[Nr] 19
27 IV 44
Najmilsza,
Twoje pierwsze listy z
Sącza pełne beznadziejnej jakiejś rozpaczy tak mnie przejęły, że pod ich wpływem wysłałam dziś ekspresem list i kartkę oraz depeszę doradzającą ci powrót do
Warszawy. Po prostu nie wiedziałam, jak inaczej położyć koniec Twoim złym stanom, upadkom ducha, udręce – ogarnęła mnie zupełnie paniczna trwoga o Twoje zdrowie i niemal o Twoje życie. Wybacz, kochana, że te ekspresy i ta depesza trafią już na zupełnie inny nastrój, i może znów rozgniewają cię, i popsują ci zabawę. Bo dostałam dziś nareszcie list radosny i wesoły, nareszcie wiem, że odpoczywasz, wchłaniasz ożywcze wrażenia i tak z tego jestem szczęśliwa. Jeśli nie przyjedziesz pod wpływem mojej (wywołanej Twoim cierpieniem) depeszy, to zrobię, jak i dotąd pisałam, wszystko, aby przyjechać, czy jednak będę miała możność przyjechać tak, jak chcesz 15-go maja, nie wiem doprawdy. W ostatnim liście pisałam Ci, jak nam strasznie wszystko się pokiełbasiło w skutek choroby
Marychny. Jutro wyjeżdża ona do siostry, twierdzi, że wróci za dwa tygodnie i zapewne wróci, gdyż z ową siostrą na pewno się pokłóci, a zresztą w ogóle nie ma się ona gdzie podziać. Ale jeśli nie wróci? Jak tu zostawić
p. Stanisława najzupełniej samego? No, jakoś to urządzę.
Jadzia obiecała zamieszkać, może też
p. Stanisław wyjedzie, a sądzę, że
Jadzię będzie można zostawić samą na gospodarstwie. Muszę to jakoś urządzić, ale, droga, chyba przed jakimś 22 maja nie zdołam się wybrać. Bardzo mnie to martwi ze względu na Twoją
siostrę, której bym już nie zastała i nie poznała, chyba że doczekam się jej powrotu.
Droga moja, tak się boję, żeby Ci czegoś nie popsuć, nie zmarnować – już zaczęłaś robić nakłady! Teraz zmartwisz się moimi listami namawiającymi Cię do powrotu. Droga, zrozum, że Twoje pierwsze listy z
Sącza były dla mnie ogromnym wstrząsem, wprost zdawało mi się, że w takim stanie ducha grozi Ci wszelkie możliwe niebezpieczeństwo, nie widziałam innej rady, jak żebyś tu prędko była. Zupełnie w głowie mi się pokręciło od Twego smutku i rozpaczy. A mam po uszy roboty i jeszcze wyżej kłopotów. Jak przyjadę, też jeszcze nie wiem, zapewne koleją jak Ty, a jeśli autem, to tylko do
Jędrzejowa.
Jestem zgnębiona i roztrzęsiona tym, że nie umiem wciąż jakoś reagować na Twe nastroje. Wybacz mi wszystko, postaram się, aby – o ile możności – wszystko było, jak pragniesz. Mam dziś okropny dzień, cały zalatany.
Marychna nic już nie robi (moim zdaniem jest to ostry wypadek histerii – chwilami mam wrażenie, że wolałabym, aby już nie wracała, nie lubię nawet na nią już patrzeć), więc rano do
„Społem” po deputat, potem z
p. St[anisławem] (dla którego to jest najważniejsze) na działkę sadzić kartofle, teraz wyprawiwszy go na obiad (sama nie jem), do biednego
p. LucjanaZob. list Marii Dąbrowskiej do Anny Kowalskiej z 30 marca 1944. do szpitala, bo przecież muszę go czasem odwiedzić. Najważniejsza dla mnie robota znów odłożona. Całuję Cię, nie gniewaj się tylko
M.