnie, i tak jakoś, jakby wcale mnie nie było, a tylko było samo widzenie i rozumienie, tak że nawet w najsmutniejszych, a może właśnie w najsmutniejszych rzeczach jest jakaś przejmująca słodycz.
Znowu jest noc, jedna z tych pięknych nocy księżycowych i nie wiem, dlaczego przypomina mi się pole kwitnących maków i dziwny zapach opium. Wróciłam po dziesiątej przez miasto bardziej martwe niż Pompeje i sztywniejsze niż dekoracje teatralne. We Lwowie zaczyna się dziać to, co było na WołyniuWydarzenia na Wołyniu wywołały ciąg dramatycznych zajść we Lwowie. 9 września 1943 r. doszło do strzelaniny przed komisariatem ukraińskim przy ul. Łyczakowskiej. Dzień później ukraińscy policjanci urządzili łapankę na Pl. Krakowskim. 11 września Kedyw zastrzelił niesłusznie podejrzanego o nieprzyjmowanie Polaków na studia medyczne Andrija Łastowećkyja, profesora lwowskiego Instytutu Medycznego. W wyniku tego zabójstwa stosunki polsko-ukraińskie na uniwersytecie gwałtownie się pogorszyły.. Ludzie boją się wychodzić wieczorem. Najgroźniejsze plotki paraliżują rozsądek a nawet instynkt. Nie Pan Tadeusz, ale Ogniem i mieczem staje się ewangelią.
Wypiłam dwie duże czarne kawy u znajomych, spać nie można i jakoś szkoda takiej nocy na to tylko, by patrzeć na górę Jacka i na plant pod balkonem. Korzystam ze sposobności i słucham muzyki nowych kompozytorów: le mouvement continuel. Najprzyjemniejszy sposób spędzenia nocnych godzin. Przeżycia lwowskie potwierdzają to, co kilka razy w ciągu wojny myślałam o Wiernej rzece i o mojej przygodzie nad LemanemW 1926 r. Kowalska jakiś czas spędziła nad Jeziorem Genewskim z zakochanym w niej Gerardem Cecilem (1902–1948) i z jego śmiertelnie chorą dwudziestoletnią siostrą Tolly (zm. 1926), którą była zainteresowana. Podczas pobytu nad Lemanem pisarce towarzyszyło poczucie bliskości śmierci, splatające się z pragnieniem fizycznego zbliżenia. Pisarka poświęciła rodzeństwu fragment w Poetycko stylizowanych wspomnieniach z okresu dzieciństwa i młodości. 1905–1933 (Biblioteka Zakładu Narodowego Ossolińskich, sygn. 15504/II, k. 31–34).: strach, kt[óry] się kończy, wywołuje poczucie takiej radości, jest jak powrót do zdrowia – upajający: I am in love with the life, and of sheer joy of living I am lovingNie udało się ustalić autora cytowanej przez Kowalską piosenki. (piosenka z czasów lozańskich), nagłe uwolnienie ze strachu przed śmiercią rzuca w ramiona kochanka. Wyobrażam sobie doskonale, że w takiej chwili można przeżyć noc z pierwszym lepszym mężczyzną w fizycznym najczystszym szczęściu, prawie jakby sakralnym, gdyż wtedy miłość – właśnie tylko fizyczna jest synonimem życia, rekompensatą za przeżyty strach przed śmiercią, czyli przeżytą śmierć.
Natomiast strach, kt[óry] trwa, paraliżuje zupełnie instynkt życia. Przypuszczam, że Jerzy nigdy się nie dowie ani domyśli, ile mnie kosztuje pobyt na tej wilegiaturze. I to nie całkiem prawda: bo mi jest dobrze i tylko straszny brak Ciebie, i niewygoda kłamstwa. Je me pique au jeu. Pewna przyzwoitość nie pozwala mi mówić o różnych moich uczuciach, powiedzmy zdziwienia, na taką niedomyślność. Więcej się boję o siebie, bo chcę być z Tobą. To brzydko i nielojalnie napisałam. Bo to wszystko moja wina. I Jerzy jest nie tylko sto razy więcej wart, ale mnie więcej kocha niż ja jego i daje mi zupełną swobodę.
Chętnie przeczytałabym przez dobrego pisarza opisane takie dwa tygodnie (i trzeci na prośbę) nas dwojga. Nawet w przybliżeniu żadne z uczuć, kt[óre] doświadczam, nie zostały uchwycone.
Jest to tak powikłane, że nie jestem w stanie nawet o tobie myśleć, jak pragnę.
Powiesz oto właśnie – tout le reste qui est lit[térature]. (Bolszewicy mówili: nieważne, i machali zmiatającym ruchem ręką).
Czy ty wiesz, że naprawdę jesteś moją wielką szansą, że mnie możesz ocalić, powrócić czemuś, co było dawno zmarnowaną możliwością mnie samej?
Środa. 15. 9. po południu.
