[Nr] 7
27 XI 45.
Wtorek.
Najserdeczniejsza moja, najdroższa,
tylko co wróciłam z poczty, dokąd nosiłam list do Ciebie, w domu zastałam Twój i znów zasiadam do pisania. Chętnie poprzestałabym na tym rodzaju twórczości do końca życia, gdyby nie to, że oznaczałoby to oddalenie od Ciebie, które, w miarę jak się przedłuża, staje się coraz przykrzejsze. Na Twoje starofrancuskie złowrogie zakończenie odpowiadam bardziej banalnym
„qui vivra – verra”. Droga moja, od czasu powstania, a może nawet od czasu Twego przybycia do
Warszawy wspominam jako jedyne szczęśliwe trzy momenty:
Zobacz list z 15 grudnia 1944 i opisu bytu Podkowa Leśnanaszą parodniową wycieczkę do Podkowy w listopadzie zeszłego roku, półtora dnia w kwietniu po Twym przybyciu z
W[arsza]wy w
Dąbrowie oraz kwiecień, maj i do połowy czerwca w
Warszawie. Były to jedyne nasze chwile, nasze przedsięwzięcia, a myślę, że i ty te właśnie trzy „okresy” do szczęśliwych zaliczasz. Więc resztę sobie dośpiewaj.
Dziś pada od rana wielki śnieg, ruiny przed moim oknem przystroiły się w białe kryzy, nabrały dostojeństwa i
romantycznego walterscottowskiego wdzięku. Nie rozumiem, dlaczego nic tak nie przypomina dzieciństwa jak pierwszy śnieg. Gdybym zresztą cośkolwiek rozumiała! Choć czyby to na coś pomogło?
En dernière analyse – w każdym z nas siedzi coś z Frani i stąd nasza do niej sympatia jako do elementarnego pierwiastka brutalnej, bezmyślnej żywotności, samej w sobie – nie podżeganej niczym, nawet seksualnością – po prostu żywotności obojętnej tkanki. Tym jesteśmy, a tym być nie chcemy i stąd nasze złe samopoczucie i męczenie się, będące – masz rację – głównie sprawą pychy, ale może nie tylko. Nigdy tak jak dzisiaj nie rozumiałam, do jakiego stopnia
Lord Jim jest klasycznym obrazem tragedii człowieka, może i to mówię przez pychę, bo mnie coś podobnego spotkało. Nie wytrzymałam próby. Nie wytrzymałam próby wojny, próby stosunku do sprawy, do drugiego człowieka, do mojej własnej pracy. Czeka mnie jeszcze tylko jedna próba – próba śmierci – czuję, że i tej z godnością człowieka nie sprostam.
Moim Patusanem jest tylko i jedynie obcowanie z Tobą – ale jakże to
wygodny Patusan!
Ty zresztą jesteś też i moim sędzią. Ranki, które całe życie były moją najlepszą chwilą, chwilą entuzjastycznego porywu do życia, są teraz chwilą kosmicznego przerażenia. Budzę się stale w czarnej rozpaczy, często z Twoimi dwoma zdaniami na pamięci, które mnie na zawsze osądziły, tak jak okrutna diagnoza, jak nieodwołalny wyrok lekarza wobec nieuleczalnie chorego: „Kto tak się zachowuje, nie ma prawa pisać” i „To jest kara za opuszczenie
Jadzi”. A ja tyle nawet nie mam przyzwoitości, że piszę, żyję, nawet mam pretensję do tego, żeby być jeszcze szczęśliwą. Mniejsza zresztą. Dajmy na to, że to jeszcze jakoś jest uprawnione, że przesadzam itp. Ale czymże są te wartości, które mogę wnieść jeszcze do życia? Światu, dalibóg, nie potrzeba dziś ludzi, którzy troszczą się o trochę wygody, ciepła w pokoju i o to, czy łazienka dobrze funkcjonuje.
Ukochanie moje – wybacz mi mój ekshibicjonizm – i na to nawet nie odpisuj! Nie chcę tylko, byś myślała, że nie zdaję sobie sprawy ze swojej przestraszliwej marności. Choć wiem, że może nawet temu wszystkiemu nie uwierzysz. Pamiętam, jak
śp. Zońka Poniat[owska] pisała mi o „nędzy swego ducha”, jakim to mi się wydawało, pomimo całe moje dla niej uczucie, frazesem, a to była jej subiektywna prawda. Dziś znowu owego jej męża głosu, co doszedł z dalekości świata, nie mogę ze siebie wydychać. W samej rzeczy, czuję się w tej dziedzinie (w sprawach publ[icznych]) tak różnie. To, co mi się czasem aktem ofiary i miłości wydaje, kiedy indziej wydaje mi się zdradą. Raz czuję się w wartkim i mimo wszystko czystym strumieniu koniecznej działalności, kiedy indziej –
w błotnistej studni brekekeksa.
