Najdroższa, słodka, jedyna.
Jerzy przyniósł
twój telegram. Niepokoisz się moim milczeniem, ale po wysłaniu swego złego listu, gońca złej wieści, nie miałam odwagi pisać i już nawet nie pamiętam, kiedy wysłałam, zdaje mi się, a nawet na pewno tego dnia, będzie to chyba 28, kiedy odebrałam na poczcie Twoją przesyłkę 3 tys. zł. Piszę, jak dzień idzie, pogodnie, rozpaczliwie, tetrycznie. Nie przejmuj się, jeżeli czasem list jest jakiś szczególnie głupi lub histeryczny – to taki dzień niepomyślny. Nie odpowiadałoby prawdzie, gdybyś myślała (widocznie niezręcznie coś napisałam), że cierpię tu jakikolwiek niedostatek, ale puszczenie w ruch gospodarstwa, opłaty meldunkowe, za puszczenie wody i światła, radio itd., kosztują pieniądze, potem musi się kupować domowe drobiazgi: szczotki do zamiatania, do ubrania, do paznokci, tarełko, itp., nie mówiąc już o prześcieradłach, ręcznikach, ścierkach. Grudzień był zresztą miesiącem b[ardzo] pomyślnym, bo
Jerzy oprócz swojej tutejszej pensji 6 tys., dostał z
Krakowa 4 tys. (niestety ostatni raz), a ja od
Kornackiego 5 tys., za tłum[aczenia] ang[ielskie] 2500, a od Ciebie 3 tys., ale oprócz małych, luksusowych raczej przydziałów
UNRRA, nie otrzymaliśmy suchego prowiantu, ekwiwalentu za kompletną stołówkę na duże osoby, kt[óre] nam się należały i należą. Urzędnicy aprowizacji w
UN[RRA] są wprost obrzydliwymi złodziejami i trzeba będzie zrobić poważną awanturę. Unikam interwencji
biednego Kulczyńskiego, który zaczął sobie farbować włosy, […]
Jedno słowo nieczytelne. osiwiał.
Jego własny asystent wyjął z gablotek wspaniałego zbioru motyli brazyl[ijskich] szkło i sprzedał. Czekam więc na załatwienie sprawy stołówki, wtedy wezmę służącą. Może Polkę, przez
PUR, ale rodaczka może okraść dom, Niemki zaś są szpiclami. Od czasu do czasu przychodzą do mnie ekipy czterech, pięciu Niemek, kt[óre] sprzątają willę i szorują od dachu do progu, ale na co dzień jest dużo roboty. Tu jest, o ile chodzi o organizację, tak jak w
Warsz[awie] w marcu, a więc jeszcze nie ma kart aprowiz[acyjnych] w ogóle, wiele dzielnic bez wody. Pytasz np., dlaczego nie poszłam tu zaraz po przyjeździe do lekarza. Jest jeden, przyjmuje od 4 po południu w okolicy Ogrodu Bot[anicznego], gdzie w niedzielę w południe sołdaty gwałcą – mężczyzn! Gdyby nie
Marysia Kul[czyńska] i auto jej
męża,
Lala itd., dotąd nie mogłabym się dostać do doktora. Zachorować nagle tu nie można. Mimo że jesteśmy o 30 metrów od willi Kulcz[yńskich], jest niepodobieństwem wyjść nawet na dwór o zmroku, bo kule szyją jak w czasie powstania. W dzień Wilii i pierwszego święta można było oszaleć, tak nasza żandarm[eria] strzelała, a
Mochy odpowiadały z ciężkiego karabinu. Oczywiście, istnieje durna, żakowska zabawa między dwiema armiami, kto więcej wystrzeli nabojów, kto kogo więcej przerazi. Natomiast onegdaj w południe na rogu
(niem.) – obecnie: Plac św. Macieja.placu Matthias, a więc w sercu miasta, sołdaty zastrzeliły przechodnia i nawet nikogo to nie przejęło.
Kupcy są okradani do ostatniego szeląga. Kamienice są blokowane przez „maruderów” i mieszkańcy okradani w ciągu trzech, czterech godzin systematycznie i fachowo. My mamy na strychu część zamykaną na żelazne drzwi, gdzie w razie napadu można się schronić, chodzi oczywiście o to, żeby zdążyć. Napady na domy w tej dzielnicy teraz się nie zdarzają, bo są w pobliżu aż dwa posterunki, ale przyznam się, że z początku umierałam ze strachu w nocy. Teraz już się oswoiłam, ale nie odważyłabym się zostać sama w willi. Jednak z tygodnia na tydzień miasto się organizuje, coraz więcej Polaków przybywa, ale wciąż jeszcze za mało do obsadzenia wszystkich urzędów. Np. poczta jest tu przeciążona, często brak blankietów na
recepisy albo czeka się godziny przy okienku. Nienawiść do Rosjan szalona. Krzyk: „Ruski bije naszą kobietę”, zatrzymuje tramwaje, ludzie wstają, biegną, biją
mocha. Zwłaszcza polscy żołnierze robią to z wielką gorliwością. Patriotyzm miast, jak w staroż[ytnych] koloniach greckich, łączy ludzi. Lwowianin lwowianinowi, warszawiak swojemu daje rabat poważny. Ja korzystam z dwu patriotyzmów –
talis sum – i zyskałam przyjaciela w warsz[awskim] szewcu Kuciu z Ochoty, kt[óry] z własnej inicjatywy za tę samą cenę dał mi podeszwy skórzane zamiast gumowych, kiedy się dowiedział, że powstanie spędziłam w
Warszawie. Oba te miasta łączy pogarda do krakowian, kt[órych] nazywają „Czechami”.
