[Nr] 8
10 IX. Piątek
Dobre sobie „kieruj listy na Jabłonowskich”, kiedy właśnie wczoraj wysłałam [siód]my z rzędu list (a raczej kartkę – nie liczę przy tym dwu depeszy i kartki bez numerka) na adres pani Marii Kulcz[yńskiej] – z całą przy tym pewnością, że to już był list ostatni i że Ty już własny Twoją osobą kierujesz ku Warszawie i że najwyżej pięć dni dzieli mnie od Twego powrotu. Mam nadzieję, że jednak wszystkie te listy otrzymałaś, były w nich same „miękkie” słowa, przy czym, jak zawsze u mnie, słowa są skromniejsze i mniejsze od uczuć.
Anno, jak można pisać „nie mam siły myśleć o powrocie”. Nie wątpię, że ten zły nastrój minął, masz mieć siły na wszystko – wracaj – sama czy z panem Jerzym – choć mam wrażenie, że jest on już tak zakrzepły w swej formie, że nie da się łatwo zabrać i należy Go raczej pozostawić swemu losowi, poleciwszy boskiej opiece. Jak struchlałam, dowiedziawszy się, że pani GrucaDąbrowska, tak nazywając Kowalską zaniepokojoną działalnością męża w konspiracji, nawiązywała do książki Anny i Jerzego Kowalskich Gruce. Powieść (Warszawa 1936, wyd. nast. Warszawa 1968). czuwa nad zaraźliwie chorym – możesz sobie chyba wyobrazić – śród moich niepokojów to jedno było ulgą, że noce ma spokojne i że jej biednemu zdrowiu nic nie szkodzi.
Anniś – serce spłoszone, nie obrażaj Ty Boga, nie kuś Ty losu tak strasznymi skargami i tak bolesnym narzekaniem. Dziecino najczulsza, jeśli podobały Ci się słowa moich dawnych listów, to wiedz, że ani jedno z nich nie przestało być aktualne. Tamto świadectwo uczuć nie miało „terminu ważności” – raczej zyskało nową – przez małego dobrego bożka podpisaną. Ech, dosyć – zarażasz mnie Twoim stylem metaforyczno-przypowieściowym. Kochanie, bądź wesoła i ufna, zaśmiej się Twoim śmiechem, od którego Ci oczy błyszczą tak, jakbyś dla kawału pozapalała w nich latarenki albo je pozłociła. Donosiłam Ci bez ustanku wszystko, co u nas słychać, więc wiesz, że nie byliśmy pozbawieni różnych wrażeń, w których wyniku Stachno poczuł się znacznie gorzej na serce i był nawet u dr. Kodejszki.
A teraz „ostatnie wiadomości”. O tym, że wczoraj megafony uliczne ogłosiły kapitulację Włoch, wiesz już też zapewne. Pomyślałam jedno: „szczęśliwe Włochy, nie drżą już przed grozą apokaliptycznego koszmaru nalotów”. Boże, jak nagle cicho spać się pokładli! Życie bez grozy nalotów wydaje mi się szczytem szczęścia. A pomyśleć, że my przecież tych nalotów nie mamy, tylko atmosfera grozy do nas dociera. Dziś za to mieliśmy w nocy o w pół do drugiej alarm i schodziliśmy do piwnicy. Malutki Zik pani Anieli nie był już tak zdenerwowany i gwarzył bardzo zabawnie. Między innymi powtarzał parę razy jakby refren dziecięcej epopei: „To tak się schodzi do schronu, tak się schodzi do schronu”.
Dziś Dzitka, przyodziana w czerń żałobną, pojechała pod opieką Wacka Dąbr[owskiego] do Żyrardowa na pogrzeb swego biednego brata Ludwika. Ja zaś, korzystając z jej nieobecności, do 12-tej szorowałam i czyściłam kuchnię (w domniemaniu skazaną na zagładę) i maszynkę gazową – dosłownie zarosłe brudem i zżarte rdzą.
No, Aneczko, ten list, to już chyba naprawdę ostatni, po Twym dziś otrzymanym liście (pierwszym oprócz dwu depeszy i dwu kartek) – tym bardziej proszę – załatwiaj Twoje sprawy rodzinno-przeprowadzkowe i wracaj. Na skutek jego pierwszych słów drżę o Ciebie znów na całkiem nowy sposób. W Twoim pokoju okna są stale otwarte, więc jak wrócisz, będziesz walczyła z kurzem.
Ściskam Cię, Ty trzyletnie serce w ekstazie – śmiej się, Aneczko – wszystko będzie dobrze. Panu Jerzemu i wszystkim znajomym pozdrowienia
twoja M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
Wandeczka wczoraj wysłała Ci zaliczkę za obraz – 2000 zł – na adres p. Marii. Trzebaż było w pierwszej depeszy podać zmianę adresu, ty kochany szaleńcze.