Otrzymałam dwa twoje listy. Dziewiąty podwójny i jedenasty. Proszę, błagam, uspokój się. Nie warto dla takiego dzikiego stworzenia jak ja męczyć twoją kochaną głowę, twoje niespokojne serce. Kajam się i wstydzę. W tej chwili jest tu cicho, spokojnie, zdrowo. Jeszcze parę dni i przeproszę cię, wytłumaczę. Postaram się być taką, aby cię nie dręczyć, nie niepokoić. Widzisz, zdaje się, że mam za słaby charakter, czy za mocne pasje, bo jakoś tyle ci sprawiam kłopotu. Ten zarzut jest słuszny, za mało myślałam o tobie, a za wiele o własnych uczuciach – a korespondencja w tych czasach nie ułatwia porozumienia. Nie wiem, kiedy ten list dojdzie, bo niektóre przychodzą po dwu dniach, inne po pięciu.
Jerzy nie może jeszcze wyjechać. Prosił mnie, bym została do 21. Musiałam się zgodzićKowalska przyjechała do Warszawy wieczorem 21, a jej mąż 30 września 1943 r.. Ledwie zresztą zdążę z pakowaniem samych papierów do tego czasu. Wyjadę więc we wtorek rano 21, a przyjadę wieczorem około 10[-tej], pociąg ma przyjechać o 9-tej. Zwykle dostaje się przepustkę nocną, jeżeli się spóźniaObowiązująca w Warszawie w czasie okupacji godzina policyjna nie była stała; zaczynała się zwykle o godz. 21.00, ale w szczególnych przypadkach przesuwano ją na 20.00.. Niektórzy doradzają wysiąść na Dworcu Wschodnim, gdzie stoi 20 minut i tam złapać 23, czy jakiś podobny tramwaj. Zdarza się jednak, że pociąg spóźni się i o parę godzin, przepustki nie wydadzą i wtedy trzeba czekać do rana.
Jakkolwiek będzie, postaram się najrozsądniej to załatwić. List ten jest ostatnim listem.
Jestem naprawdę głęboko wstrząśnięta Twoją dobrocią i mam sobie za złe, że Cię prosiłam o pisanie listów, że Cię to męczy przecież. A już nie do wybaczenia, że cię tak zaniepokoiłam, że byłam licha, sentymentalna, nastająca. Naprawdę chcę jak najlepiej. Aby ci przynieść szklankę wody, chętnie obiegłabym kulę ziemską po równoleżniku. Nigdy, nigdy, nigdy nie chcę cię zmartwić. Jeśli ci się nie podoba, jaka jestem, postaram się zmienić. Wybacz moją gwałtowność, próżność, głupotę. Nie myśl cynicznie, nie myśl po lekarsku. Dla mnie jedno jest dobrym i moralnym – podobać ci się – jedynym szczęściem jest być z Tobą. Jestem zazdrosna, chciwa, niecierpliwa, ale się poprawię i kochać cię będę tak, jak chcesz i jak pozwolisz.
Anna
[Dopisek na górze pierwszej strony:]
Otrzymałam wszystkie listy (jedenaście), dwie kartki, pierwszą depeszę. Druga nie nadeszła.
wieczór, środa
Nie mogę zamknąć listu, nie mogę zdecydować się, że pójdą te głupie, poszarpane zdania; ciągle niewypowiedziane jest to, co nie chce zamilknąć: „what I can never express, yet cannot all conceal” (Byron).
Gdybyś tu w tej chwili była, byłybyśmy szczęśliwe. Czuję taką siłę radości w sobie, że zdmuchnęłabym wszystkie twoje niepokoje, niezadowolenia. Najdroższa moja, moje święte, małe dziecko.
Na nic się nie gniewaj. A zresztą gniewaj się, ale się nie niepokój. Proszę cię, tak kieruj, jak chcesz. Nie pozwól, żeby moja gwałtowność ci w czymś przeszkadzała. Tylko proszę, nie tłumacz sobie jakoś okropnie, przyrodniczo i „życiowo” tego, że cię kocham. Przysięgam, że to z niczym przypadkowym nie ma wspólnego. Ale jest w tobie. Nie wiesz, że jesteś cudowna.
Tak się zmęczysz przez tych kilkanaście dni przeze mnie, że jak przyjdę, to się położysz spać i nie zechcesz się patrzeć na mnie. Bo jak się o kogoś tak boi, to mu się powinny jakieś przygody wydarzyć, a ja się zjawię pewnie, jak bęcwał, jak zły syn ze złym świadectwem.
Całuję Cię – ach, jak Cię całuję
A.
To, co piszesz o zamiłowaniu do zbytków, jest czystym łajdactwem i złośliwością. A i z tą cudzoziemszczyzną, to nie takie proste (ale złośliwe jest). Mówisz jak pur-sang do mieszańca. Ale już mów, dokuczaj, złośliw się, ale bądź. A tu jeszcze czwartek, piątek, sobota, niedziela, poniedziałek.