List przerwał mi
Miłosz. Przyszedł straszliwie smutny. Ktoś zrobił na niego donos, oczywiście fałszywy, jakoby pisał za granicę pesymistyczne listy o obecnej polskiej rzeczywistości, w ostatniej chwili wstrzymali jego wyjazd. Dotąd siedzi w
Warszawie, sprawę zażegnał, wyjaśnił, ale przez ten czas wydał wszystkie pieniądze, jest bez grosza, z
Gdańska dostał depeszę, że
8 Matka Czesława Miłosza, Weronika z d. Kunat, zmarła na tyfus brzuszny 22 listopada 1945 r. Pisarz odwiedził ją w Drewnicy niedaleko Gdańska 18 listopada, gdzie mieszkała po opuszczeniu Kresów wraz z resztą rodziny. Depeszę o pogorszeniu się jej stanu zdrowia Miłosz otrzymał 26 listopadaMatka Kunat jego umiera, nie może do niej jechać. Zaproponowałam mu oczywiście pożyczkę, ale jej nie przyjął, natomiast chce dać wiersze do
„Warszawy” (na którą nie mamy jeszcze koncesji) i prosi o honorarium. Jutro będę się widziała ze
Szczawiejem i muszę to jakoś urządzić, jeśli by owa iluzoryczna jeszcze redakcja nie mogła mu dać pieniędzy, założę swymi, a w tej formie i nie wiedząc, przyjmie. Jeden z tych wierszy zostawił mi, pt.
Naród. Wiersz zresztą bez rymu,
p. Stanisław orzekł: „To nie jest w ogóle żaden wiersz”, ale mnie się podoba bardzo. Oto parę luźnych z niego zwrotek:
„Najczystszy z narodów ziemi, gdy osądza je (tj. narody)
Dopisek w nawiasie ręką Dąbrowskiej. światło błyskawic,
Bezmyślny a przebiegły w trudzie zwykłego dnia.
Władzę oddaje ludziom o oczach handlarzy złotem, pozwala wznosić się ludziom o sumieniach
zarządców bordelu.
Najlepsi jego synowie pozostają nieznani,
Zjawiają się tylko raz jeden, aby umrzeć na barykadach.
Naród wielki, naród niezwalczony, naród ironiczny, Umie rozpoznać prawdę, zachowując o tym milczenie”.
Piłam z nim wódkę, a raczej piliśmy każde na swoją rękę. Kiedy wyszedł, nagle pomyślałam – trzeba mu dać Twój adres. Omalże za nim nie wybiegłam, wstrzymała mnie myśl, pewność, żeś mu go sama chyba dała. Jutro zresztą zapytam.
Ściskam Cię
M.
Kochana, dziękuję Ci za dzisiejsze (dwa w jednym) listy. Dziwne to, jak list od kogoś bliskiego, pisany na maszynie, sprawia wrażenie czegoś zagrażającego, źle wróżącego. Bierzesz do ręki, maszyna, pierwsza myśl. O, coś źle, choć przecie tak łatwo i miło się czyta. Tak Was widzę chodzących po
Wrocławiu, ciebie w oknie tej willi na Nixvegen. Odnajdź dom
mego tłumacza, Henryka Koitza,
obecnie ul. PułtuskaJaenickestr[asse] 24. Może tam znajdziesz na tarasie przekład
Nocy i dni.
Pa, M.
[Dopisek na marginesie pierwszej strony:]
Pisz, jak chcesz, na maszynie, ręką, byleś pisała. Wysyłaj raz na tydzień, trudno – i owszem – częściej może niewskazane, a przynajmniej za bardzo często, ale ani słyszeć chcę, żebyś pisała raz na tydzień!!!
[Dopisek u góry pierwszej strony:]
Miłoszowi chcę dać dla
londyńskiej „Nowej Polski” Rozmowę oniemiałych o państwie. Nie wiem, czy dobrze robię? A
Twoje opowiadanie ze
„Wsi” wycofaj, adres
„Wsi”:
Łódź, Piotrkowska 96. Daj to do
„Odry”.