28 IV 44
Najdroższa moja,
resztkę szalenie rozstrojonych sił nerwowych zbieram, żeby Ci nie napisać pod wpływem chwilowych depresyjnych nastrojów niepoczytalnego listu. Żebyś wiedziała, ile małych nienawistnych kłopotów zebrało się ostatnio nad nami. Nie wiem już, jak podołać, dokąd się schronić, ręce mi opadają, płakać się chce. Do wszystkiego doszedł jeszcze drobiazg, który mi zajmie dwa dni czasu. P. Jasiński, który mimo swej ciężkiej choroby (zdaje się gruźlica) tak ślicznie wszystko urządził, nie przysłał mi weksla przez siebie podpisanego, czy też ktoś, komu to powierzył, do mnie się nie zgłosił. Muszę jutro rano na gwałt kupować weksel (a to trudna rzecz dzisiaj) i jechać z nim do Świdra, gdzie mój chory przyjaciel przebywa. Drugą żyrantkę Niemcy wyrzucili z mieszkania, nie wiem, gdzie ją odnaleźć, stracę na to całą niedzielę, bo w poniedziałek jest termin weksla. Jak się nie uda z prolongatą, muszę zapłacić 6000, a skąd, nie wiem. No, może to jakoś da się zrobić, ale czas, czas. Po prostu płakać się chce. Moje terminowe roboty leżą, a nad wszystkim góruje Marychna. Od tygodnia zamieniła życie domowe w piekło. Nic nie robi, choruje, wyjeżdża i nie wyjeżdża. Rezultat jest taki, że ja już od trzech dni nie jem obiadu, p. St[anisław] chodzi na Mokotowską. Oboje jesteśmy na pół przytomni z powodu jej histerii.
Kiedy czytałam Twój list, jak ślicznie wszystko przygotowujesz do naszych wakacji, rozpacz mnie zdjęła. Tak by się chciało wyskoczyć do Ciebie i zapomnieć o zmorze powszedniości. Taki strach ogarnia przed Tobą, jak się rozgniewasz, gdy mi się nie uda wszystkiego urządzić. Ach, gdyby można na wszystko machnąć ręką i pojechać zaraz na 15-go maja. Wiem, że to jedno mogłoby Cię przejednać, upewnić. Ale jak mogę, jak mogę ten dom tak rozprzężony zostawić, p. Stanisława chorego, samego. Lub, o ile on wyjedzie, dom, o który on tak stoi, tak bez żadnej, żadnej opieki. W głowie mi się mąci, nie wiem, może w ostatniej chwili wszystko się pomyślnie ułoży – na razie jest istny młyn diabelski. Na to wszystko przyszły Twoje listy zrozpaczone, pełne podejrzeń, insynuacji. Nie widziałam innej możności, tylko żebyś zaraz tu była, żeby wszystko wyjaśnić, ukoić. Wysłałam list i depeszę, nakłaniającą Cię do powrotu. Pewno bardzo źle zrobiłam. Może podświadomie chciałam i sobie wygodzić. Stokrotnie za to przepraszam. Tak strasznie zapragnęłam, żebyś tu była – gorąca, mocna, młoda, pomocna. Potem przyszedł Twój list szczęśliwy, wesoły z projektami na Sichów. Tak pragnę nie zrobić Ci zawodu. Wyślę sól, papier klozetowy, wszystko – może przecież uda się pojechać. Nie gniewaj się, cokolwiek będzie, jestem zupełnie bez sił – przeraża mnie i podróż, i nasza rozłąka. P. Jerzy chce, żebyś pozostała tam jak najdłużej, drżę, aby Wam obojgu do reszty nie popsuć, nie pokrzyżować życia. Ach, ukochanie, za parę dni napiszę, chyba już do Sichowa, może konkretnie i przytomniej. Zlituj się nade mną – nie gniewaj się
– twoja M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
Zrobię, co będę mogła, by jak najwcześniej przyjechać, jeśli się okaże niemożliwe, zwrócę ci koszty bielenia i wszystkie straty, a do Ciebie zawołam: wracaj, wracaj.