St[ary] Sącz, 21 IV 44
Droga moja,
otrzymałam
list dziesiąty, który nie wiem dlaczego, a raczej wiem i może sobie przypomnę, nie tylko zmartwił mnie, odebrał humor, ale wytrącił z równowagi tak silnie, że
Zosia Bog[dańska], kt[óra] po godzinie weszła do mojego pokoju i zastała mnie z listem na kolanach, bez ruchu, tak jak mnie była zostawiła, oświadczyła, że zatrzyma wszystkie listy i wręczy mi je dopiero w dzień odjazdu. Pismo twoje przypomniało jej pismo „mojego” lwowskiego jenerała
nie udało się ustalić, o kim mowa. Nie wyprowadziłam jej z błędu, bo istotnie dziwnym zbiegiem okoliczności dostałam od niego list, pisany na maszynie. Ludzie miewają intuicje, ale nie umieją z nich wybrnąć.
Zmartwiło mnie, że sama byłaś w
Morach; nie wiem dlaczego, ale czytając to, ogarnęła mnie taka żałość, że straciłam wprost wiarę w wartość jakiegokolwiek wysiłku mojego i twojej istotnej życzliwości. To nonsens, jeśli wypowiedziany słowami, ale po prostu ugodziło mnie, że sama poszłaś tam, gdzie powinnyśmy były pójść razem (oczywiście nie po rozsadki), ale pod to złote drzewo (które jeszcze teraz jest bez liści), i żebyś mi powiedziała, że już nigdy nie będę tak nieszczęśliwa, jak byłam wtedy, tego dnia.
Potem zmartwiło mnie, że sama piłaś alkohol „bakteriobójczy”. Zmartwiło mnie, że data
listu była 15, a pieczęć z 17. Mam nadzieję, że pomyliłaś się w dacie, a nie, że list dwa dni leżał na biurku i trzy razy na dzień mówiłaś sobie: „ach, prawda, jeszcze list do tej biednej Anny trzeba skończyć”. (Koniecznie mi na to odpowiedz, gdyż dręczy mnie ta wizja). Najwięcej jednak ubodło mnie w zdaniu „chciałam być uwolniona nie od osoby, ale od sytuacji, ponad moje siły nerwowe, i powiedzmy, moralne”. Te dwa ostatnie słowa. One z kolei stały się ponad siły – dla mnie.
Byłam tak przygnębiona, obrażona, że postanowiłam nie pisać więcej. Nie mogłam sobie darować, że wysłałam właśnie list pisany w nocy, podobny do tych dziesiątek, które rano drę i powoli wrzucam do ognia w kuchni. (W
Sichowie rozpalałam nimi na śniadanie.) Chciałam wycofać, ale listonosz Słowik, powiedział mi, że już poczta odeszła. Puściłam się więc na długą wędrówkę lasami, ale już dawno straciłam możność pocieszania się w przyrodzie czy przyrodą. Złymi oczami patrzyłam na najpiękniejsze polany, aleje, jeziorka, na umykające zwierzęta, na śnieżne pasma gór. Ta nieśmiertelna przyroda obrażała moją bezsilną pasję. Ogromne, czarne lasy zamykały się nade mną i ich wspaniały szum był tak wiekuiście obojętny, jak szum morza nad człowiekiem, który zatonął. Poczucie, że jest się tylko małym, śmiesznym, upokorzonym, daremnym, odbierało sens teraźniejszości. Było się tym, który był, nic więcej.
Potem zaszłam tak daleko i byłam tak zmęczona, że położyłam się na jakimś mchu i leżałam, aż zaczęło się ściemniać. Ponieważ mech był wilgotny, w nocy zaczęła mnie boleć noga i tak
ischias zakończył leśną symfonię i melancholię, niczym trywialny zwrot w
Beniowskim.
Rano dostałam list z
17 i zawstydziłam się. Zobaczyłam świat oczami zdrowego człowieka. Ucieszyłam się, że
pan Stanisław chodzi na działkę. No i
Marychna. Kiedy będzie na działce, nie będzie w domu, a to także coś znaczy.
Cieszę się, że zaczynasz na nowo łacinę. Ja ćwiczę moją, odczytując tu napisy na płytach. Jeden na
sądziePrzy wejściu umieszczono tablicę z napisem: „D.O.M. A On im ich boleści w rozkoszy obróci // osobliwie których tu są kości zniesione // z grobów ich, a w Żyjący śmierć jednak zawsze czekający, // człowiecze racz tu wspomnieć na spoczywający // lud wierny po swoim życiu na tym cmentarzu // A jeżeli mu nie możesz przy świętym ołtarzu // dać ratunku, westchnij że do Boskiej dobroci, // wybrania mogile złożone. R.P. 1722 Dnia 18 Marca”. z 1722 jest wcale ładny. Wybieram się tam, aby go sobie przepisać, jest to inwektywa umarłych do aroganckich przechodniów. Na
klasztorze klarysek jest nagrobna płyta
Lipskiego z Lipii z 1632. Ciekawam, czy to owi sławni
Lipscy.
Dostałam list od
Jerzego, taki znękany i biedny. To uganianie za lekcjami i odejście od nauki b[ardzo] go smuci. Nie śmiem Cię prosić, ale jeśli to możliwe, bądź dla niego dobra, ale nie jak szlachetny człowiek, ale dobra, mądra
kobieta. Chociaż jest nieznośny, ale mimo to nieszczęśliwy, ma tak małą adaptację do życia i ludzi, a teraz – kiedy zepsuła się między nami harmonia – zatruwa się sobą jak jadem. Starzeje się i z tym także nie umie sobie poradzić. 5 maja będzie 20 lat od dnia
naszegoZgodnie ze świadectwem ślubu Kowalscy zawarli związek małżeński 4 maja 1924 r. w kościele pod wezwaniem św. Mikołaja we Lwowie. Świadkami na uroczystości
byli Ryszard Gansiniec (Ganszyniec) i Konstanty Chyliński. ślubu, a mimo że go kocham, jesteśmy dalej od siebie niż kiedykolwiek. Rozumiesz mnie? W
Lozannie było wręcz przeciwnie.
Jutro napiszę szczegółowo o tutejszych warunkach.
Marijeczko, biednaś Ty ze mną?
Anna