Warszawa 1 XII 40
Droga i Miła,
nie potrzebuję pisać, jaką radością, jaką pociechą i słodyczą jest każdy list od na zawsze chyba pokochanych przyjaciół ze
Lwowa. Ale jednocześnie z
Pani listem (czwartym, licząc już razem z kartką, więc trzy przepadły w drodze) otrzymałam list od uczennicy
p. Jerzego[1]Po otrzymaniu listu Dąbrowskiej z 1 XII 1940 r. Kowalska napisała w dzienniku:
„List od Dąbrowskiej przyjemny, ale trochę jak od nauczycielki do uczennicy” (AK
Dz. rkps, sygn. 2146, t. III, k. 6, 1 stycznia 1941).
, którą u Was poznaliśmy, list taki żałośny i smutny, że się serce od niego krajało. Nie chcąc pisać zbyt wielu listów, których wysyłka za granicę jest u nas dość uciążliwa, na Pani miłe ręce kreślę parę słów odpowiedzi dla Niej, wiedząc, że się z nią widujecie. Nie będzie to pocieszenie, skoro serce tej młodej osoby „odmawia pocieszenia”, ale jakaś niedołężna próba ratowania kogoś, kto cierpi – jeśli o to się może pokusić taki, co sam też tonie. „A więc” proszę jej powiedzieć, że wiele będziemy wspominać i wiele zapomnimy, a mimo to ani nie poszalejemy, ani nie staniemy się cynikami. Zostaniemy po prostu ludźmi, a nawet staniemy się nimi stokroć bardziej, niż kiedykolwiek byliśmy. I książki nie więdną w rękach i nie straciły nic ze swej mocy, bo wszystkie arcydzieła ducha powstały śród takiej samej straszności, bo strasznym było zawsze życie i dzieje świata, i wszystkie najpiękniejsze dziwy i cudy człowieczeństwa kwitły zawsze tylko jak kwiaty nad otchłanią i na zboczach wulkanów. Proszę jej też przypomnieć starą a tak wspaniałą historię
Tilla Eulenspiegla Do historii Dyla Sowizdrzałą Dąbrowska nawiązała w opowiadaniu Humor okupowanej Warszawy w: „Pisma rozproszone”, t. 1, red. i przyp. E. Korzeniewska, Kraków 1964, s. 244-250. – Sowizdrzała – proszę Ją z serca ucałować i dodać, że co gadam tu dla otuchy, to nie żebym nie rozumiała Jej usposobienia i nie doceniała jego powodów, tylko że właśnie na to usposobienie „nie pozwalam” ni sobie, ni komu w swej ordynarnej, chłopskawej prostocie żywiołu, co chce żyć na przekór wszystkiemu i nawet w rozpaczy szukać podmuchu radości, jakby ona właśnie, a nie rozpacz, była tragicznym elementem istnienia. Dlatego niech będą pochwalone chmurki i niebo lazurowe, one nas nie okłamują, one pomagają nam żyć. Gorszy od zwątpienia, rozpaczy, śmierci jest ten ciągły strach, który towarzyszy dniom i nocom dzisiejszego świata i tak zwaśnionej ludzkości, lecz i to przecierpimy. Proszę wybaczyć te słowa, pisane nie z wysoka, ale z wielkiej, wielkiej niskości.
My pod względem materialnym miewamy się zawsze jeszcze zupełnie znośnie, żadnych produktów tu nie brak, ceny z małymi wahaniami są mniej więcej takie, jakie zastaliśmy w czerwcu po powrocie ze
Lwowa. Jeśli czego nie używamy, to dlatego że musimy bardzo oszczędzać. Herbaty prawie nie używamy, na kolację do kaszy, klusek lub kartofli pijemy barszczyk, który nauczyłam się świetnie kwasić z buraków, jak wino smakuje. A jak przyjdzie kto miły, to mamy jeszcze dla gości reszteczkę tej herbaty, cośmy u Was na wyjezdnem kupili. Ale i herbaty można tu dostać, ile się zechce, tylko droga.
Wandeczka twierdzi, że do Pani kilka razy pisała, chyba już teraz ma Pani od niej i list, i
adres. Trzyma się dobrze, zawsze miła i powabna, zawsze okazuje nam dobroć i pamięć uczynną, choć kłopotów jej nie brak. O Pani, o Was obojgu naturalnie wciąż z największą czułością mówimy i wspominamy, a nawet piłyśmy Wasze zdrowie.
P. Kazia odwiedza mnie czasem i nawet tak łaskawa, że zaprasza do siebie, może w przyszłym tygodniu pojadę
do Niej na jakie dzień lub dwa. Obie z
p. Wandą zazdroszczą mi listów Pani i martwią się, że Pani do nich nie pisze.
P. ZofięOpinia Dąbrowskiej o Nałkowskiej zmieniała się, przechodząc wielokrotnie od uwielbienia do niechęci. Liczne ślady znajomości pisarek, która trwała od lat dwudziestych XX wieku do śmierci Nałkowskiej, można odnaleźć w dziennikach obu autorek. (Zob. także Zofia Nałkowska i Maria Dąbrowska o sobie nawzajem. Z „Dzienników”, oprac. i rozmową wstępną opatrzyli H. Kirchner i T. Drewnowski. „Twórczość” 1974, z. 1). widziałam dwa razy, jak znów zobaczę, to nie mogąc tego powiedzieć od siebie i o sobie, z tym większą skwapliwością powtórzę, że Pani jest pod jej urokiem.
P. Stanisław od czasu do czasu zapada trochę na serce, na Pani temat zawsze bardzo się rozczula. Straciliśmy niedawno bardzo
bliskiego przyjaciela, lekarzaPo śmierci Przemysława Rudzkiego Stempowski porządkował jego rzeczy w mieszkaniu przy ul. Chmielnej. W kartce wysłanej do Stanisława Czekanowskiego Stempowski tak wspominał przyjaciela: „Dziś w nocy umarł na serce dr Przemysław Rudzki […]. Zgon ten prawdziwie mnie osierocił, było to moje pogotowie ratunkowe nie tylko lekarskie, ale i moralne” (karta pocztowa z 20 IX 1940, BUW, nr inw. 1354, k. 265)., który umarł na serce, tośmy go bardzo płakali. Kończę to przelewanie z pustego w próżne, które tylu słowami nic o niczym nie mówi, przesyłam życzenia Noworoczne i ściskam, ściskam was oboje od nas obojga.
Maria