Wczoraj
Jerzy widział, jak oficer ros[yjski] wyciągnął z dwadzieścia złotych zegarków z kieszeni i chwalił się nimi przed kolegą. Z Sybiru nadchodzą przerażające wieści o głodzie zesłańców naszych. Umierają tysiącami. Ci, co pięć zim przeżyli, tej nie przeżyją. Ta myśl męczy mnie okropnie. Dziś czuję się tak dobrze, jak już chyba dawno nie. Mam ludzki wygląd twarzy i nawet nie kangurowatą postać, gdyby nie to, że lekarz nie mógł się pomylić, wzięłabym całą tę koszmarną awanturę za zły dowcip. Piszesz o moim podświadomym pragnieniu dziecka. Po prostu nie wiem. Tyle miałam świadomych pragnień, takie oczekiwania jakiegoś cudownego zbiegu okoliczności, kt[óry] pozwoliłoby mi założyć jakieś nowe życie z Tobą. Ale zdaje się to pragnienie było czyhaniem na zły los innych ludzi i nie takie niewinne. O tym myślałam od dwu lat: być z Tobą, całkowicie, jedynie, wyłącznie. Ale nie tylko ja byłam związana. Nigdy o tym nie mówię i nienawidzę o tym i w tej chwili mówić, ale,
Maryjko, gdyby los kazał Ci wybrać życie za życie, nie mnie byś wybrała. Tak było w czasie dwu miesięcy powstania. Ba, kiedy na wiosnę byłyśmy w W[arszawie]. Już 20 maja wyjechałaś do Dąbr[owy], niespokojna od wielu dni i niecierpliwa. Rozumiem, zgadzam się, akceptuję, ale tak jest. Takie są warunki, takie są
dramatis personae i musisz wiedzieć, że ja wiem. Czy to zmienia w czymkolwiek mój stosunek do Ciebie – nie, czy Twój do mnie – nie. Nie szydź, nie mów: „oczywiście znowu ja jestem winna”. Ja to mówię na swoje usprawiedliwienie. To niesłychanie utrudniało mi jasne widzenie b[ardzo] trudnych spraw. Już w lecie widziałam, że nie mogę wyjść z honorem z tej sytuacji. Tylko śmierć byłaby honorowa. Powiedziałam ci to jednej nocy, ale pewnie była to
„rozmowa przy wodospadzie”. Wiem, że wyszłam z tej sytuacji bez honoru i że jestem „bohaterską Andzią”, której się nie ufa, ba, której trzeba okazywać wspaniałomyślność i litość. Ale przemyślałam do końca, tak jak odmówiłam brać udział w powstaniu. Ja tylko znam moje życie i nie potrzebuję się przekonywać, że nie należę do ludzi bojących się ryzyka śmierci, nie cenię sobie tego.
Ojciec mój był fenomenem odwagi i nie ceniliśmy go zupełnie za to. Ale istnieje inna bojaźliwość, która czyni ostrożnym, może niepotrzebnie, otóż od jakiegoś półtora roku nawiedziło mnie dziwne poczucie, że przestałam być zdrowa. I przyjmując wszystkie myślenia życiowe, przeraziłam się, że kiedyś mogę się zwalić jako inwalida na ciebie. To było mi wstrętne.
Tak wygląda moja „podświadomość”. Oczywiście jest to obrona
„pro domo sua”,
Aluzja do fragmentu psalmu Wzywanie i prośba pokutnika: „Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, // obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję”, Ps 51, 9. Biblia Tysiąclecia, Poznań 2000, s. 709. Do tego motywu nawiązał m.in. Stefan Żeromski w tytule dramatu Ponad śnieg bielszym się stanę(1929).wybielam się ponad śnieg. Ale twoja diagnoza: oszustwo, rozpusta – jest po prostu błędna. Moje grzechy to lenistwo, gniew, niecierpliwość.
Wyjdziemy z tego piekła i czyśćca. Jedyna, jedyna rzecz mnie interesuje: widzieć Cię, być z Tobą. Możesz powiedzieć: zrobiłaś wszystko, by to utrudnić, uniemożliwić. Niestety, moje widzenia Ciebie będą uzależnione wyłącznie od twoich możliwości, żeby nie powiedzieć chęci. Staraj się tak urządzić, aby powiedzmy w czerwcu móc przyjechać na jakie dwa miesiące, spokojne. Przedtem to chyba, gdyby jakieś nieprzewidziane, a niedobre nastąpiły wypadki, ale myślę, że nie. Kończę ten list w łóżku. Mój świetny stan się wyczerpał, humor dogasa. Tyle miesięcy! Odwykniesz ode mnie. Nie przemożesz urazy, obrazy miłości i miłości własnej. To jest niemożliwe, nieludzkie. A najgorsze z tego, że ja nie wytrzymuję tu mojej „dobroci”. Mówiłaś do mnie: „gdybyś tak pisała, jak mówisz” – a ja Ci dziś ripostuję: gdybyś Ty tak mówiła, jak piszesz listy! Byłoby nam na pewno lżej.
Za godzinę koniec roku. Piję kieliszek świetnego vermouthu – na zapomnienie.
A.