7 XII 45.
2-ga w nocy –
Przeglądam mój list ze środy, niepewna, czy go wysłać, spłoszona, że jeśli tyle rzeczy Ci się we mnie nie podobało wtedy, kiedy ci się podobałam, to cóż dopiero teraz, kiedy „między Anną z 1943-go itd…”. Dziwna rzecz, czy potrafisz mi to wytłumaczyć? Podobno także zachwycałaś się mną. Czemu nigdy nie mogłam się zdobyć w Twej obecności na to épanouissement wszystkich zalet i fizycznych, i duchowych, do którego usposabia nas zawsze atmosfera czyjegoś zachwytu? Przeciwnie, nigdy pod niczyim okiem nie czułam się tak skrępowana poczuciem swej niezręczności i nieodpowiedniości jak pod bezlitośnie trzeźwym, krytycznym, dezaprobującym okiem Twoim. Człowiek widać musi mieć złudzenia, nie tylko co do rzeczy i spraw, ale co do siebie, aby móc funkcjonować. Czasem one lepiej pomagają mu żyć niż jego rzeczywista wartość. Moje złudzenie było bardzo skromne, myślałam, że jestem przyjemna i że to jest ważne. Podtrzymywało mnie w tym moje najbliższe otoczenie w ciągu całego mego życia. Ty dopiero odarłaś mnie doszczętnie z tego lubego złudzenia. Zaczęło się to jeszcze tego wieczoru we Lwowie, kiedy powiedziałaś do mnie: „Panią może można kochać, ale pani jest wybitnie nieprzyjemna”. A potem nawet najsilniejsze Twoje uczucia były zawsze jakieś nieprzyjazne i „sekujące” z wyjątkiem wiosny tego roku, kiedy to jakby trochę się zmieniło – choć nie całkiem. Pisałaś kiedyś, że byłaś przeze mnie nieszczęśliwa i pisałaś o zemście. Zemsta Twoja jest zupełna, gdyż i Ty mnie w pewnym „wyżej podanym” sensie uczyniłaś nieszczęśliwą. Ale ja się też nie dam i jakoś z tego „kompleksu dezaprobaty” dźwignę. Szukam, co jest tego wszystkiego tajemnicą i mimo wszystkie „psychoanalizy” nie mogę tego zrozumieć. Nie gniewaj się, wszystko, co piszę i myślę, jakąkolwiek byłoby omyłką, świadczy zawsze o jednej rzeczy pewnej – o Twej ważności w moim życiu. Ot, i druga noc schodzi na paraniu się z paru zdaniami Twego listu.
Za często powtarzasz, że na wiosnę będzie bezpieczniej. Wiem, że oszczędzasz mi opisu wielu incydentów, które by mnie zaniepokoiły. Modlę się o Wasze bezpieczeństwo, spokój, radość, szczęśliwość we wszelkiej postaci.
Z rzeczy obiektywnych – TUR nie dał i nie da Ci żadnych deputatów ani przydziałów. Oświadczono tam, że nic Ci się nie należy. Nieważne. Wspominam tylko, abyś więcej o to do nich nie pisała.
Teraz ważne. Z Chopina słuchaj, ile razy to będą dawać: oba koncerty fortepianowe e-moll (zauważ anielską melodię pierwszej części) i f-moll (zauważ kujawiaka z Ronda końcowego). Scherzo b-moll (zwane przez nas „pomrukujące”), Impromptu Fantaisie cis-moll, Polonez fis-moll, Fantazja f-moll, Ballada As-dur i Ballada g-moll, Preludium 24-te D-dur, Pisarka się pomyliła – Chopin stworzył cykl etiud opus 10, nie 11. Etiuda a-moll z opusu 25 (bo są dwa cykle etiud – op. 11 i op. 25, a w obu etiudy a-moll). To są moje najukochańsze utwory Szopena, słuchaj ich za mnie i za siebie. W Polonezie fis-moll (rzadziej grywanym, a najcudniejszym) zauważ kujawiaka przewiniętego przez patos jak woń czeremchy idąca przez gwałt burzy. Myślę, że muzyka b[ardzo] by mi pomogła –
twoja M.
7 XII. Przed wyjściem na pocztę.
Nie gniewaj się. We wszystkim, co piszesz z powodu Jadzi, masz rację. „Opętanie” to przychodzi jak atak epilepsji i w końcu mija. Może i teraz na dłuższy czas z nim się uporałam.
Tydzień temu była owa p. Brokmanowa. Widziała J[adzię] na dwa dni przed śmiercią. Była pogodna, tylko mówiła niepokojąco słabym głosem. Troszczyła się i martwiła… o mnie. A więc nie złorzeczyła mi. Może to pewna ulga, ale i tym większa żałość. Umarła nagle na ręku sanitariuszki. Litery W.S.K. na Krzyżu znaczyłyWojskowa Służba Kobiet. Jadzia przed powst[aniem] przeszła kurs dla łączniczek. Miała wyznaczoną placówkę na Starym Mieście, razem z jedynym synem p. Brokm[anowej], który na tej właśnie placówce zginął. Cały czas powst[ania] gryzła się, jakoby że nie zdążyła na tę placówkę dotrzeć. To, jak myślę, było przyczyną jej potrzeby narażania się. Taki Conradowski kompleks „bycia w porządku”.
Obejmuję twoje kochane liczko razem z kapeluszem pilśniowym opasanym włóczką i całuję, i tulę
twoja M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
7 XII rano – Wysyłam te dwa listy tak bardzo onieśmielona i niepewna ich u Ciebie losu. O całą długość za długie, o całe moje zgłupienie za głupie. Nie wiem, czy mój list następny dojdzie Cię jeszcze w tym roku (świąteczne przeładowanie poczty), więc najczulsze życzenia na święta, które dla mnie będą tak smutne.
[Dopisek na marginesie drugiej strony:]
Wiesz, Frania jest pyszna. Panem naszego domu jest dla niej… Boguś, bo ojciec Jurka. Mówi o nim „jak nasz pan przyjedzie” i troszczy się bardziej ode mnie, jak go przyjmiemy. Ale dla mnie jedno na niej wymogłam. Nauczyła się wreszcie utrzymywać klozet w absolutnej czystości, jedyna bodaj moja „realna” radość ostatnich tygodni.