8 V 44
Anneczko moja najdroższa,
czemuż Ty się oskarżasz w ostatnim Twoim liście? Przecież widzisz i wiesz, że to ja jestem potwór egoizmu, fałszywy i „dorabiający” tysiące powodów dla usprawiedliwienia jedynej rzeczy, decydującej o wszystkim, mojej okropnej neurastenii wojennej. Po prostu ja też nie wytrzymałam wojny, a to mnie powinno w Twoich oczach zupełnie zdyskredytować. Ty cudnie wszystko obmyśliłaś, przygotowałaś, po prostu nad podziw, tak że niepodobna było nic wspanialszego w obecnych warunkach wymyśleć, jak i nie podobna będzie chyba tego cudnego pomysłu powtórzyć – ja Ci wszystko popsułam, zmarnowałam, czy możesz pomimo to lubić mnie jeszcze trochę? Teraz jestem w rozpaczy, że przeze mnie wrócisz tu prędzej, niż zamierzałam, a powrót teraz do W[arsza]wy jest najczystszym szaleństwem i nie mam już teraz ani godziny spokoju na myśl, na jakie straszne niebezpieczeństwa Cię narażam. Biedny p. Jerzy także drży, abyś nie wracała, patrzy na mnie z wyrzutem, którego słuszność a zarazem dziwność (gdyż nie wie, co mi wyrzuca) do reszty wytrąca mnie z równowagi.
Tu teraz nie ma jednego dnia bez kilku awantur ulicznych i to coraz częściej w naszej najbliższej okolicy mają miejsce. Śmierć od przypadkowej zbłąkanej kuli jest w tej chwili najprawdopodobniejszą ze wszystkich rodzajów śmierci. W sobotę po południu byłam na naszej działce. Około siódmej, właśnie kiedy miałam zacząć podlewać zasiewy, rozległa się straszna strzelanina z wybuchami, którą (orientuję się szybko w przestrzeni) najwyraźniej rozpoznałam, jako rozlegającą się gdzieś od nas. Jednocześnie trzy kulki zagwizdały mi żałośnie tuż koło twarzy, tak że niemal poczułam ich podmuch. Położyłam się między kamiennymi ławeczkami naszej altanki, wszyscy obecni na polu też popadali na ziemię. Przez jakieś 20 minut leżeliśmy i słyszałam od czasu do czasu pośpiew kulki bądź nade mną, bądź gdzieś z boku. Kiedy trochę ustało, podlałam pod strachem rzodkiewki i kwiaty i poszłam w stronę Filtrowej. Strzelanina wybuchała raz po raz w różnych miejscach. Wracałam piechotą śród kordonów wojska, które obstawiło całą dzielnicę – legitymowana i zatrzymywana parę razy. Z boku, teraz w okolicy Sapera, wciąż wybuchały strzały i detonacje. Z trudem, obchodząc przez teren Politechniki, przed samą dziewiątą dobrnęłam do domu, gdzie wszyscy i p. Stanisław (jak zresztą wszyscy w bramach domów na naszej ulicyDnia 6 maja grupa żołnierzy oddziału specjalnego Kedywu Komendy Głównej AK „Pegaz” dokonała w Alei Szucha nieudanego zamachu na SS-Sturmbannführera Waltera Stamma, szefa warszawskiego Gestapo i zastępcę komendanta Policji Bezpieczeństwa i SD dystryktu warszawskiego. Zginęli niemal wszyscy zamachowcy, straty niemieckie wyniosły kilka osób. Tego dnia zaniepokojeni Niemcy strzelali na oślep do ludzi pracujących na działkach na Polach Mokotowskich – zginęło kilkanaście osób. W następnych dniach policja niemiecka przeprowadziła obławy uliczne, m.in. w rejonie ulic Polnej i Wawelskiej.) stali w bramie, wyczekując swoich. Jakaś walka była koło nas bezpośrednio, a potem przeniosła się dalej. Tak jest ciągle.
