Wrocław, 19 [właśc. 20] XI 1945
Najdroższa moja,
jest wtorek rano, godzina dziesiąta. Posprzątałam już mieszkanie, rozpaliłam w piecach, umyłam się, napiłam się mocnej, pachnącej kawy i dość raźna zabieram się za pisanie listu. Piszę na maszynie, bo nie ma miejsca na moim biurku, kiedy maszyna stoi, a jest ona tak ciężka, że nawet dla mnie za ciężka. W niedzielę pojechaliśmy z
Jerzym oglądać
naszą nową willę i wille przeznaczone dla innych profesorów. Żadna mi się nie podobała. Natomiast bardzo podobał mi się sam dojazd do ogrodu zoologicznego i botanicznego, o dziwo, przypomina trochę okolice
Lasku Bulońskiego, nadzwyczajnie podobała mi się sama
Odra. Dzień był pogodny, słońce nawet przygrzewało mimo mgły, która tylko chwilami znikała, ukazując piękne niebo. Dzielnica ta nazywa się
Biskupim Laskiem, Bischofswald. Wracając, wstąpiliśmy przy ulicy
Nixwegen, podobno znaczy to „droga nimf”, do willi starej i niczym na zewnątrz nie pociągającej, ale było to natchnienie. Nie wiem, czy szczęśliwe natchnienie,
bo bywają i nieszczęśliwe, to znaczy takie, które pokazują na chwilę nowy świat, ale niedostępny. Otóż sama willa, może dlatego że miała miły rozkład i miłe tapety, ładne, nieefektowne meble, a raczej kilka mebli: komoda biedermeierowska, stary
sepet mahoniowy i stoliczek do robót jak u mojej babci, spodobała mi się. Nadto zanim nawet oglądnęłam porozrzucane papiery, wiedziałam, że mieszkali tu mili ludzie, niehitlerowcy, oddani sprawom sztuki. Kiedy zaś przystanęłam przy oknie pierwszego piętra, po prostu zamarłam z wrażenia, gdyż tak ogród, taki sam, widziałam już raz w życiu, właśnie u
Gide’aKowalska wspominała zapewne ogród, otaczający dom Gide’a w Villa Montmorency w Auteuil, 16. dzielnicy Paryża, który należał do pisarza w latach 1906–1925. W wybudowanym na prośbę pisarza modernistycznym domu, który on sam uważał za brzydki, Gide prowadził pustelnicze życie. Po sprzedaniu domu w Auteuil w latach 1926–1939 mieszkał przy ul. Veneau, po wybuchu wojny przeprowadził się do przyjaciół na południe Francji. Kowalska na studiach romanistycznych na UJK interesowała się twórczością Gide’a; pracę magisterską zatytułowaną Les éléments constructifs dans les Faux‑Monnayeurs d’André Gide obroniła w 1930 r., a jeszcze
wcześniej, czytając
La Porte étroite Gide’a, tak sobie wyobrażałam ogród tamtej miłości. Brakło tylko alejki bukszpanowej. Otóż nie jest to ogród ani owocowy, ani kwiatowy, tylko kawałek starego parku, nawet nie bardzo wielki, iluzje wielkości tworzą sąsiednie ogrody, a z tyłu jakiś publiczny park, łąki, a daleko na horyzoncie w zieleni jesiennej srebrny, aż rażący w oczy białością zakręt
Odry. Mówię
Jerzemu: byłabym szczęśliwa,
gdybym tu mogła mieszkać. Biedny Jerzy zmartwiał, bo dom ten jest bez futryn, na razie bez wody i światła. Byłoby szaleństwem tu się w tej chwili sprowadzić. Oczywiście zgadzam się, że nie można, nie trzeba. Jesteśmy już i tak zmęczeni remontem naszej willi przy
Flexwegen, byłoby szaleństwem, więc schodzę na dół. Na tarasie jest wał metrowy
wyrzuconych przez Moskali mebli, półek, foteli i… książek. Oprawne w skórę, ale już zgnojone przez deszcz; odrzucam nogą tomy
Goethego,
Freytaga (pisarza wrocławskiego), albumy sztuki, nuty, znajduję czyste dwie książki
Knuta HamsunaBłogosławieństwo ziemi i
Kobiety przy studniKowalska przetłumaczyła tytuł ostatniej książki bezpośrednio z języka niemieckiego., po niemiecku. Biorę te książki, o których tyle ciekawych rzeczy mi mówiłaś, zwłaszcza o pierwszej. Żegnam olbrzymią płaczącą wierzbę jeszcze zieloną i zupełnie złoty modrzew.
Dziwne wrażenie zostawiło na mnie zwiedzenie tych opuszczonych domów. Przypomina to ruiny w
Pompei przed uporządkowaniem. Na ulicy stoją piękne antyczne szafy, fotele obdarte ze skóry, albumy fotografii sprzed stu lat, dyplomy naukowe, setki różnych banknotów,
parasole, cylindry, piękne flakony i butwiejące książki. Jakaś straszliwa żałość, marność tylu ludzkich zabiegów, ambicji, miłości. Ostatnia myśl, jaka przyszłaby mi do głowy, to aby coś z tych mebli zabierać dla siebie. Nie, raczej chciałoby się wstąpić do klasztoru, do
eremitów. Nie ma lepszej formuły niż napisy anonimowe na nagrobnych płytach katedr
hiszpańskich, po których depczą pobożni.