Najukochańsza, niczego bardziej nie pragnę, jak być z Tobą i byś już była ze mną. Ale nie wiadomo, czy jednak nie trzeba się będzie z W[arsza]wy wynosić. Czy nie lepiej wobec tego, żebyś została w Sichowie jeszcze jakiś czas? Gdybyś mogła cierpliwie tam poczekać, to ja bym w końcu jednak do Ciebie się wybrała i choć popsułam wszystkie poprzednie Twoje zamiary, jakoś przecież może zdołałybyśmy się tam urządzić? Moje domowe kłopoty uspokoiły się i znikły razem ze zniknięciem Marychny. Dopiero po jej wybyciu uprzytomniłam sobie, że jednym z głównych źródeł mojego trywialnie złego samopoczucia była jej obecność, którą znosiłam tak cierpliwie. Poczułam się jak ów rabin z anegdotki, któremu wyprowadzono z domu śmierdzącą kozę. Teraz przemyślam nad sposobami, jakby zrobić, aby ona już nie wróciła, a czuję, że jeśli nie będzie miała gdzie się podziać, to wróci, bo czemuż nie miałaby wrócić tam, gdzie pod pozorem choroby nic nie będzie robić („lekarz zabronił mi wszelkiej pracy fizycznej”), jedząc tylko i śmiecąc dokoła siebie. Pierwsze kilka dni były ciężkie, bo dom był jak stajnia Augiasza, ale teraz doprowadziliśmy już dom do ładu i czystości, wszystko chodzi jak na oliwie, p. Stanisław jest w świetnym humorze, mnie wbrew oczekiwaniom czasu nie ubyło, ale przybyło i czułabym się prawie szczęśliwa, gdyby nie te same ujemne wrażenia z zewnątrz i gdybym mogła w jakiś sposób być z Tobą. Jest teraz tak, że – też wbrew temu, co mi się przedtem wydawało – mogłabym p. St[anisława] zostawić zupełnie samego. Na działce od końca maja żadnej ciężkiej roboty już nie będzie (chyba podlewanie), obiady ma na Mokotowskiej, śniadania i kolacje przyrządzi sobie z największą łatwością. Finanse nasze po odjeździe Marychny stały się od razu tak dobre, że jakbyś z nami była, to bym Ci jeszcze herbatę fundowała.
Najmilsza – i jednak proszę Cię, zostań tam jeszcze. Nie mam siły, nie mam odwagi brać na swoją odpowiedzialność Twojego powrotu do tego piekła. Myśl, że przeze mnie mogłoby Ci się tutaj coś stać, jest cięższa do zniesienia niż tęsknota do Ciebie, choć brak mi Cię bardzo, bardzo. Zrób, jak zechcesz, kochana. Jeśli przyjedziesz, będę szczęśliwa i przerażona o Ciebie. Jeśli zostaniesz, będę smutna, ale spokojna o Ciebie i w końcu muszę do Ciebie zjechać, bo za długo bez Ciebie nie dam rady.
Widzisz, wszystko teraz takie niepewne. Nas też zawiedli. Młody człowiek, który z całą pewnością ofiarowywał p. St[anisławowi] letnisko, nie zjawił się. A przecie wszystkie zmiany naszych projektów wynikły z konieczności przystosowania się do tego jego wyjazdu, z którego, zdaje się, nic nie będzie. Nic teraz nie wiadomo, nic, nic. Jak tu projektować, układać. Wybacz mi wszystko. Gdybyś mogła odczuć, jak jestem skruszona, zbiedzona. Strasznie żałuję, że od razu z Tobą nie wyjechałam. Tak tylko mogłam się była na to zdobyć. Jeżeli wrócisz, to moje projekty z poprzednich listów (Zduńska Dąbrowa i Świder) zrealizujemy (o ile będziemy żyły), ale czy to będzie dla Ciebie takie przyjemne, jak miał być Sichów? Sobie tę zrobiłam krzywdę, bo mi naprawdę b[ardzo] potrzeba wsi, ciszy, bezpieczeństwa i snu –
Całuję Cię, Twoja niegodna M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
Nie pisałam, a raczej pisałam i nie wysyłałam listów przez tydzień, bo nie wiem, dokąd wysyłać. Teraz ryzykuję do Sichowa. Czy dojdzie? Błogosławiony ten Sącz – stamtąd listy przychodziły na trzeci, czwarty, a najpóźniej piąty dzień. Czemu przestałaś pisać?