Ceniza i
nada. Proch i nicość. To nie jest pycha ani pokora. Zwykła konstatacja.
Wczoraj, w poniedziałek, przyjechali
Manteufflowie.
OnJerzy Manteuffel jeszcze w 1945 r. zamieszkał w Warszawie, gdzie współtworzył Katedrę Papirologii UW i tamtejszą bibliotekę. W 1947 r. wraz z Rafałem Taubenschlagiem, z którym też współredagował czasopismo „Journal of Juristic Papyrology”, zorganizował Instytut Papirologii na Wydziale Historycznym UW. dostaje katedrę papirologii, którą dla niego tworzą… w Warszawie. Miałam parę chwil zatrutych najbardziej ziemską z zawiści. To są bardzo uzdolnieni życiowo ludzie. Osiedlają się więc w Warszawie, mają dwa pokoje na
Pradze u
jej brataMaria Manteuffel miała dwóch braci: Józef Stanisław Czekalski (1895–1976) był geografem, geologiem i etnografem. W 1925 r. jako stypendysta Fundacji Kultury Narodowej prowadził badania w Afryce Północnej, następnie wykładał na uniwersytetach w Grenoble i w Paryżu, w latach 1929–1939 pracował na Uniwersytecie Poznańskim. Podczas II wojny światowej mieszkał w Warszawie, prowadził tajne wykłady. Po zakończeniu wojny wrócił do Poznania, kontynuował pracę na uniwersytecie do 1965 r. – Młodszy brat, Antoni Tadeusz Czekalski (1898–1963) był nauczycielem. i węgiel już w piwnicy. On będzie tu dojeżdżał na wykłady zlecone (bo z warszawskich trzech tysięcy nie wyżyje). Ale oczywiście to mordęga. Urządziłam dla
nich podwieczorek z pyszną babką upieczoną w piecu elektrycznym i cudną angielską herbatą. Jest on pożyteczny dla
Jerzego, bo będzie mu załatwiał sprawy związane z drukarnią. Jerzy o niczym innym nie myśli tylko o puszczeniu w ruch wydawnictw filologicznych
W 1946 r. Kowalski wznowił wydawanie pisma organu Polskiego Towarzystwa Filologicznego „Eos”, którego był redaktorem naczelnym od 1938 r. (wydał rocznik 1939, po wojnie roczniki 1940–1946, 1947). W pierwszym powojennym numerze umieszczono listę strat osobowych, jakie w czasie II wojny światowej poniosła filologia klasyczna., co ma nastąpić w najbliższym czasie.
Ja jeszcze siedzę w domu i pilnuję robotników, pieców i ścinam zawzięcie róże. Jedna zrobiła mi niespodziankę. Ścięłam zupełnie zielony pąk, pierwszy raz widziałam zieloną różę, była ona jakby spalona na brzegach płatków na czerwono. Otóż zrobiła mi niesłychaną niespodziankę, bo we flakonie po dwu dniach rozwinęła się w żółtą piękną różę, wprawdzie bez zapachu, ale może i tego dokaże. Ułożyłam dwa bukiety, które nawet tobie by się podobały, z gałęzi krzaka, który ma czarne jagody i innego podobnego do mirtu, który ma czerwone, jaskrawe, i z gałązek amerykańskiego świerka. Sam flakon jest brązowy ciemny w czerwone prążki. Drugi zaś z żółtych różyczek i ceglastych, i czerwonych margerytek. A osobno jeszcze parę fiołków pachnących jak sama wiosna.
Dom trochę ożył od czasu, jak przychodzą Twoje listy. Pokój, w którym są, nabrał dla mnie interesu. Wczoraj otrzymałam Twój trzeci list. Skarżysz się, że moje listy raczej nadają się do korespondencji do gazet i że chcę cię samotnie, pisząc jakby dla wszystkich. Ja boję się raczej czegoś przeciwnego. Czyż nie Ty zarzucałaś mi zawsze, że mnie nic nie interesuje, oprócz tego co Ciebie najmniej może właśnie teraz interesować – to znaczy oprócz miłości. Czyż nie pragnęłaś „słodkiej przyjaźni”, rzeczowości? Czyż nie zarzucałaś mi przybyszewszczyzny
Zob. list Marii Dąbrowskiej do Anny Kowalksiej z 7 września 1943 r.? Nie wracajmy do tego, co jest beznadziejne.
Cieszę się, że ci się podobają
Goncourtowie. To jest najlepsza
Francja, bogata, subtelna i arcyludzka, mimo że artystyczna. Będę pisała, a raczej wysyłała listy raz na tydzień. Sama nie mogę tego na razie robić, bo jestem związana obecnością robotników, a poczty tu zamykają już o trzeciej.
Całuję Cię
Anna
Plus ne suis ce que j’ai été,
Et ne le saurais jamais l’être.(franc.) – Ja już nie jestem tym, czym byłem, // Czym mogę być, nie będę ninie… Wiersz został wykorzystany jako motto w poemacie Roberta Browninga Pauline. A fragment of confession z tomu The poetic and dramatic works of Robert Browning in six volumes (wyd. 1 Cambridge 1892, t. 1, s. 1), który w tym czasie w oryginale czytała Kowalska.
Marot